MÓJ BLOG JEST INNY NIŻ WSZYSTKIE
Jest pisany jak książka – ma wstęp, rozwinięcie i będzie miał także swoje zakończenie. I to nie byle jakie, bo kiedy za około 2 lata ukończę pisanie wszystkiego tego co sobie zaplanowałem, blog zostanie zamknięty, a treści ukryte. Zostanie tylko książka. Dla moich dzieci.
Zacznij więc czytać już teraz, a że książki kiepsko czyta się od środka, najlepiej zacznij od początku…
Iluzje percepcji

Czy kiedykolwiek zdarzyło się Wam, że zobaczyliście coś, co tak naprawdę nie istniało? Iluzje optyczne są fascynującym przykładem tego, jak łatwo nasze zmysły mogą nas oszukać, kreując obraz rzeczywistości, który nie ma nic wspólnego z prawdą. To tylko przedsmak tego, jak iluzje percepcji działają również w świecie inwestycji. Gdy wkraczamy na rynki finansowe, nasze umysły stają przed ogromnym wyzwaniem przetwarzania i interpretowania ogromnych ilości informacji każdego dnia. I tak jak łatwo ulec jest iluzji optycznej, tak samo łatwo można paść ofiarą iluzji poznawczych, które prowadzą nas do podejmowania błędnych decyzji.
Nasz mózg to niesamowite narzędzie, które niestety nie jest doskonałe. Kiedy mamy do czynienia z nadmiarem informacji, brakiem kluczowych danych lub efektami zakotwiczenia, nasz umysł zaczyna iść na skróty, by przetworzyć te wszystkie bodźce. Niestety te skróty myślowe często prowadzą do błędów w analizie i wnioskowaniu, co może być szczególnie niebezpieczne, kiedy chodzi o nasze inwestycje. Dziś przeniesiemy ten temat na grunt finansowy i sprawdzimy, jak nasze ograniczenia poznawcze wpływają na ocenę inwestycji i co możemy zrobić, by nie dać się oszukać własnemu umysłowi.
Efekt zakotwiczenia – pułapka pierwszego wrażenia

Jednym z najbardziej zdradliwych mechanizmów poznawczych, który może wpływać na decyzje inwestycyjne, jest tak zwany efekt zakotwiczenia. To zjawisko sprawia, że bardzo mocno przywiązujemy się do pierwszej informacji, która do nas trafia na temat danego aktywa, a potem traktujemy ją jako punkt odniesienia przy naszych wszystkich dalszych ocenach.
Wyobraźcie sobie, że po raz pierwszy słyszycie o spółce i przeprowadzacie własną analizę, która wskazuje, że ma ona ogromny potencjał wzrostu. Nawet jeśli w okresie późniejszym pojawią się informacje niekorzystne, na przykład o pojawiających się problemach finansowych, opóźnieniach w realizacji projektów, zamknięciu kluczowych projektów realizowanych przez spółkę czy trudnościach w rozwijaniu technologii, nasz umysł podświadomie trzyma się „jak kotwicy” tej pierwotnej, optymistycznej oceny. To pierwotne przekonanie staje się punktem odniesienia, który przesłania nam wszystkie kolejne informacje, przez co tracimy zdolność obiektywnej oceny sytuacji.
„Wiedza o tym, czego nie wiesz, jest bardziej użyteczna niż bycie genialnym. Gdybym wiedział, gdzie umrę, nigdy bym tam nie poszedł”.
Charlie Munger
Niebezpieczeństwo efektu zakotwiczenia polega na tym, że często nie jesteśmy świadomi jego wpływu na nasze decyzje. Pierwsza analiza, która wskazywała na wysoki potencjał spółki, staje się dla nas tak silnym przekonaniem, że ignorujemy wszelkie późniejsze negatywne informacje. Możemy zignorować kluczowe dane dotyczące pogarszającej się sytuacji danej spółki, ponieważ w naszej głowie już wcześniej ustaliliśmy, że jest to bardzo dobra inwestycja. Ta kotwica trzyma nas w tym samym miejscu, nie pozwalając nam dostrzec zmieniającej się rzeczywistości.
W efekcie trzymamy się pierwotnej decyzji inwestycyjnej, mimo że sytuacja w samej spółce diametralnie się zmieniła. Nieumiejętność przyznania się do błędu oraz emocjonalne przywiązanie do pierwszych wniosków sprawiają, że tracimy zdolność do racjonalnej oceny. Nasz umysł trwa zakotwiczony w przeszłości, podczas gdy otoczenie rynkowe dynamicznie się zmienia, co prowadzi nas do trzymania się naszych błędnych przekonań i strat finansowych.
Przeciążenie informacyjne

Współczesny inwestor żyjący w erze cyfrowej jest bombardowany ogromną ilością informacji. Przeciążenie informacyjne to kolejny z powodów, dla których tak łatwo jest wpaść w pułapki poznawcze. Na co dzień jesteśmy zasypywani raportami i informacjami bieżącymi ze spółek, opiniami analityków, artykułami na portalach finansowych, wpisami na forach inwestycyjnych i mediach społecznościowych. Choć mogłoby się wydawać, że więcej informacji oznacza lepsze decyzje, rzeczywistość jest zupełnie odmienna. Nadmiar danych z wielu źródeł może prowadzić do chaosu, zatarcia istotnych szczegółów i braku zdolności do wyciągania trafnych wniosków.
„Musisz mieć dyscyplinę, aby unikać szumu, skupić się na tym, co ważne, i unikać licznych rozproszeń, które wynikają z nadmiaru informacji”.
Charlie Munger
Co więcej, szeroka dywersyfikacja portfela inwestycyjnego tylko nasila ten problem, gdyż im więcej spółek posiadamy, tym więcej informacji musimy pozyskać i tym trudniej jest nam na bieżąco śledzić kluczowe informacje o każdej z nich. Zamiast dokładnie analizować informacje dotyczące spółek z naszego portfela inwestycyjnego, zaczynamy polegać na bardzo ogólnych wnioskach, ponieważ nasza własna percepcja nie jest w stanie zaabsorbować tak dużej liczby informacji. To oczywiście tylko zwiększa ryzyko podejmowania błędnych decyzji.
Jedynym sensownym rozwiązaniem tego problemu jest radykalna selekcja – ograniczenie liczby spółek w portfelu do tych, które rzeczywiście są dobrze nam znane i mogą być dokładnie monitorowane. To jedyny sposób, aby uniknąć przeciążenia informacyjnego i skoncentrować się na jakości, a nie ilości informacji.
Kiedy jesteśmy przytłoczeni ilością informacji, nasze umysły mają tendencję do wybierania najprostszych, najłatwiejszych i najbardziej przystępnych informacji. To z kolei prowadzi do paraliżu analitycznego – sytuacji, w której nie jesteśmy w stanie podjąć decyzji, bo każda analiza prowadzi do innych, często sprzecznych wniosków. W efekcie zaczynamy się wahać, odwlekać decyzję, aż w końcu podejmujemy decyzję pod wpływem impulsu, pod wpływem chwili, co ostatecznie może prowadzić do dużych kłopotów i generować straty w naszym portfelu inwestycyjnym.
Jak uniknąć pułapek poznawczych?

Aby efektywnie unikać pułapek poznawczych, konieczne jest świadome działanie i rozwój dodatkowych umiejętności. Podstawową kwestią jest odejście od szerokiej dywersyfikacji posiadanego portfela inwestycyjnego i pójście w kierunku radykalnego zmniejszenia liczby spółek. Skupienie uwagi na małej liczbie firm w portfelu umożliwia lepszą ich weryfikację i bieżące monitorowanie, bo nasza percepcja nie zostaje przeciążona nadmiarem napływających informacji.
Kolejną ważną kwestią jest selekcja samych informacji – nie możecie analizować wszystkich napływających do Was informacji i to z każdego źródła. Skupienie się na kluczowych i najbardziej istotnych danych, które mają rzeczywisty wpływ na wartość Waszych inwestycji, oraz zmniejszenie liczby źródeł informacji i wybór tylko najlepszych z nich pomoże uniknąć rozproszenia Waszej uwagi, przeciążenia percepcji oraz uniknięcia nadmiernego stresu. To wymaga samodyscypliny, ale jest istotnym elementem przyszłego sukcesu.
„Umiejętność odfiltrowania nieistotnego szumu i skupienia się na najważniejszych czynnikach jest kluczowa w inwestowaniu”.
Howard Marks
Systematyczne podejście do analizy danych to kolejne skuteczne narzędzie, które może pomóc Wam w zwalczaniu iluzji poznawczych. Stałe, cykliczne monitorowanie oraz analizowanie informacji płynących ze spółek portfelowych i porównywanie ich między sobą może pomóc Wam uniknąć decyzji podejmowanych pod wpływem emocji i chwilowych zmiennych nastrojów rynku. Taki systematyczny sposób analizowania i monitorowania spółek oraz podejmowania decyzji daje większą kontrolę nad procesem inwestycyjnym i zmniejsza ilość popełnianych błędów inwestycyjnych.
Nie można zapomnieć również o konfrontacji własnej wiedzy z innymi uczestnikami rynku. Regularne konfrontowanie Waszego punktu widzenia z innymi pozwala na lepsze zrozumienie kontekstu i skuteczniejsze unikanie błędów poznawczych. Takie ciągłe poszukiwanie kontrargumentów stojących w sprzeczności do naszych przekonań pozwala sprawdzić, czy Wasze założenia są wciąż nadal aktualne, czy może jednak sytuacja uległa zmianie.

Iluzje percepcji, takie jak efekt zakotwiczenia, przeciążenie informacyjne czy paraliż analityczny, mają ogromny wpływ na Wasze decyzje inwestycyjne, stanowiąc dla Was ryzyko, którego nie da się łatwo ani zdyskontować, ani policzyć. To ryzyko powinno być jednak zawsze brane pod uwagę w podejściu inwestycyjnym, ponieważ może prowadzić do realnych strat finansowych – do utraty części lub całości zainwestowanego kapitału. Aby radzić sobie z ryzykiem poznawczym, powinniście mieć świadomość tych pułapek, selekcjonować informacje, systematycznie analizować dane i stale poszerzać swoją wiedzę na temat posiadanych aktywów. Najważniejsze to być otwartym na nowe informacje i gotowym do modyfikacji swoich pierwotnych przekonań wtedy, gdy sytuacja tego wymaga.
Iluzje percepcji nie wyczerpują jednak wszystkich ryzyk, na jakie narażony jest inwestor operujący na rynku spółek nowych technologii. Takie kwestie jak radzenie sobie z niepowodzeniami i dbanie o dobre relacje z otoczeniem budują lub rujnują odporność inwestora na pojawiające się wyzwania. Jakie to ma znaczenie i jak wpływa na podejmowane decyzje inwestycyjne oraz czym jest maska wenecka… opowiem Wam już następnym razem.
Syndrom leminga

Czy kiedykolwiek zauważyliście, że rynek finansowy czasami przypomina scenę z natury, gdzie lemingi podążają za sobą w stadzie, niezależnie od tego, dokąd prowadzi droga? Metafora syndromu leminga świetnie oddaje zjawisko, w którym inwestorzy pod wpływem presji społecznej zaczynają naśladować zachowania innych uczestników rynku, rezygnując z wykonania własnej analizy i niezależnego myślenia. Dziś opowiem Wam, jak ta presja społeczna może wpływać na decyzje inwestycyjne, jakie niesie za sobą ryzyka oraz jak uchronić się przed pułapką podążania za tłumem.
Podążanie za tłumem nie jest zjawiskiem nowym – od zarania dziejów jako ludzie mieliśmy skłonność do naśladowania innych, czując się bezpieczniej, będąc w większej grupie. Na rynku giełdowym zachowanie to, zwane zachowaniem stadnym, prowadzi do bardzo niebezpiecznych skutków. W momencie, gdy widzimy innych inwestorów kupujących określone aktywa, zaczynamy z automatu wierzyć, że muszą one być wspaniałą inwestycją – w końcu tyle osób nie może się mylić. Niestety, historia pokazuje, że rzeczywistość jest bardzo często inna.
Podążanie za tłumem jest szczególnie silne w okresach wzmożonej zmienności rynku. Gdy rynki gwałtownie rosną, pojawia się euforia – inwestorzy mają poczucie, że znaleźli się w zupełnie nowej erze normalności, gdzie ceny wszystkiego będą rosły bez końca. Z kolei w okresach załamań rynku, pod wpływem silnego strachu wiele osób decyduje się na gwałtowną wyprzedaż aktywów, myśląc, że pozostali uczestnicy rynku wiedzą coś, czego my nie wiemy.
„Cztery najniebezpieczniejsze słowa w świecie inwestowania to – tym razem będzie inaczej”.
sir John Templeton
Podążanie za tłumem prędzej czy później prowadzi do tworzenia się baniek spekulacyjnych, a następnie do ich gwałtownego pękania, co kończy się poważnymi stratami dla inwestorów, którzy ślepo podążali za tłumem.

Warto przez chwilę zastanowić się nad przyczynami tego dziwnego zjawiska. Psychologia społeczna wskazuje, że ludzie mają naturalną tendencję do naśladowania innych, zwłaszcza w sytuacjach niepewności. W grupie czujemy się bezpieczniej, wierząc, że decyzje podjęte wspólnie będą bardziej trafne niż te podejmowane indywidualnie. Ta potrzeba przynależności do grupy, zwłaszcza na rynku finansowym, może jednak prowadzić do katastrofalnych skutków. Inwestorzy, którzy podążają za tłumem, często rezygnują z samodzielnego myślenia i analizy, przekonani, że masowy ruch musi być właściwy. W istocie jednak taki sposób działania prowadzi do podejmowania decyzji opartych na działaniach innych osób, często podobnych do nas.
Dodatkową rolę odgrywają tutaj media branżowe, które w takich chwilach jeszcze dolewają oliwy do ognia i tym samym wpływają na wzmacnianie zachowań stadnych dużej liczby inwestorów obecnych na rynku. Artykuły o niesamowitych sukcesach inwestycyjnych, relacje o tym, jak niektóre spółki osiągają astronomiczne wyceny, czy też informacje o rosnącej popularności określonych rynków – wszystko to wpływa na decyzje finansowe podejmowane przez kolejnych uczestników rynku, którzy też chcą zarobić na tym cudownym wydarzeniu. Dodatkowa presja społeczna związana z ciągłym porównywaniem się do innych inwestorów, złudne poczucie, że „inni tylko zarabiają, a ja tracę właśnie okazję życia”, powoduje, że bardzo łatwo wpaść w pułapkę podążania za tłumem.
Presja ta jest widoczna również w otoczeniu naszych bliskich – rodziny, przyjaciół czy znajomych. Gdy inne osoby z naszego kręgu opowiadają o swoich inwestycyjnych sukcesach, czujemy się niejako zobowiązani do pójścia w ich ślady, nawet jeśli nie jesteśmy przekonani lub nie rozumiemy zasadności takich decyzji. Łatwo jest więc ulec pokusie i zacząć podejmować decyzje inwestycyjne na podstawie czystych emocji oraz opinii innych ludzi zamiast na solidnej własnej analizie sytuacji.
W takim przypadku istotne jest uświadomienie sobie, że każda sytuacja inwestycyjna jest inna i nie znajdziemy na rynku dwóch identycznych ze sobą sytuacji, a to, co działało w innym kontekście, niekoniecznie zadziała ponownie. Należy pamiętać też, że każdy uczestnik rynku ma inne cele, inne horyzonty czasowe oraz inną tolerancję na ryzyko. Z tego powodu podejmowanie decyzji wyłącznie na podstawie działań innych osób w Waszym przypadku może okazać się wysoce niesatysfakcjonujące.
Warto zachować niezależność własnego osądu oraz myślenia i podejmować decyzje wyłącznie na podstawie własnych przemyślanych analiz. Kluczowe staje się również krytyczne podejście do informacji, które docierają do nas z wielu różnych źródeł. Nie każda informacja medialna jest rzetelna, a łatwość i szybkość, z jaką informacje w dzisiejszym świecie mogą się rozprzestrzeniać, sprawia, że błędne lub zniekształcone dane wywołują masowe reakcje.
Na przeciwległym biegunie do podążania za tłumem znajduje się kontrariańskie podejście do inwestowania. To strategia, w której inwestor decyduje się postępować wbrew masowym ruchom rynkowym, wychodząc z założenia, że tłum bardzo często się myli. Kontrarianin kupuje, kiedy inni sprzedają, i sprzedaje, kiedy inni kupują, wierząc, że to, co jest popularne i modne, jest już zbyt drogie, a to, co jest ignorowane, posiada niedocenioną wartość.

Bycie w kontrze dla samego bycia przeciwnym to jednak jedynie inna forma ulegania własnym emocjom, taki syndrom antyleminga. Różny jest tylko mechanizm wyboru, ale zasada pozostaje ta sama – kierujemy się emocjonalnym impulsem, w tym przypadku pragnieniem bycia „mądrzejszym od tłumu”, zamiast chłodnej kalkulacji. Takie podejście prowadzi do postrzegania każdego ruchu tłumu jako czegoś błędnego, co nie zawsze będzie prawdą.
Kontrariańskie podejście do inwestowania powinno być wsparte przede wszystkim rzetelną i solidną analizą danych i odcięciem się od uproszczonej dychotomii „tłum kontra ja”.
Pamiętacie te słynne sowa?
„Nie daj się wciągnąć w to, co robią inni. Bycie w kontrze nie jest rozwiązaniem, ale podążanie za tłumem też nie. Musisz po prostu odciąć się emocjonalnie”.
Warren Buffett
Zamiast koncentrować się na tym, by zawsze iść z prądem lub zawsze pod prąd, należy skupić swoją uwagą na analizie rzeczywistego potencjału i wartości wewnętrznej danego aktywa. Po prostu należy zrozumieć, czy dana reakcja tłumu jest zwyczajnie uzasadniona.
Raz okaże się, że tłum się myli, ale innym razem może się okazać, że tłum ma rację, a to my byliśmy w błędzie, nie dostrzegając rzeczywistego ryzyka, jakie pojawiło się gdzieś na horyzoncie. Najważniejsze jest po prostu samodzielne myślenie i solidna analiza danych. Dobrze opisuje to poniższy cytat:
„Nie masz racji ani się nie mylisz tylko dlatego, że tłum się z tobą nie zgadza. Masz rację, ponieważ twoje dane i rozumowanie są poprawne”.
Benjamin Graham
Syndrom leminga jest poważnym wyzwaniem dla każdego inwestującego w spółki nowych technologii. Co jakiś czas wpadają w tę pułapkę nie tylko młodzi stażem uczestnicy rynku, ale zdarza się to też cyklicznie bardzo doświadczonym inwestorom giełdowym. Jest to po prostu kolejny rodzaj ryzyka, którego nie da się pominąć, właściwie nie da się go skutecznie ani zmierzyć, ani zdyskontować, choć jego wpływ na Wasz portfel inwestycyjny może być bardzo istotny.
Syndromy leminga i antyleminga nie wyczerpują jeszcze listy niebezpiecznych sytuacji, jakie można napotkać na rynku nowych technologii. Teraz przyszedł czas, by przyjrzeć się iluzjom percepcji… Ale o tym opowiem Wam już kolejnym razem.
Rollercoaster inwestycyjny

Inwestowanie na giełdzie, szczególnie na krótki termin, to prawdziwa jazda emocjonalną kolejką górską, która nieustannie wznosi się na szczyty euforii, by za chwilę z impetem spaść w doliny paniki i zwątpienia. Ta kolejka górska jest nierozerwalnie związana ze zmiennością rynku, zwłaszcza charakterystyczną dla krótkoterminowej gry na giełdzie, ale nie tylko. Pochopne decyzje, nagłe zmiany kierunków i nieprzewidywalne reakcje rynkowe sprawiają, że każdy dzień, tydzień, miesiąc czy rok inwestycyjny może przypominać dynamiczną jazdę pełną ostrych zakrętów i nagłych zwrotów akcji. W grze giełdowej emocje często stają się głównym motorem działań, co prowadzi do nieprzemyślanych, błędnych i impulsywnych decyzji inwestycyjnych.
Gdy podejmujesz decyzje, Twoje emocje są twoim największym sprzymierzeńcem, ale jednocześnie mogą stać się Twoim największym wrogiem. Niezależnie od tego, jak bardzo doświadczony jesteś na rynku, emocje potrafią wziąć górę, a zmienność rynkowa tylko je podsyci, niczym oliwa dolana do ognia. Inwestowanie to podróż pełna wzlotów i upadków, nagłych zwrotów akcji i wrażeń, które potrafią przyprawić każdego o zawrót głowy. Bez względu na to, jak dobrze znasz zasady tej gry, to właśnie umiejętność kontrolowania własnych emocji jest istotnym warunkiem długoterminowego wytrwania na rynku giełdowym.
„W inwestowaniu największym wrogiem jest nasz własny umysł. Panika lub euforia nigdy nie są dobrymi doradcami”.
Paul Tudor Jones
W inwestowaniu emocje są zawsze i wszędzie. Z jednej strony mogą inspirować do osiągania szczytów i pobudzać do działania, ale mogą również prowadzić do błędnych, impulsywnych decyzji. Jak kontrolować te uczucia i wykorzystać je w sposób, który przyniesie nam korzyści, zamiast powodować straty? O tym właśnie dziś Wam opowiem.
Kolory emocji

Inwestowanie to między innymi sztuka zarządzania własnymi emocjami. Strach, chciwość, euforia, panika – każda z tych emocji ma potężny wpływ na to, jak podejmujemy decyzje finansowe. Strach pojawia się wtedy, gdy rynek zaczyna spadać, a my obserwujemy, jak nasz kapitał inwestycyjny zaczyna topnieć. To narastająca panika popycha nas do podejmowania pochopnych i nagłych decyzji, jak sprzedaż akcji w momencie, kiedy ich wartość jest już bardzo niska. W tym momencie zdrowy rozsądek zostaje zdominowany przez instynkt przetrwania, który skłania nas do natychmiastowej ucieczki.
Z drugiej strony mamy niepohamowaną chciwość – to ona popycha nas do kupowania aktywów na szczytach ich wartości, tylko dlatego, że cały czas rosną. Kiedy rynek idzie w górę, euforia przejmuje nad nami kontrolę, a my zaczynamy wierzyć, że wzrosty będą trwać wiecznie. Zaczynamy podejmować coraz bardziej ryzykowne decyzje, inwestując coraz większe kwoty po coraz wyższych cenach, nie zwracając uwagi na realną wartość tego, co nabywamy.
„Największym błędem w inwestowaniu jest pozwolenie, aby to emocje napędzały Twoje decyzje zamiast racjonalnej oceny sytuacji”.
Ray Dalio
Nadzieja jest kolejną emocją, która silnie wpływa na decyzje inwestycyjne. To ona pozwala nam trwać przy naszych inwestycjach nawet wtedy, gdy sytuacja robi się coraz gorsza. Nadzieja, choć bywa motywująca, może zbudować w naszym umyśle iluzję, przez którą trzymamy się złych inwestycji zbyt długo, mając… nadzieję na cudowną odmianę. W tej właśnie sytuacji nasze działania są motywowane czystą wiarą, a nie obiektywną analizą. Nadzieja, gdy nie posiada solidnych podstaw, prowadzić może do wygenerowania poważnych strat.
Po drugiej stronie znajduje się frustracja. Frustracja jest równie niebezpieczna, jak nadzieja, strach czy chciwość. Wynika z niespełnionych oczekiwań i może prowadzić do fatalnych decyzji i działań, które mają na celu jak najszybsze odrobienie strat. Inwestor, który odczuwa frustrację, bardzo często podejmuje decyzje impulsywne, w złości, pragnąc natychmiastowych wyników. Takie impulsywne działania nie mogą zakończyć się sukcesem, ponieważ brak jest w nich racjonalnego myślenia, dobrej analizy i przemyślanej strategii działania.
Mechanizmy podsycające emocje

Istnieją pewne mechanizmy, które dodatkowo podsycają nasze emocje, sprawiając, że stają się one jeszcze silniejsze i trudniejsze do opanowania. Jednym z takich mechanizmów jest syndrom FOMO (Fear of Missing Out) – strach przed uciekającą okazją. Kiedy wszyscy wokół mówią o rekordowych wzrostach giełdowych lub o cudownym aktywie na giełdzie, wielu inwestorów podejmuje pochopne i szybkie decyzje bez jakiejkolwiek własnej analizy z obawy, że ominie ich szansa na wielki i szybki zysk. W efekcie syndrom FOMO prowadzi do kupowania aktywów w najgorszym momencie – kiedy ceny są już naprawdę wysokie, a rynek najprawdopodobniej zbliża się do korekty. Ta emocja jest jednak jak iskra, która podpala naszą chciwość, sprawiając, że mimo to kupujemy.
Kolejnym niebezpiecznym mechanizmem jest chęć odrobienia strat. Po poniesieniu straty naturalnym ludzkim odruchem jest próba szybkiego jej odrobienia. Jakaś wewnętrzna siła pcha nas w kierunku jak najszybszego powrotu do stanu początkowego, więc podejmujemy coraz to bardziej ryzykowne decyzje, tak by odrobić stracone pieniądze. Tego rodzaju działania prowadzą do pogłębiania naszych strat, ponieważ są motywowane czystymi emocjami, a nie chłodną analizą sytuacji. Chęć odrobienia strat podsyca nasz strach i wzbudza pragnienie osiągnięcia natychmiastowego wyniku, co jest prostym przepisem na impulsywne działania obarczone wielkim ryzykiem, które prowadzi do kolejnych strat.
Zniecierpliwienie i wynikające z niego poczucie przegranej to kolejna emocja, które wywołują efekt domino i rezygnację z poczynionej inwestycji, zazwyczaj w najgorszym momencie. Zniecierpliwienie pojawia się, gdy inwestorzy są pod długoterminową presją i nie widzą tu i teraz efektów trzymania się swojej strategii inwestycyjnej. Zamiast trzymać się długoterminowego planu, rezygnują, ponieważ „nic się nie zmienia”. Kapitulacja ma miejsce, gdy po długim okresie stagnacji inwestorzy w końcu poddają się i sprzedają swoje pozycje – bardzo często tuż przed tym, jak rynek lub dane aktywo właśnie zaczyna rosnąć. Te mechanizmy dodatkowo podsycają nasze emocje poprzez wprowadzanie poczucia niepewności i zmęczenia, które prowadzą do podejmowania całej serii nieprzemyślanych decyzji.
Jak kontrolować emocje

Kontrola własnych emocji to jeden z elementów skutecznego zarządzania ryzykiem inwestycyjnym. Świadomość tego, jak emocje wpływają na nasze decyzje, to pierwszy krok do zapanowania nad nimi. Warto zacząć od zrozumienia, że emocje są nieodłączną częścią inwestowania – nie da się ich wyeliminować, ale należy zacząć je kontrolować.
Odcięcie się emocjonalne to jedna z najważniejszych strategii kontroli emocji w inwestowaniu. Podejmowanie decyzji na podstawie analizy danych, a nie chwilowych emocji obecnych na szerokim rynku, jest niezmiernie istotne. Ścisła selekcja spółek do portfela, wybór tylko tych najlepszych z ogólnie dostępnych, cykliczne monitorowanie bieżącej sytuacji w spółkach portfelowych, analiza danych i informacji płynących z samych spółek, ciągła analiza potencjału docelowego, aktualizowanie wyceny wartości wewnętrznej oraz rozumienie kluczowych liczb, zdarzeń i faktów – to powinno przede wszystkim kierować Waszymi decyzjami inwestycyjnymi, a nie emocje i chwilowe nastroje rynkowe. Nauka podejmowania decyzji z chłodną głową pozwala minimalizować ryzyko błędów napływających z Waszych zmiennych stanów emocjonalnych.
Zdrowe podejście do życia, jak i do inwestowania to kolejny istotny element sukcesu rynkowego. Medytacja, relaksacja oraz techniki oddechowe to narzędzia, które pomagają w utrzymywaniu równowagi emocjonalnej. Nieustanne poczucie ponoszonego ryzyka wynikające z inwestowania może prowadzić do sytuacji lękowych, ale regularna praca nad spokojem wewnętrznym pomaga zniwelować stres związany z długoterminowym utrzymywaniem pozycji rynkowych.
Wiara w dokonane wybory oparte na szczegółowej analizie danych oraz trzymanie się wypracowanej strategii inwestycyjnej to kolejne istotne elementy kontroli własnych emocji. Inwestorzy, którzy mają wyznaczoną jasną strategię i długoterminowy plan działania, są znacznie mniej podatni na cykliczne zachowania rynku i związane z nimi emocje. Trzymanie się założeń strategii inwestycyjnej daje poczucie komfortu, kontroli i stabilizacji, nawet w najbardziej burzliwych czasach.
Wypracowane doświadczenie rynkowe jest kolejnym ważnym elementem w radzeniu sobie z własnymi emocjami. Im więcej doświadczenia i wiedzy rynkowej zdobędziecie, tym lepiej rozumiecie ogólne zjawiska rynkowe, co z kolei pozwoli Wam na zdecydowanie bardziej racjonalne podejście do samego inwestowania. Doświadczenie i wiedza umożliwia budowanie pewności siebie opartej na twardych danych i faktach z przeszłości, a nie na emocjach rynkowych, co zdecydowanie zwiększa Wasze szanse na sukces.

Zawsze, gdy macie otwarte pozycje, pamiętajcie o tym, że:
„Mało rzeczy jest tak niebezpiecznych dla inwestorów, jak przekonanie, że obecny trend na rynku będzie trwał w nieskończoność. Nawet drzewa nie rosną do nieba. Naprawdę bardzo niewiele spółek spadnie też do samego zera. A nic nie podąża wiecznie w jednym kierunku”.
Howard Marks
Kontrola nad własnymi emocjami, umiejętność odcięcia się emocjonalnego od chwilowych nastrojów rynku oraz bezwzględne trzymanie się przyjętej strategii inwestycyjnej to klucz do osiągnięcia sukcesu inwestycyjnego w długim terminie. Emocje zawsze będą nieodłącznym elementem inwestowania, ale to, w jaki sposób sobie z nimi radzicie, zdecyduje o Waszym końcowym sukcesie lub porażce.
Ciągłe wahania emocjonalne to ogromne ryzyko, na jakie narażony jest każdy aktywny uczestnik rynku giełdowego. Jest to jednak ten typ ryzyka, którego nie da się zmierzyć ani zdyskontować, ale którego wpływ na Wasz kapitał inwestycyjny jest przeogromny. Kontrola własnych emocji prowadzi do wzrostu, a jej brak do gwałtownego spadku Waszego kapitału inwestycyjnego. Dlatego tak istotne jest, aby to rozumieć i nieustannie pracować nad sobą i nad kontrolą własnych emocji.
Jednak to wciąż nie wszystkie ryzyka, które towarzyszą każdemu inwestorowi. Emocje są tylko jednym z elementów większej układanki. W kolejnym wpisie przyjrzymy się presji społecznej, jaka występuje na rynku inwestycyjnym oraz temu, jak skutecznie unikać podążania za tłumem. Przyjrzymy się syndromowi leminga… Ale o tym opowiem Wam już następnym razem.
Psychologiczne pułapki umysłu inwestora

Umysł może być zarówno największym sprzymierzeńcem, jak i największym wrogiem inwestora. I nie jest to żadną przesadą – to właśnie nasze własne myśli, przekonania i emocje przede wszystkim decydują o sukcesie lub porażce na rynkach finansowych. Każdy uczestnik rynku, który podejmuje decyzje finansowe, powinien zapamiętać, że jego najważniejszym przeciwnikiem nie jest rynek ani inni gracze, ale on sam. To nasze wewnętrzne ograniczenia oraz pułapki naszego umysłu stanowią największe wyzwanie, z którym musimy się cały czas mierzyć.
„Największym wrogiem inwestora nie jest rynek, ale on sam”.
Benjamin Graham
To zdanie doskonale oddaje sedno problemu, z którym borykają się zarówno początkujący, jak i doświadczeni inwestorzy. Czas więc przyjrzeć się mechanizmom, które prowadzą nas do podejmowania błędnych decyzji, i nauczyć się, jak je rozpoznawać oraz jak ich skutecznie unikać.
Efekt Krugera-Dunninga

Efekt Krugera-Dunninga opisuje jedno z najbardziej złudnych i niebezpiecznych zjawisk poznawczych, na jaki narażony jest każdy uczestnik rynku finansowego. Efekt ten dotyczy sytuacji, w których osoby z niską wiedzą na dany temat mają tendencję do przeceniania swoich kompetencji, natomiast osoby rzeczywiście kompetentne nie doceniają swoich umiejętności. Jak tego typu zachowania wpływają na podejmowane decyzji inwestycyjnych? Osoba, która ma podstawowe lub skromne informacje o rynku, często myśli, że jest gotowa, by podejmować istotne decyzje finansowe. W efekcie czuje się ona znacznie bardziej kompetentna, niż ma to miejsce w rzeczywistości, co prowadzi ją do podejmowania szeregu błędnych decyzji kosztujących na końcu całość lub znaczną część posiadanego kapitału.
Efekt Krugera-Dunninga sprawia, że inwestorzy – a najczęściej spekulanci – podejmują decyzje na podstawie mylnego poczucia swoich wysokich kompetencji. Osoby te przeceniają swoje umiejętności analizy i prognozowania, wierząc, że potrafią przewidzieć ruchy rynkowe lepiej niż inni uczestnicy rynku. Ignorują przy tym swoje własne ograniczenia oraz brak zrozumienia, że ruchy rynkowe w krótkim terminie są efektem błądzenia losowego i nie da się ich przewidzieć. To prowadzi ich do podejmowania złych decyzji na podstawie błędnie przyjętych danych. Zjawisko to nie jest wyłącznie problemem początkujących graczy giełdowych – także bardzo doświadczeni inwestorzy, którzy czasami odnoszą sukcesy na rynku, popadają w pułapkę nadmiernej pewności siebie, co prowadzi ich na końcu do bardzo kosztownych błędów.
Inwestor jako swój największy wróg

Największą przeszkodą w osiągnięciu sukcesu rynkowego jest nasz własny umysł. Amerykański naukowiec i zarządzający jednego z dużych funduszy hedgingowych pisał:
„Rynek finansowy jest pełen ludzi, którzy przeceniają swoje umiejętności”.
Joel Greenblatt
Ten cytat obrazuje rzeczywistość, w której często tkwimy jako inwestorzy. To my sami – wraz z naszymi pragnieniami, emocjami i zbudowanymi w naszej głowie złudzeniami – stanowimy największe zagrożenie dla naszego przyszłego sukcesu.
Nadmierna pewność siebie to klasyczna pułapka naszego umysłu. Znam bardzo wielu inwestorów, którzy są przekonani, że ich prognozy są trafniejsze, niż pokazuje to na końcu rzeczywistość. Wierzą w niekończące się wzrosty lub spadki cen akcji i ignorują sygnały ostrzegawcze, ponieważ wydaje im się, że „wiedzą lepiej”. W rezultacie inwestują swoje pieniądze w momencie, gdy rynek jest już rozgrzany do czerwoności lub uciekają z rynku, gdy ten jest już skrajnie wyprzedany, a potem dostrzegają, jak ich portfel gwałtownie stracił na wartości.
Największymi przeszkodami w osiągnięciu sukcesu inwestycyjnego nie są wcale wydarzenia rynkowe, regulacje ani nieprzewidywalność gospodarki – tylko nasz własny umysł. Nasze emocje, zbudowane złudzenia i wyidealizowane przekonania stanowią najpoważniejsze zagrożenia. Zbyt często stajemy się więźniami własnych ograniczeń, nie rozumiejąc, że to my sami stajemy się istotnym czynnikiem wpływającym na nasze wyniki finansowe.
Widzimy tylko to, co chcemy widzieć

Efekt potwierdzenia to jedna z najbardziej zdradliwych pułapek umysłu, którym ulega wielu inwestorów. Jest to tendencja do poszukiwania i interpretowania informacji w sposób, który potwierdza nasze wcześniejsze przekonania przy jednoczesnym ignorowaniu lub deprecjonowaniu wszelkich pozostałych danych, które mogłyby przeczyć naszym wcześniejszym założeniom. Jeśli inwestor wierzy, że dana spółka ma świetlaną przyszłość, będzie skupiał się tylko na informacjach potwierdzających tę wizję, ignorując przy tym wszelkie negatywne sygnały, które przeczą tej tezie.
Efekt potwierdzenia prowadzi do utraty obiektywizmu, przez co inwestorzy stają się jeszcze bardziej selektywni w swojej analizie. Widzą jedynie to, co chcą zobaczyć, i pomijają wszystko to, co może rzucić jakikolwiek cień na zbudowany przez nich obraz rzeczywistości. To, co zaczynają widzieć, to tylko wycinek rzeczywistości – tylko ten, który chcą zobaczyć. Tymczasem skuteczność w inwestowaniu wymaga trzeźwego spojrzenia, obiektywnej analizy i gotowości do akceptacji i zmierzenia się również z niewygodną prawdą.
Aby uniknąć efektu potwierdzenia, warto świadomie konfrontować swoje przekonania z alternatywnymi punktami widzenia. Ważne jest poszukiwanie nie tylko samych informacji, które potwierdzają nasze założenia, ale również takich, które mogą je podważyć. Otaczanie się ludźmi, którzy myślą inaczej, jest jednym z najlepszych sposobów na uniknięcie pułapki efektu potwierdzenia. Warto również zadawać sobie pytanie: „Co mogłoby sprawić, że się mylę?”. Taka postawa pomaga wprowadzić większy obiektywizm do naszych decyzji inwestycyjnych i postrzegania danej sytuacji.
Syndrom oszusta

Nie tylko nadmierna pewność siebie jest problematyczna. Pamiętacie wspomniany przeze mnie efekt Krugera-Dunninga? Mamy z nim do czynienia, gdy osoby z niską wiedzą na dany temat mają tendencję do przeceniania swoich kompetencji, ale także wtedy, gdy osoby rzeczywiście kompetentne nie doceniają swoich umiejętności. Spójrzmy teraz właśnie na drugą stronę tej monety: postawę niedowierzania we własne kompetencje, znaną też jako syndrom oszusta. Inwestorzy, którzy odnoszą znaczne sukcesy, często zaczynają wątpić w swoje umiejętności, wmawiając sobie, że ich dotychczasowe sukcesy były jedynie dziełem przypadku. A to prowadzi ich do podejmowania zbyt zachowawczych decyzji, znacznego unikania ryzyka i w efekcie – do niemożności wykorzystania w pełni swojego potencjału inwestycyjnego.
Syndrom oszusta sprawia, że inwestorzy potrafią zbojkotować swoje własne sukcesy. Obawa przed porażką i przeświadczenie, że sukces był tylko kwestią szczęścia, a nie kompetencji, doprowadza ich do rezygnacji z pojawiających się okazji, które mogłyby przynieść im wysoką stopę zwrotu. Taka postawa jest równie niebezpieczna, jak nadmierna pewność siebie, ponieważ sprawia, że inwestor traci możliwość wykorzystania potencjalnych okazji. Działa jak samochód z zaciągniętym hamulcem ręcznym, który nie pozwala na odważne podejmowanie decyzji, nawet wtedy, gdy sytuacja temu sprzyja.
Paradoksalnie – choć zgodnie z obserwacjami Dunninga i Krugera – problem z wiarą we własne możliwości miewają inwestorzy… o naprawdę dużych umiejętnościach i kompetencjach.
Aby poradzić sobie z syndromem oszusta, istotne jest zrozumienie, że każda inwestycja wiąże się z ryzykiem, a sukces jest wynikiem pracy, umiejętności, doświadczenia oraz odpowiedniego przygotowania. Ważne jest, aby nauczyć się akceptować i celebrować własne sukcesy, doceniać swoje osiągnięcia, tak by budować pewność siebie na bardzo solidnych podstawach. Warto również korzystać z pomocy mentorów i autorytetów, którzy w kluczowych momentach mogą spojrzeć na nasze działania z szerszej perspektywy i ocenić je obiektywnie – bez zbędnych obaw i nadmiernej krytyki.
Jak unikać pułapek umysłu

Samoświadomość jest kluczowym elementem skutecznego inwestowania. Inwestorzy powinni nieustannie pracować nad rozpoznawaniem swoich słabości i starać się unikać typowych pułapek psychologicznych. Jednym z najskuteczniejszych narzędzi, które mogą w tym im pomóc, jest regularna autorefleksja – analiza podjętych decyzji, zarówno tych udanych, jak i tych zakończonych porażką.
Systematyczna analiza własnych motywacji, które kierowały Waszymi wyborami, pomoże Wam zidentyfikować błędy w procesie decyzyjnym. Dzięki temu zrozumiecie, dlaczego jedne decyzje przyniosły straty, a inne zakończyły się sukcesem. Autorefleksja pozwoli na wyciąganie konstruktywnych wniosków, które staną się fundamentem Waszego rozwoju i doskonalenia umiejętności inwestycyjnych.
Znalezienie mentora i korzystanie z opinii zwrotnej od bardziej doświadczonych inwestorów jest równie istotne. Mentoring autorytetów może być nieocenionym źródłem wiedzy i praktycznych wskazówek. Często to właśnie zewnętrzna perspektywa pozwala zobaczyć błędy, których samodzielnie nie jesteśmy w stanie dostrzec. Doświadczony mentor nie tylko wskaże potencjalne problemy, ale także podzieli się własnymi doświadczeniami, które mogą stanowić inspirację do naprawy błędów. Warto również być częścią społeczności inwestycyjnych, które, nawet jeżeli nie są doskonałe, to umożliwiają konfrontację własnych przekonań z innymi uczestnikami rynku oraz wspierają w obiektywnym spojrzeniu na podjęte wcześniej decyzje.
Innym ważnym elementem unikania pułapek umysłu jest ciągła edukacja i własny rozwój. Rynki finansowe są dynamiczne. Z tego powodu warto cały czas się uczyć i starać się być na bieżąco z nowymi trendami rynkowymi, technologiami i wciąż powstającymi nowymi narzędziami inwestycyjnymi. Im więcej wiedzy nabędziecie, tym bardziej staniecie się odporni na emocjonalne i poznawcze zniekształcenia wpływające na Wasze decyzje. Nauka od najlepszych i ciągła analiza swoich błędów to klucz do zbudowania trwałej strategii inwestycyjnej, która pozwoli na skuteczniejsze unikanie ryzyka.
Pułapki poznawcze to niewidoczne bariery, które napotyka większość inwestorów. Niezależnie od doświadczenia nie jesteśmy wolni od naszych myśli, emocji i uprzedzeń oraz ich wpływu na nasze działania. Jest to jednak ten typ ryzyka, którego nie da się zmierzyć ani zdyskontować, ale którego wpływ na Wasz kapitał inwestycyjny może być ogromny. Dlatego tak ważne jest, aby nieustannie pracować nad sobą i zwiększać swoją samoświadomość.
Ale to nie koniec zagrożeń. Inwestorzy działający w segmencie spółek nowych technologii są narażeni na całą serię innych ryzyk, których nie da się w żaden sensowny sposób zdyskontować ani policzyć. Kolejnym z nich są nasze emocje, które niosą wymierne ryzyka w dynamicznym i zmiennym środowisku inwestycyjnym. Nasze emocje tworzą prawdziwy rollercoster inwestycyjny… Ale o tym opowiem już Wam następnym razem.
Mit o Ikarze

Mit o Ikarze jest jedną z najbardziej symbolicznych opowieści o nieposkromionej ambicji. Ikar, nie zważając na ostrzeżenia swojego ojca Dedala, wzbił się zbyt blisko słońca, ignorując ograniczenia, jakie mu nałożono. Zdecydował się na odważny lot, który zakończył się katastrofą. Dziś chcę przyjrzeć się, jak ten mit odnosi się do młodych spółek technologicznych, które często, napędzane euforią i pragnieniem zrewolucjonizowania świata, zbyt śmiało ignorują realia rynku.
Ryzyko jest również nieodłącznym element inwestowania w młode spółki technologiczne. Zanim podejmiemy jakąkolwiek decyzję o zainwestowaniu własnych pieniędzy, kluczowe będzie dokładne skalkulowanie ryzyka – tak, by rozważyć wszelkie potencjalne zagrożenia. Ignorowanie tej podstawowej zasady doprowadzi Was do kosztownych błędów i wygenerowania ogromnych strat w portfelu inwestycyjnym.
Ryzyko modelu biznesowego

Wielu założycieli start-upów technologicznych przypomina mitycznego Ikara. Są pełni pasji i nadziei, pragną wznieść swoje firmy na sam szczyt biznesowej hierarchii. Mają wizję, mają wiarę w swoją technologię, często wręcz marzenie o zmianie świata na lepszy. Bywa jednak, że podobnie jak Ikar nie biorą pod uwagę ograniczeń – realiów rynkowych, szczupłości posiadanych zasobów, obecnej konkurencji, a nawet technologicznych barier, które staną na drodze ich rozwoju.
Założyciele młodych spółek technologicznych często idealizują świat biznesu, nie rozumiejąc w pełni, jak on funkcjonuje. Ich wizja opiera się na założeniu, że jeśli produkt jest przełomowy, innowacyjny i technologicznie zaawansowany, to rynek automatycznie kupi go i doceni. Rzeczywistość jest jednak bardziej skomplikowana – innowacje muszą nie tylko zaspokajać realne potrzeby, ale także konkurować z produktami już istniejącymi i spełniać oczekiwania konsumentów w sposób możliwie najbardziej efektywny.
Dodatkowo założyciele często nie potrafią prawidłowo zdefiniować efektywnego modelu biznesowego dla swoich technologii. Tworzą innowacje, ale brakuje im planu, jak zamienić te innowacje w skalowalny, zyskowny biznes. Problemem jest nie tylko brak doświadczenia, ale również nadmierna wiara w to, że produkt „sam się obroni”. W praktyce żaden, nawet najlepszy produkt sam się nie sprzeda, a brak solidnego modelu biznesowego sprawi, że inwestorzy narażeni zostają na ryzyko utraty całości zainwestowanych środków.
Wszystko to tworzy ryzyko modelu biznesowego opartego na nadmiernej ambicji założycieli.
Ryzyko kolejnych emisji akcji

Każda spółka nowych technologii potrzebuje solidnego kapitału na czas rozwoju swojej technologii, zanim doprowadzi do komercjalizacji swoich produktów. W początkowej fazie działalności zazwyczaj spółki te mają bardzo ograniczone środki na rozwój, a z czasem proces tworzenia innowacyjnych rozwiązań wymaga coraz większych nakładów finansowych. Próby zebrania kolejnych rund kapitału będą jednak nieuchronnie prowadzić do rozwodnienia ich akcjonariuszy.
W praktyce każda taka spółka dysponuje na starcie zbyt małą ilością pieniędzy, aby w pełni rozwinąć swoją technologię, co oznacza, że będzie potrzebować w przyszłości kolejnych rund inwestycyjnych. A nawet najlepiej skalkulowana technologia i najlepiej prowadzona spółka napotka na niespodziewane wydatki i konieczność uzupełnienia środków na dalszy rozwój. Podobnie jak Ikar, który upadł, gdyż nie miał wystarczająco mocnych skrzydeł, młoda spółka szybko zakończy swój lot bez wystarczających środków finansowych.
Każda kolejna emisja akcji wpłynie na wartość Twojego kapitału – oznacza to rozwodnienie nie tylko udziałów, ale i Twojego przyszłego zysku. Każdy inwestor powinien to na starcie uwzględnić w swoich kalkulacjach, rozważając ryzyko związane z wysokim prawdopodobieństwem kolejnych emisji.
Ryzyko rozwoju technologii

Technologia stanowi najistotniejszy element sukcesu młodych spółek technologicznych, ale jej rozwój to proces złożony, podzielony na wiele etapów, a co za tym idzie, mocno nieprzewidywalny w czasie. Tak jak słońce stopiło skrzydła Ikara, tak ryzyka związane z pokonywaniem kolejnych etapów rozwoju technologii mogą zniszczyć najbardziej obiecujące i rokujące technologie.
Rozwój każdej nowoczesnej technologii to proces wieloetapowy – począwszy od fazy koncepcji, prototypowania, przez rozwój technologiczny, proces badawczy, certyfikacyjny i rejestracyjny, aż po etap dojrzałości technologii i wdrożenia. Na każdym z tych etapów spółka może napotkać poważne wyzwania. Mogą to być bardzo różne problemy techniczne związane z rozwojem samej technologii, ale również wyzwania związane z potwierdzeniem skuteczności działania danej technologii w warunkach rynkowych.
Oprócz tego spółki muszą przejść przez złożony, kosztowny i wymagający proces certyfikacji lub rejestracji swoich produktów na różnych rynkach docelowych, na których dana technologia ma się pojawić. Każdy rynek ma zaś inne wymagania regulacyjne, co dodatkowo zwiększa ryzyko opóźnień i powstania znacznych czy dodatkowych kosztów rejestracyjnych. Wreszcie technologia musi zostać jeszcze wdrożona na etapie produkcyjnym i rynkowym – a to wiąże się z kolejnymi wyzwaniami i pojawiającymi się problemami.
Czy technologia jest gotowa, by unieść się na rynkowych skrzydłach mitycznego Ikara, czy też wszystkie te ryzyka spowodują, że upadnie, zanim osiągnie końcowy etapu rozwoju? W tej kwestii kluczowe jest prawidłowe oszacowanie ryzyka etapu, na jakim aktualnie znajduje się dana technologia. A inwestor zainteresowany tym segmentem rynku, powinien te ryzyka uwzględnić w swoich analizach, kalkulując, jak ryzyko rozwoju technologii wpływa na jego kapitał i potencjalne zyski w przyszłości.
Ryzyko konkurencji i geograficznych rynków zbytu

Młode spółki technologiczne muszą również zmierzyć się z kwestią zidentyfikowania miejsca sprzedaży swoich technologii – znalezienia swoich rynków zbytu, na których będą mogły skutecznie działać i konkurować. Trzeba jednak mieć świadomość, że żaden rynek nie znosi próżni, a każdy rynek na świecie pełny jest różnych produktów i opanowany jest przez wielkie i dojrzałe korporacje, które dysponują nie tylko przewagą zasobów finansowych, ale także przewagą łańcuchów dostaw, klientów i wiedzy w zakresie specyfiki danego rynku.
Ikar, wzbijając się do góry, nie miał planu, dokąd leci, nie miał planu, jak unikać zagrożeń, nie potrafił zdefiniować i odnaleźć stabilnych prądów powietrza. Podobnie jest z młodymi spółkami, które, zanim wejdą na rynek, powinny znaleźć odpowiedni rynek zbytu. Brak świadomości, gdzie się chce rozwijać sprzedaż, oraz lekceważenie konkurencji mogą szybko doprowadzić do bolesnego zderzenia z rzeczywistością i upadku w przepaść, tak jak miało to miejsce w przypadku mitycznego Ikara.
Dyskontowanie ryzyka

Kluczowym elementem oceny danej inwestycji jest umiejętność prawidłowego oszacowania ryzyka związanego z utratą części lub całości kapitału zainwestowanego przez inwestora. Aby to prawidłowo wykonać, należy rzetelnie określić wartość wewnętrzną każdej spółki przy uwzględnieniu specyficznych ryzyk związanych z rozwojem młodych spółek technologicznych. Tak jak Dedal przewidywał niebezpieczeństwo wynikające z lotu zbyt blisko słońca, tak inwestor zawsze powinien zawczasu przewidzieć potencjalne zagrożenia i odpowiednio dyskontować swoje ryzyko w wycenie wartości wewnętrznej każdej spółki.
Dyskontowanie ryzyka to nic innego jak uwzględnienie potencjalnych przeszkód, trudnych do pokonania wyzwań i negatywnych scenariuszy w wycenie wartości wewnętrznej spółek. To proces, który pozwala na zdyskontowanie ryzyka poczynionej inwestycji i bardziej realistyczne spojrzenie na możliwość odniesienia sukcesu przez daną firmę. Zignorowanie tego procesu prowadzi do złudnego poczucia bezpieczeństwa – takiego samego, który popchnął Ikara do lotu bez dobrego przygotowania.
Unikanie losu Ikara

Mit Ikara to przypowieść o nadmiernej ambicji, lekceważeniu ograniczeń i ostatecznej katastrofie. Dla inwestorów, którzy angażują się w młode spółki technologiczne, jest to przypomnienie, że nie wystarczy sam entuzjazm i wiara w innowacyjny pomysł i technologię – kluczowe jest jeszcze rozpoznanie istotnych ryzyk, prawidłowe oszacowanie potencjału oraz realistyczna ocena możliwości odniesienia sukcesu przez dany podmiot. A ryzyko musi być bezwzględnie skalkulowane i zdyskontowane przy wyliczaniu wartości wewnętrznej każdej inwestycji, tak aby uniknąć poważnych problemów finansowych lub katastrofy w przyszłości.
A jak dokładnie kalkulować wszystkie te dyskonta? Odpowiedź na to pytanie znajdziecie w części „Wyliczanie wartości wewnętrznej spółki”, która już niedługo pojawi się na blogu.
Dyskontowanie ryzyka to jednak tylko pierwszy element większej układanki. Inwestorzy działający w segmencie spółek nowych technologii są narażeni na całą serię innych zagrożeń, których już nie da się tak łatwo zdyskontować. Jedno z nich opisano jako efekt Krugera-Dunninga, który prowadzi do podejmowania błędnych decyzji inwestycyjnych. Jak nie wpaść w pułapkę nadmiernej pewności siebie, która tak często dotyka inwestora pragnącego osiągnąć swój sukces? Jak nie dać się zwieść iluzji własnych kompetencji i jak unikać psychologicznych pułapek umysłu inwestora? O tym opowiem Wam już w kolejnej części.
Czarny łabędź

Inwestowanie, szczególnie w młode spółki technologiczne, jest ekscytujące, ale również obarczone ryzykiem. Segment młodych spółek technologicznych to rynek, który można porównać do tafli oceanu – jednego dnia jest łagodna i spokojna, by następnego dnia przeszły przez nią burze i sztormy. W takiej właśnie rzeczywistości inwestorzy zainteresowani działalnością w tym segmencie rynku powinni nauczyć się funkcjonować. Nie tylko powinni nauczyć się żyć na co dzień z ryzykiem, ale także – dobrze je rozumieć i zaakceptować.
Czymże jest w takim razie ryzyko i jak je dobrze rozumieć?
Ryzyko inwestowania w młode spółki technologiczne to możliwość wystąpienia zdarzeń lub czynników, które mogą negatywnie wpłynąć na osiągnięcie oczekiwanych rezultatów inwestycyjnych, a przede wszystkim doprowadzić do całkowitej lub częściowej utraty zainwestowanego kapitału. Obejmuje ono zarówno ryzyka czysto finansowe, jak i szereg ryzyk niefinansowych: psychologiczne, emocjonalne, społeczne, poznawcze, reputacyjne oraz strategiczne. Wszystkie te czynniki mogą wpływać na decyzje inwestora, a co za tym idzie, mogą prowadzić go do utraty posiadanego kapitału inwestycyjnego.
Aby lepiej zrozumieć naturę ryzyka, zacznijmy od koncepcji, która doskonale opisuje nieprzewidywalność świata inwestycji – mowa o „czarnym łabędziu” Nassima Nicholasa Taleba.
Termin „czarny łabędź”, spopularyzowany przez Taleba, odnosi się do rzadkich i nieprzewidywalnych zdarzeń o ogromnym wpływie na świat, w tym na rynki finansowe. Przykłady obejmują nagły rozwój alternatywnych technologii, przełomowe odkrycia naukowe czy gwałtowne kryzysy gospodarcze. Pojawienie się czarnego łabędzia przypomina nam, że nasze próby kontrolowania rynków finansowych mają swoje ograniczenia, a rynek jest pełen zmiennych, których nie da się do końca przewidzieć.

W segmencie młodych spółek technologicznych ryzyko wystąpienia czarnego łabędzia jest szczególnie duże. Start-upy to przedsięwzięcia o ogromnym potencjale, ale i wysokim prawdopodobieństwie porażki. Jedno nieprzewidziane wydarzenie, takie jak pojawienie się nowego konkurenta z lepszą technologią, może przesądzić o losie firmy. Czynniki zewnętrzne, takie jak zmiany regulacji, brak kapitału na rozwój, nowe przełomowe odkrycia czy zmiany preferencji konsumentów, również mogą zniweczyć plany danej spółki.
Czynniki te są często poza kontrolą zarówno inwestora, jak i samej spółki, co czyni ryzyko jeszcze trudniejszym do zarządzania. W przypadku młodych spółek technologicznych ich elastyczność i zdolność do szybkiego dostosowywania się do zmieniających się warunków rynkowych są kluczowe, aby przetrwać. Czasami jeden moment decyduje o tym, czy start-up odniesie sukces, czy też przegra walkę o przetrwanie. Nawet najbardziej innowacyjna firma może nie sprostać wyzwaniom, jeśli nie ma dostatecznego wsparcia kapitałowego lub nie zdoła zbudować odpowiedniej bazy klientów.
Nieprzewidywalność związana z tym segmentem rynku jest również potęgowana przez dynamikę zmian technologicznych – nowe technologie mogą pojawić się nagle i całkowicie zmienić krajobraz danej branży. Inwestorzy muszą być świadomi, że podejmowanie ryzyka w tym sektorze to nie tylko ocena potencjału innowacyjności, ale także umiejętność szybkiego reagowania na zmiany, które mogą pojawić się w każdej chwili. To oznacza, że sukces w inwestowaniu w młode spółki technologiczne często zależy od zdolności do przewidywania przyszłych trendów rynkowych, a także od umiejętności identyfikacji i selekcji tych firm, które mają największe szanse na adaptację i przetrwanie.
Inwestowanie w tak zmiennym środowisku wymaga również od samych inwestorów elastyczności i zdolności do szybkiej adaptacji. Sukces młodych spółek technologicznych zależy od wielu elementów – wizji, przełomowej technologii, kompetentnego zespołu, elastyczności w działaniu, odrobiny szczęścia i umiejętności przetrwania w trudnych warunkach.
Czarny łabędź symbolizuje ryzyko jako nieodłączny element inwestowania. Aby być skutecznym, nie wystarczy jedynie oszacować ryzyka – trzeba je zaakceptować i nauczyć się z nimi funkcjonować. Młode spółki technologiczne opierają się na nowatorskich technologiach, które są trudne do wdrożenia na rynkach globalnych. Dlatego inwestor powinien być przygotowany na dużą zmienność, która wpływa na wartość jego inwestycji.

Akceptacja ryzyka nie oznacza biernej postawy. Przeciwnie – to zrozumienie, jak istotne jest dobre przygotowanie samego inwestora do inwestycji. Ważne jest, by nie reagować emocjonalnie na nieuchronne zmiany oraz umieć szybko dostosować się do nowych okoliczności. Dlatego tak kluczowa jest selekcja najlepszych spółek do portfela inwestycyjnego. Najlepsze firmy są po prostu lepiej przygotowane na nagłe i niespodziewane zdarzenia, co pozwala im minimalizować negatywne skutki pojawienia się czarnego łabędzia.
Inwestorzy powinni zaakceptować, że nieprzewidywalność jest nieunikniona w tym segmencie rynku. Zamiast próbować za wszelką cenę ją kontrolować, powinni skupić swoją uwagę na wyborze najlepszych spółek, które mają większe szanse przetrwania w obliczu niespodziewanych zdarzeń.
Już wkrótce przyjrzymy się różnym kategoriom ryzyka związanym z inwestowaniem w młode spółki technologiczne – od ryzyka związanego z samymi spółkami, przez aspekty psychologiczne i emocjonalne, po presję społeczną i ryzyka reputacyjne. Każda z tych kategorii może znacząco wpływać na decyzje inwestycyjne, a ich zrozumienie pomoże Wam lepiej zarządzać swoimi inwestycjami i przygotować się na nieprzewidywalne zdarzenia.

Skuteczne zarządzanie ryzykiem wymaga wiedzy, świadomości i nieustannej nauki. Inwestorzy, którzy angażują się w młode spółki technologiczne, powinni rozumieć, jak istotne jest świadome zarządzanie ryzykiem, gotowość do nauki oraz wyciąganie wniosków z przeszłości. Umiejętności reagowania na zmienne warunki rynkowe oraz przewidywania i antycypacji potencjalnych ryzyk są kluczowe dla sukcesów w tym obszarze.
Zrozumienie, jak działa nasz własny umysł, oraz unikanie pułapek poznawczych to kolejny ważny aspekt inwestowania. Rynek młodych spółek technologicznych to stresujące miejsce, szczególnie w obliczu nagłych zmian. Świadomość własnych ograniczeń, unikanie nadmiernej pewności siebie oraz zrozumienie mechanizmów rynkowych pozwolą na lepsze przygotowanie i na odpowiednie reakcje w odpowiednim czasie.
Nieprzewidywalność jest nieodłącznym elementem inwestowania w segmencie spółek młodych technologii. Akceptacja ryzyka i przygotowanie się na pojawienie się czarnych łabędzi to klucz do osiągnięcia sukcesu na tym rynku. W kolejnym wpisie opowiem Wam, jak nadmierna ambicja i brak prawidłowej oceny sytuacji mogą doprowadzić do spektakularnych porażek – a także podpowiem, jak nie podzielić losu mitycznego Ikara… Ale o tym napiszę Wam już następnym razem.
Twój czas jest teraz

Czy kiedykolwiek zastanawialiście się, jak to jest nie tylko obserwować zmieniający się świat, ale również go aktywnie kształtować? Stoimy na progu nowej ery, w której technologie przekształcają naszą codzienność w sposób tak szybki, że aż trudno za tym nadążyć. I to nie jest odległa przyszłość – to dzieje się tu i teraz. Najlepsze jest to, że każdy z nas może stać się częścią tej rewolucji.
Dynamiczny rozwój technologii otwiera przed nami nieskończone możliwości. Od sztucznej inteligencji, przez biotechnologię, aż po eksplorację kosmosu – innowacje napędzają świat z zawrotną prędkością. Każdego dnia rodzą się nowe pomysły, które mają potencjał zmienić nasze życie na lepsze. Ale te idee potrzebują wsparcia, aby stać się rzeczywistością. Potrzebują wizjonerów gotowych zainwestować swój czas, swoją energię i swoje środki.
„Tylko ci, którzy ryzykują, idą naprzód”. Wasza rola jako iNwestorów może być zatem kluczowa w tej przemianie świata. Świat czeka na Wasze działanie.
Wielu z nas odczuwa obawę przed wejściem w świat inwestycji technologicznych. Świat ten może wydawać się skomplikowany, nieprzewidywalny i zarezerwowany dla ekspertów z dużymi portfelami. Ale to tylko pozory. Powszechne przekonanie, że inwestowanie w nowe technologie jest zbyt ryzykowne lub wymaga specjalistycznej wiedzy, często powstrzymuje ludzi przed zrobieniem pierwszego kroku.
Pamiętajcie, że „największe ryzyko to niepodejmowanie żadnego ryzyka”. W rzeczywistości, która zmienia się tak szybko, bezczynność jest Waszym największym wrogiem. Nie musicie być technologicznymi geniuszami ani dysponować milionami, aby zacząć. Wystarczy otwarty umysł, chęć do nauki, trochę kapitału i odwaga.
Każdy inwestor jest inny, dlatego też ścieżka, którą każdy z Was obierze, będzie unikalna. Możecie skupić się na dziedzinach, które są Wam bliskie – medycynie, energii odnawialnej, technologiach informacyjnych. Inwestując w obszary, które Was pasjonują, zwiększacie swoje szanse na sukces, a jednocześnie czerpiecie satysfakcję z tego, że przyczyniacie się do projektów mających dla Was osobiste znaczenie.
„Rób to, co kochasz, a nie przepracujesz ani jednego dnia w swoim życiu”.
Konfucjusz
Wasze decyzje inwestycyjne mogą przynieść realne zmiany społeczne. Wspieracie innowacje, które rozwiązują palące problemy współczesnego świata. Z samego tego powodu warto podjąć to działanie.
A od czego zacząć? Nauka i edukacja to Wasze pierwsze kroki. Poznajcie rynek, który Was interesuje. Czytajcie o najnowszych trendach, inspirujcie się historiami firm, które odniosły sukces. I co ważne – nie musicie od razu inwestować dużych kwot. Zacznijcie od mniejszych kroków, które pozwolą nabrać pewności siebie i lepiej zrozumieć mechanizmy rządzące rynkiem nowych technologii.
Szukajcie kontaktów z innymi inwestorami, uczestniczcie w branżowych wydarzeniach, przeglądajcie portale internetowe zajmujące się technologiami. Zbudowanie wspólnoty ludzi o podobnych zainteresowaniach może być niewyczerpanym źródłem wiedzy i inspiracji. Pamiętajcie: nawet mały krok to krok do przodu.

Pomyślcie o firmach, które zaczynały w garażach, a dziś kształtują globalną gospodarkę. Historie tych przedsiębiorstw pokazują, jak ogromny wpływ mogą mieć jednostki z pasją i wizją. iNwestorzy, którzy dostrzegli ich potencjał na wczesnym etapie ich rozwoju, nie tylko osiągnęli ogromne zyski, ale również przyczynili się do powstania innowacji, które zmieniły świat.
Wyobraźcie sobie satysfakcję z bycia częścią tej transformacji. To nie są nieosiągalne marzenia – to realne możliwości dostępne dla Was, tu i teraz. Nie odkładajcie decyzji na później. Każdy dzień przynosi nowe okazje, ale też oddala Was od tych, które mogliście wykorzystać wczoraj.
„Jeśli potrafisz o czymś marzyć, to potrafisz także tego dokonać”.
Walt Disney
Wasz czas jest teraz. Każdy z nas ma w sobie potencjał, by stać się iNwestorem, który nie tylko pomnaża swój kapitał, ale również odciska trwały ślad w świecie. Pamiętajcie:
„Przyszłość należy do tych, którzy wierzą w piękno swoich marzeń”.
Eleanor Roosevelt
Wyobraźcie sobie przyszłość, w której dzięki Waszym decyzjom powstają rozwiązania poprawiające jakość życia milionów ludzi na świecie. To nie utopia – to realna perspektywa dla tych, którzy odważą się działać. Nie jesteście sami. Istnieje cała społeczność entuzjastów gotowych kształtować lepszy świat. To oni napędzają innowacje, które nie tylko służą postępowi technologicznemu, ale przede wszystkim służą ludzkości.
Droga iNwestora to ekscytująca podróż pełna wyzwań i nieograniczonych możliwości. Nie czekajcie na idealny moment – idealny moment nigdy nie przychodzi. Zacznijcie już dziś. Pamiętajcie, każdy krok, nawet ten najmniejszy, przybliża Was do celu. Przyszłość należy do tych, którzy potrafią marzyć i działać. I pamiętajcie, że są siły we wszechświecie, które działają na podobnych zasadach jak siła przyciągania magnesów… Ale o tym opowiem Wam już przy zupełnie innej okazji.
Home run

Każdy, kto miał kiedykolwiek okazję oglądać mecz baseballu, zna to niesamowite uczucie, kiedy pałkarz trafia piłkę i wykonuje uderzenie typu home run. Piłka leci wtedy wysoko i daleko poza granice boiska, a zawodnik spokojnie okrąża wszystkie bazy. Ten moment decyduje o wyniku meczu i jest uwielbiany przez wszystkich kibiców oraz samych zawodników.
Home run udaje się rzadko – każdy zawodnik chciałby takie uderzenie wykonać, choć nie każdy ma okazję go doświadczyć. Oficjalne statystyki podają, że w 2023 roku procentowy wskaźnik tego typu uderzeń w największej profesjonalnej lidze baseballu w Stanach Zjednoczonych (MLB) wynosił około 3%. Oznacza to, że na każde 100 uderzeń pałkarzy, tylko średnio trzy kończyły się uderzeniem typu home run. A żeby zawodnik mógł w ogóle wykonać takie uderzenie, musiał wcześniej poświęcić na to lata ciężkiej pracy, treningów i przygotowań. Jednak jedno takie trafienie wynagradza wszystkie wcześniejsze porażki.
Dokładnie tak samo jest na rynku giełdowym. Inwestorzy, podobnie jak sportowcy, marzą o tym jednym, spektakularnym sukcesie, który odmieni ich życie. Home runem inwestycyjnym jest zainwestowanie w spółkę, która przyniesie astronomiczny zwrot: +10 000% na zainwestowanym kapitale. Taka inwestycja to marzenie każdego, kto inwestuje na rynku kapitałowym, a jednocześnie coś, co jest bardzo trudno osiągalne. A jednak, tak jak w baseballu, spektakularne inwestycyjne na rynku giełdowym też się zdarzają.
W grze w baseball tego typu uderzenie to najważniejsze wydarzenie meczu. Kibice czekają na to jedno uderzenie, które potrafi odmienić losy rozgrywanego meczu. Każdy zawodnik marzy o tym, by być właśnie tym jedynym, który wybije piłkę poza granice boiska. Ale uderzenie tego typu nie jest wcale takie proste. Niewielu zawodnikom udaje się trafić w ten sposób, a ci, którym się to udało, są zapamiętywani na długi czas.

Podobnie jak w grze w baseball, na rynku giełdowym każdy inwestor marzy o swoim własnym spektakularnym uderzeniu – tej jednej dokonanej inwestycji, która z czasem przyniesie mu niewiarygodne zyski. Takie inwestycje są niezwykle rzadkie, ale tak jak w baseballu, czasami się zdarzają. Jeden dobry wybór i odważna decyzja, by zainwestować swoje pieniądze, mogą odmienić życie inwestora, przynosząc mu zyski, które dla pozostałych graczy giełdowych wydają się niewyobrażalne i nieosiągalne.
Nie ma tu jednak miejsca na przypadek – tego typu „uderzenie” jest wynikiem ciężkiej pracy i długotrwałego przygotowania. Znalezienie tej jednej inwestycji, która przyniesie ogromne zyski, wymaga nie tylko wiedzy, ale ciężkiej pracy analitycznej, ścisłej selekcji spółek i dużej dozy cierpliwości. Inwestor powinien wpierw dobrze przygotowywać się do wykonania swojej pracy, przeanalizować rynek, sprawdzać i weryfikować różne branże, a na końcu wyselekcjonować i wybrać tylko te spółki do portfela, które mają największy potencjał do dynamicznego wzrostu w przyszłości. Na swoją spektakularną inwestycję na rynku giełdowym nie można liczyć z dnia na dzień – to długoterminowy cel, którego owoce przychodzą zazwyczaj po latach wytężonej i ciężkiej pracy.
Tak jak zawodnik, który chce wykonać spektakularne uderzenie piłki, musi wykazać się przygotowaniem, odwagą i precyzją w chwili, gdy nadejdzie jego chwila, tak inwestor giełdowy musi być gotów, by zainwestować w spółkę w odpowiednim momencie, kiedy inni inwestorzy nie widzą w niej jeszcze odpowiedniego potencjału.
Inwestowanie na rynku nowych technologii, podobnie jak spektakularne uderzenie w baseballu, wymaga dobrego zrozumienia sytuacji, przewidzenia przyszłego toru lotu piłki oraz odwagi, by na takie uderzenie się zdecydować. Duże zyski są możliwe tylko wtedy, gdy inwestor giełdowy jest w stanie dostrzec potencjał spółki na wczesnym etapie jej rozwoju. To dogłębne zrozumienie rynku oraz gotowość do podjęcia ryzyka, które nie przynosi natychmiastowego rezultatu, długoterminowo okazuje się strzałem w dziesiątkę.

Niemniej wykonanie tak skutecznej inwestycji zmieni życie każdego inwestora. Wystarczy zainwestować 100 000 złotych w spółkę, która w ciągu następnych kilku lat wzrośnie o 10 000%, by zamienić zainwestowane 100 000 złotych w 10 milionów złotych. Tak wygląda właśnie prawdziwy inwestycyjny home run.
Jedna taka transakcja nie tylko przynosi ogromne zyski. W przeciwieństwie do sportu zawodowego na giełdzie nie trzeba wykonać całej serii takich uderzeń – wystarczy jedno takie trafienie, by osiągnąć sukces i odmienić całe swoje dotychczasowe życie.
Wielu polskim inwestorom wydaje się, że takie inwestycyjne home runy są jedynie domeną amerykańskich rynków. Nie jest to prawda. Wystarczy spojrzeć dokładnie na nasz rodzimy rynek. Poniżej dwa przykłady polskich spółek, które przyniosły swoim inwestorom spektakularne zyski:
- LPP to gdańska spółka, która od swojego debiutu, kiedy akcje sprzedawane były po 48 zł, wzrosła do dnia dzisiejszego o około 32 000%. Osoba, która zainwestowałaby w nią 100 000 złotych, dziś posiadałaby kapitał wart około 32 milionów złotych.
- CD Projekt RED to spółka, której akcje w 2010 roku kosztowały około 1,50 złotego. Dziś ich wartość wzrosła o około 14 000%, czyniąc ją jedną z najdroższych spółek notowanych na polskim rynku giełdowym. Osoba, która zainwestowała w nią 100 000 złotych, dziś posiada kapitał wart około 14 milionów złotych.
Te przykłady pokazują, że spektakularne inwestycyjne zdarzają się i będą się zdarzać ponownie również na polskiej scenie giełdowej. Rynek – szczególnie nowoczesnych technologii – będzie kreował nowe spółki, które będą miały potencjał do wygenerowania kolejnych gigantycznych zwrotów dla swoich akcjonariuszy. Oczywiście, ryzyko zawsze będzie i będzie ono zawsze wysokie, ale jak pokazują różne przykłady z historii, przygotowani i gotowi na podjęcie tego ryzyka osiągną ogromny sukces finansowy.

Warto pamiętać, że choć inwestycyjny home run zdarza się bardzo rzadko, to na rynku odnajdziecie już wiele więcej przykładów spółek, które przyniosły swoim inwestorom bardzo pokaźne zwroty, zwroty liczone w małych tysiącach procent. Choć nie jest to wtedy już wymarzony home run, to inwestycje o zwrotach przekraczających +1000% na zainwestowanym kapitale zdarzają się już całkiem często i są znacznie prostsze do osiągnięcia przez cierpliwych i wytrwałych inwestorów działających na rynku nowych technologii.
Zwroty na kapitale realizowane w segmencie spółek nowoczesnych technologii są na pewno bardzo ekscytujące, ale mało kto potrafi po nie sięgnąć. Dlatego ważne jest, aby przestać się bać i wykonać ten pierwszy krok w kierunku najbardziej spektakularnych inwestycji, jakie można odnaleźć na rynku giełdowym. Najważniejsze jest zrozumienie, że nigdy nie będzie wystarczająco idealnego momentu do wejścia na ten rynek, a więc po co dalej czekać? Twój czas jest teraz… Ale o tym napiszę Wam już kolejnym razem.
Ted Williams

W sporcie zawodowym, podobnie jak w inwestowaniu, nie liczy się ilość podjętych prób, ale skuteczność działania w kilku kluczowych momentach. Nie wiem, czy wiecie, ale niewielki margines sukcesu może przynieść Wam wspaniałe rezultaty. Aby dobrze to zrozumieć, wystarczy przyjrzeć się wielkiej legendzie baseballu – Tedowi Williamsowi.
W jednym sezonie, w 1941 roku, osiągnął on coś, co do dziś jest uważane za jedno z najważniejszych osiągnięć w historii tego sportu, a jego podejście do gry stało się cenną wskazówką dla każdego inwestora giełdowego. Czego może nas nauczyć najlepszy pałkarz świata w obszarze podejmowania decyzji inwestycyjnych?
Przez całą swoją karierę Ted Williams był związany z Boston Red Sox, dla którego rozegrał łącznie 19 profesjonalnych sezonów. Jego wyjątkowe umiejętności, determinacja i nieustępliwość na boisku uczyniły go jednym z najlepszych zawodników wszech czasów. Williams nie tylko doskonale radził sobie z miotaczami, ale również był znany ze swojej niesamowitej dokładności – potrafił trafiać piłkę w momentach, w których inni pałkarze całkowicie zawodzili. Jednak to nie perfekcja czyniła go najlepszym z najlepszych, ale umiejętność maksymalnego wykorzystania swoich najlepszych momentów.
Największym osiągnięciem Teda Williamsa był sezon 1941 roku, kiedy osiągnął wskaźnik trafień w piłkę (BA) na poziomie 40%. Co to oznaczało w praktyce? Na każde dziesięć prób Williams czterokrotnie trafiał skutecznie piłkę. Cztery udane uderzenia na dziesięć – w sportach takich jak baseball to wynik absolutnie fenomenalny i nieosiągalny dla większości profesjonalnych zawodników.

Większość najlepszych graczy w baseballu może poszczycić się wskaźnikiem na poziomie około 30%, czyli trafiają trzy razy na dziesięć prób. Ted Williams wyprzedził swoją epokę o różnicę klas, bijąc rekord, który do dziś pozostaje jednym z najtrudniejszych do pobicia w sporcie zawodowym.
Ten niesamowity wynik z sezonu 1941 roku pokazuje, że sukces w sporcie zawodowym nie polega na trafianiu za każdym razem. Podobnie jest w inwestowaniu w spółki nowych technologii. Liczy się konsekwencja i zdolność do podejmowania trafnych decyzji, nawet jeśli nie wszystkie one przyniosą oczekiwany rezultat.
Nawet najlepsi gracze na świecie popełniają błędy, ale to, co ich wyróżnia, to skuteczność w kluczowych momentach. Zrozumienie tej lekcji jest nieocenione dla inwestorów giełdowych, którzy często wpadają w pułapkę oczekiwania samych idealnych wyników.
W tym miejscu warto przypomnieć znamienne słowa Warrena Buffetta:
„Utrata części pieniędzy jest nieuniknioną częścią inwestowania i nie możesz zrobić nic, aby temu zapobiec”.
Warren Buffett
Podobnie jak w baseballu, na giełdzie nie można oczekiwać, że każda decyzja będzie trafna. Oczekiwanie, że każda wybrana spółka przyniesie zysk, jest nierealistyczne i prowadzi do frustracji oraz poważnych błędów. Inwestowanie, tak jak uderzanie piłki w baseballu, wymaga akceptacji pewnej liczby niepowodzeń.
Załóżmy, że jako inwestorzy skoncentrowani na spółkach nowoczesnych technologii wybieracie 10 spółek do swojego portfela. Wystarczy, że trzy z nich dadzą Wam znaczny zysk, a pozostałe siedem przyniesie straty. Mimo to na końcu i tak zarobicie, pod warunkiem, że te trzy trafione inwestycje przyniosą odpowiednio wysokie stopy zwrotu. Skuteczność na poziomie trzech udanych transakcji na dziesięć prób na rynku nowych technologii może sprawić, że staniecie się jednymi z najlepszych inwestorów – podobnie jak Ted Williams, który z wynikiem czterech skutecznych prób na dziesięć wszedł do panteonu gwiazd baseballu.
W grze giełdowej, tak jak w baseballu, nie chodzi o działanie bezbłędne – to niemożliwe. Ważne jest, aby kilka trafnych decyzji zrekompensowało wszystkie wcześniejsze niepowodzenia.
Chciałbym przytoczyć znaną wypowiedź Zenona Komara, który doskonale podsumowuje tę zasadę:
„Gracz trafiający piłkę cztery razy na dziesięć razy zarabia setki tysięcy dolarów. Pamiętaj, że na dziesięć razy nie trafia on sześć razy. Choć nie jest doskonałym graczem, znajduje się on w gronie najlepszych. Lepszych po prostu nie ma. Na szczęście nie musisz być doskonały, by odnosić poważne sukcesy jako gracz giełdowy”.
Zenon Komar
Przyjmijmy założenie, że wybieracie 10 spółek nowych technologii do swojego portfela inwestycyjnego, inwestując w każdą po 50 000 złotych. To oznacza, że łącznie zainwestowaliście 500 000 złotych. Przyjmujemy, że siedem z tych spółek okaże się porażką i przyniesie 100% straty.
Na pierwszy rzut oka może to wydawać się katastrofą, ale to nieprawda. Wystarczy, że trzy pozostałe spółki odniosą sukces i wygenerują następujące zyski:
- Pierwsza spółka odniesie duży sukces i przyniesie 1000% zysku na zainwestowanym kapitale, co oznacza, że wartość Waszej początkowej inwestycji wzrośnie z 50 000 do 500 000 złotych.
- Dwie pozostałe spółki przyniosą średni zwrot w wysokości 500% zysku, co oznacza, że każde pierwotnie zainwestowane 50 000 złotych urośnie do 250 000 złotych, co razem da kolejne 500 000 złotych.
W efekcie z początkowej inwestycji 500 000 złotych, pomimo siedmiu inwestycji, które zakończyły się stratą, udało Wam się wygenerować 500 000 złotych zysku plus zwrot zainwestowanego kapitału. Zysk z tych trzech spółek nie tylko pokrył straty i zwrócił Wam zainwestowany kapitał, ale dodatkowo wygenerował pokaźny zysk.

Na giełdzie nie trzeba trafiać za każdym razem, aby odnieść spektakularny sukces. Wystarczy kilka udanych inwestycji na odpowiednio wybranym segmencie rynku, aby przynieść inwestorowi pozytywne rezultaty. Realistyczne podejście, dobre przygotowanie i akceptacja strat jako nieodłącznej części tej gry pozwolą Wam zbudować portfel, który wygeneruje solidny zysk.
Ważne jest, aby nie koncentrować się na strachu przed stratami, ale na szukaniu tych kilku udanych inwestycji, które zrekompensują wcześniejsze niepowodzenia. Wystarczy trafiać trzy spółki na dziesięć, aby w długim terminie stać się naprawdę zamożną osobą. Takie podejście jest istotne zarówno w baseballu, jak i w inwestowaniu w spółki nowych technologii. A przecież zawsze macie szansę trafić więcej niż tylko trzy razy na dziesięć.
Inwestowanie na giełdzie, a zwłaszcza na rynku nowych technologii, niesie ze sobą ryzyko straty zainwestowanego kapitału, ale z drugiej strony oferuje ogromny potencjał zysków. Na tym rynku zwroty mogą sięgać setek, a nawet tysięcy procent. To właśnie w młodych spółkach technologicznych można dokonać nieprzeciętnych inwestycji – takich, które przyniosą Wam spektakularne zyski.
Większość inwestorów marzy o tym, aby znaleźć się w odpowiednim miejscu i czasie, zidentyfikować wschodzące gwiazdy rynków technologicznych i zainwestować w nie, zanim osiągną one status rynkowych gigantów. Wielu o tym marzy, ale większość z nich nie ma odwagi, by to zrobić.
Nie wszystkie Wasze wybory będą udane. To część tej gry – zarówno w baseballu, jak i na giełdzie. Musicie zaakceptować, że niektóre spółki upadną, zanim znajdziecie te, które wyniosą Wasz portfel na nowy poziom. Podobnie jak Ted Williams nie był w stanie przewidzieć, które uderzenia będą trafione, Wy także nie możecie mieć stuprocentowej pewności, które spółki przyniosą zyski.
Jednak jedno jest pewne: tak jak Ted Williams trafiał cztery piłki na dziesięć prób, tak samo Wy możecie trafić trzy lub cztery spółki na dziesięć, o ile będziecie dobrze przygotowani i skupicie się na rygorystycznej selekcji przy ich wyborze.
Tak jak w baseballu trening wsparty uporem, cierpliwością i determinacją umożliwia opanowanie gry, tak samo jest z inwestowaniem w spółki nowych technologii. Zrozumienie zasad, dobre przygotowanie i wypracowanie własnego warsztatu inwestycyjnego prędzej czy później pozwolą Wam strzelić Waszego pierwszego „home runa”… Ale o tym napiszę Wam już następnym razem.
Świat jednorożców, karaluchów i hipopotamów

W inwestowaniu w spółki nowoczesnych technologii kluczową rolę odgrywa wybór odpowiednich firm do portfela. Rynki nowoczesnych technologii są niezwykle dynamiczne, a różne spółki obecne na tym rynku prezentują odmienny potencjał i stopień ryzyka z nim związany. Ostateczny zaś sukces inwestora zależy w dużej mierze od tego, czy umiejętnie wyselekcjonuje spółki, które rzeczywiście mają szansę osiągnąć sukces rynkowy i przynosić w określonej perspektywie oczekiwane zyski.
Nie każda firma technologiczna, choć na pierwszy rzut oka obiecująca, jest warta Waszej uwagi i zainwestowania Waszych pieniędzy. Istnieje kilka rodzajów typowych spółek nowych technologii, a ich prawidłowa ocena i wybór ma bezpośredni i bardzo istotny wpływ na końcowy wynik finansowy każdego inwestora działającego w tym segmencie rynku.
Dziś przyjrzymy się typowym rodzajom spółek, które można spotkać na rynku nowych technologii. Każdy z tych typów niesie ze sobą zupełnie inne wyzwania, a ich właściwa ocena i wybór zadecyduje, czy inwestor odniesie na końcu sukces, czy też porażkę.
Mrówki
Mrówki to najczęściej spotykane firmy na rynku nowoczesnych technologii. Z jednej strony charakteryzują się dużą chęcią do pracy i wysokim zaangażowaniem, ale z drugiej strony brakuje im kluczowych umiejętności niezbędnych do efektywnej budowy biznesu. Takie spółki skupiają się na wykonywaniu codziennych zadań, nie mają jednak wystarczającej wizji swojego rozwoju oraz zdolności do elastyczności w działaniu. Podążają utartymi ścieżkami, unikając ryzyka i nie podejmują odważnych i przełomowych decyzji. Niestety, brak zdolności adaptacji do dynamicznie zmieniającego się rynku technologicznego często skazuje je na stagnację. Skupiają się za bardzo na zbyt perfekcyjnym realizowaniu zadań, a nie na osiąganiu rezultatów w założonym czasie. Takie spółki nie gwarantują inwestorowi dobrych perspektyw na przyszłe zyski, więc najlepiej jest ich całkowicie unikać.
Pawie
Pawie to spółki, które często są zdominowane przez wybitnych naukowców zafascynowanych rozwijanymi przez siebie technologiami. Ich silną stroną jest głęboka wiedza i przełomowe pomysły, ale brak im umiejętności stricte rynkowych i dobrego zrozumienia aspektów biznesowych. Spółki te nie przyjmują do wiadomości, że technologia, choćby najlepsza, sama w sobie nie wystarczy – musi za nią iść dobrze zaplanowany i wykonalny model biznesowy. Pawie nie potrafią uczyć się na swoich błędach i nie chcą wprowadzać żadnych zmian w swoich działaniach, co niestety uniemożliwia im szybki rozwój. Z punktu widzenia inwestora takie spółki mogą być fascynujące technologicznie, ale w praktyce nie przyniosą na końcu odpowiednich zwrotów na zainwestowanym kapitale. To spółki, których należy unikać, jeśli zależy Wam na własnym sukcesie inwestycyjnym.
Jednorożce
Jednorożce to firmy marzenie, których poszukuje wielu inwestorów. Na pierwszy rzut oka wydają się idealnym celem inwestycyjnym – osiągają nagły, często zaskakujący i niespodziewany sukces, przez co przyciągają do siebie od razu duży kapitały. Jednak paradoksalnie jednorożce bardzo często padają ofiarą swojego własnego sukcesu. Sukces pojawia się u nich zbyt nagle, a brak doświadczenia w zarządzaniu ogromnymi zasobami finansowymi prowadzi do ich nieefektywnego wydatkowania. Spółki te generują szybkie przychody, ale często przez lata nie są w stanie przekształcić ich w realne zyski, co stawia z kolei ich inwestorów w niekomfortowej sytuacji. Choć jednorożce budzą fascynację, nie są one wcale idealnym wyborem do portfela inwestycyjnego. A inwestorzy nie powinni zapominać, że sukces operacyjny musi przekładać się na również na sukces ekonomiczny i na ich własne portfele.
Hipopotamy
Hipopotamy to prawdziwe diamenty wśród spółek technologicznych. To firmy, które odkrywają przełomową technologię i systematycznie prą do przodu, pokonując skutecznie po drodze liczne przeszkody. Kluczem do ich sukcesu jest determinacja, samodyscyplina, zdolność do elastycznej adaptacji swoich działań do szybko zmieniającego się środowiska oraz gwałtowny, ale etapowy rozwój, który pozwala im szybko nabywać nowe doświadczenia. Hipopotamy odróżniają się od jednorożców tym, że sukces nie spada im jak gwiazdka z nieba – jest wynikiem ich ciężkiej pracy i etapowego rozwoju. Dzięki temu hipopotamy potrafią generować zyski dla swoich akcjonariuszy już na wczesnych etapach swojej działalności, co czyni je bardzo wartościowym elementem każdego portfela inwestycyjnego. Niestety, podobnie jak w naturze, hipopotamy są bardzo rzadko spotykane, ale jeśli uda Wam się znaleźć taką firmę, nie wahajcie się ani sekundy i wkładajcie ją do swojego portfela inwestycyjnego.
Karaluchy
Karaluchy, choć budzą mieszane uczucia, często wręcz obrzydzenie, są jednymi z najbardziej pożądanych spółek nowych technologii. To firmy, które dzięki swojej elastyczności i zdolności do adaptacji potrafią szybko dostosować się do zmieniających się warunków rynkowych. Karaluchy są zwinne, szybko się uczą, świetnie się adaptują i potrafią adresować wolne nisze rynkowe, które umykają wielkim graczom. Pomimo tego, że na rynku istnieje wielu gigantów korporacyjnych z ogromnymi zasobami finansowymi, karaluchy są w stanie skutecznie z nimi konkurować dzięki swojej zwinności, elastyczności i zdolności do szybkiej adaptacji do zmieniających się warunków zewnętrznych. Nie są tak szybkie w swoim rozwoju jak hipopotamy, ale to bardzo dobry wybór do każdego portfela inwestycyjnego, choć nie są one łatwe do wypatrzenia i znalezienia. Jednak jeśli uda Wam się zidentyfikować karalucha, bierzcie go do portfela, bo w zamian możecie liczyć na całkiem dynamiczny rozwój i solidny zwrot na zainwestowanym kapitale.

Dziś na rynku nowych technologii nie szuka się już jednorożców, ale karaluchów i hipopotamów. Skuteczność, elastyczność, siła, szybkość, zdolność do natychmiastowej adaptacji swojego biznesu do szybko zmieniających się warunków rynkowych oraz umiejętność generowania zysków w rozsądnym terminie i zwrotów dla akcjonariuszy to czynniki, które zadecydowały o całkowitej zmianie preferencji inwestorów. To właśnie te spółki mają największe szanse na sukces rynkowy, podczas gdy jednorożce coraz częściej stają się symbolem nieracjonalnego zarządzania zasobami i synonimem generowania ciągłych strat.
Istotą sukcesu inwestycyjnego w świecie nowoczesnych technologii jest zrozumienie charakterystyk poszczególnych rodzajów spółek. Warto wybierać tylko te, które mają rzeczywiste i wysokie szanse na osiągnięcie własnego sukcesu na trudnym rynku nowoczesnych technologii. Ale sukcesu, który jest policzalny dla inwestorów w określonym czasie i który przyniesie zyski dla akcjonariuszy.
A jak jeszcze skuteczniej ograniczyć swoje ryzyko inwestycyjne? Przede wszystkim warto zdać sobie sprawę, że istnieją pewne parametry skuteczności, które zaakceptować muszą nawet niekwestionowani, najwięksi mistrzowie, tacy jak Ted Williams… Ale o tym napiszę już Wam następnym razem.
Efekt motyla

Jeżeli zamierzacie inwestować w spółki nowoczesnych technologii, powinniście przede wszystkim zrozumieć, czym jest i jak działa „efekt motyla”. Powinniście zrozumieć, co robić, a czego unikać, aby nie wpaść w kłopoty, inwestując na tym segmencie rynku. Rynek nowych technologii jest bowiem pełen różnych firm, z których większość nie osiągnie nigdy żadnego doniosłego sukcesu rynkowego.
Dziś opowiem Wam zatem o istotnych niuansach, na jakie należy zwracać uwagę przy poszukiwaniu i wyborze spółek wysokich technologii. I nie będę zachęcał do znalezienia jak największej ich liczby w celu dywersyfikacji portfela inwestycyjnego. Będę przekonywał Was do czegoś kompletnie odwrotnego – ścisłej selekcji tylko tych nielicznych, które mają rzeczywisty potencjał, by zrewolucjonizować świat. Chodzi o to, by selekcjonować spółki w głębokim zrozumieniu, na czym polega potęga niuansu i wspomniany efekt motyla.
Zapewne już o nim słyszeliście. Efekt motyla to sytuacja, w której trzepot skrzydeł motyla w Ohio wywołuje lawinę zdarzeń, które w efekcie doprowadzają do burzy piaskowej w Teksasie. W ten anegdotyczny sposób twórcy teorii chaosu pokazują, że wbrew powszechnemu przekonaniu niewielkie zaburzenie warunków początkowych powoduje nie proporcjonalne, lecz rosnące wykładniczo zmiany w zachowaniu całego układu na końcu. Dla iNwestorów, w tej teorii istotna jest jedna idea: drobne detale mają wielkie znaczenie i mogą przesądzić zarówno o spektakularnej porażce, jak i oszałamiającym sukcesie każdej spółki, którą nabywamy do swojego portfela.

Na giełdzie panuje błędne przekonanie, że w segmencie spółek technologicznych kluczową rolę odgrywa dywersyfikacja portfela i posiadanie dużej liczby takich podmiotów we własnym portfelu. Nic bardziej mylnego. To, czego naprawdę potrzebujecie, to odpowiednia selekcja tych spółek pod kątem pewnych cech dość oczywistych, ale również tych mniej oczywistych – delikatnych jak trzepot skrzydeł motyla.
Do cech oczywistych zaliczymy na pewno odpowiedni potencjał do wzrostu oraz elastyczność i zdolność adaptacji do zmieniających się warunków rynkowych. Większość spółek obecnych na rynku z reguły nie posiada takiej elastyczności – albo rozwija technologie oparte na słabych lub niepewnych podstawach, albo ich technologie celują w zbyt mały rynek docelowy, albo są słabo zarządzane, albo brakuje im kompetencji czy to naukowych, czy – co bardziej istotne – rynkowych, a to ostatecznie doprowadza je w najlepszym wypadku do stagnacji lub marazmu oraz prędzej czy później do upadku.
Prawdziwa wartość spółek technologicznych nie leży tylko w potencjale ich technologii czy w wielkości docelowego rynku zbytu. Na rynku bez trudu odnajdziecie wiele firm, które wyglądają ciekawie – posiadają niską wycenę, niebanalną koncepcję, przełomową technologię, odważne i dalekosiężne plany i zapowiedzi. Ale to tylko fasada. To zbyt mało.

Jakie zatem „niuanse” mogą wywołać efekt motyla, a następnie spektakularne fiasko?
- Niejednoznaczny potencjał rozwijanej technologii
- Brak dowodów naukowych potwierdzających skuteczność rozwijanej technologii
- Brak prototypu (proof-of-concept) potwierdzającego możliwość stworzenia fizycznej technologii
- Brak zdolności do szybkiego wzrostu krzywej uczenia się całej organizacji
- Niezdolność utrzymania przewagi konkurencyjnej w okresie rozwoju technologii
- Brak skutecznej ochrony i zabezpieczenia własności intelektualnej
- Brak jasno określonego modelu biznesowego
- Brak elastycznego podejścia do szybkiego rozwiązywania problemów u kadry naukowej
- Brak kadry zarządczej posiadającej wysokie kompetencje biznesowe
- Brak spójnej wizji przyszłości zarządu i kluczowych pracowników danej organizacji
Już z powyższego zestawienia wynika jasno, że w przypadku spółek nowoczesnych technologii sama ich – nawet najbardziej przełomowa – technologia oraz prognozowany potencjał nie jest wskaźnikiem ich rzeczywistej wartości. To wiele drobnych szczegółów, niewidocznych dla niewprawnego oka, decyduje o tym, czy dana firma przetrwa, rozwinie skrzydła i osiągnie sukces rynkowy. Na tym właśnie polega efekt motyla: niewielkie, ale istotne szczegóły charakteryzujące daną firmę na początku jej drogi zdeterminują pozytywne lub negatywne konsekwencje, które zaważą na jej losach w przyszłości.
Rynek nowych technologii oferuje z jednej strony wielką szansę dla inwestorów szukających ponadprzeciętnych zysków. Z drugiej zaś strony – to naprawdę trudny obszar do zrozumienia dla przeciętnego inwestora. Właśnie z tego powodu potrzebujecie dobrego zrozumienia efektu motyla i długoterminowych konsekwencji, jakie z niego wynikają. Im bardziej wybredny będzie inwestor działający na tym rynku, tym lepiej dla niego, ponieważ uzyska większą szansę, iż na końcu zostaną mu tylko nieliczne, za to te najcenniejsze spółki technologiczne dostępne na rynku.
Skoncentrujcie się na tym, by wybierać tylko te firmy, które naprawdę mogą zmienić świat.
Selektywne podejście do spółek nowoczesnych technologii jest najważniejszą rzeczą, o której zawsze należy pamiętać. Jest czynnikiem decydującym o Waszym przyszłym sukcesie lub porażce inwestycyjnej. Rynek nowych technologii nie jest miejscem dla przeciętnych graczy giełdowych. To nie plac zabaw, gdzie każdy znajdzie swoje miejsce na karuzeli – to brutalne pole bitwy, gdzie zwycięzca bierze wszystko.

Tylko najlepsze na rynku spółki przetrwają i zdominują rynek, reszta zniknie w cieniu ich sukcesów. Spółki, które wygrają ten wyścig, zostawią konkurencję daleko w tyle, zajmując znaczną pozycję w swoich niszach rynkowych i jednocześnie zaoferują swoim akcjonariuszom gigantyczne zwroty na zainwestowanym kapitale. Dlatego wybierając tego typu spółki do portfela, powinniście patrzeć dalej i głębiej niż tylko na ich technologię czy pięknie wymalowany potencjał. Powinniście umieć dostrzec delikatny „trzepot skrzydeł motyla”, który zdecyduje o przyszłości takiej firmy.
Warto też rozumieć podział na różne kategorie spółek nowoczesnych technologii, jakie można napotkać na rynku. Wiedzieć, dlaczego nie warto mieć w portfelu mrówek, dlaczego jednorożce są przereklamowane, czym charakteryzują się karaluchy i jak zachowują się hipopotamy. Odkryję zatem przed Wami świat jednorożców, karaluchów i hipopotamów… Ale o tym napiszę Wam już następnym razem.
iNwestor

Inwestowanie w młode, innowacyjne spółki technologiczne to jedna z najbardziej kontrowersyjnych, ale i najbardziej obiecujących strategii na rynku kapitałowym. Większość inwestorów trzyma się od niej z daleka, wybierając bezpieczne, utarte ścieżki i dojrzałe firmy, które osiągnęły już szczyt swoich możliwości. Ale czy naprawdę warto zadowalać się resztkami?
To właśnie start-upy – nieoszlifowane diamenty – napędzają wzrost gospodarczy i kreują nowe rynki, które zmieniają nasz świat. Oczywiście, inwestowanie w nie niesie ze sobą wyższe ryzyko. Niektóre z tych firm nie przetrwają, a akcjonariusze stracą wszystkie zainwestowane w nie pieniądze. Ale ci, którzy odważą się zainwestować w młode, innowacyjne spółki technologiczne, mają szansę na zyski, o jakich większość rynku może tylko pomarzyć.
Dziś przyjrzymy się inwestowaniu w nieefektywne segmenty rynków, które wielu inwestorów omija szerokim łukiem. Pokażę Wam, dlaczego młode spółki, często jeszcze na etapie start-upu, mają potencjał do największych wzrostów. Odkryję, gdzie szukać przyszłych fenomenów, takich jak Apple, Tesla czy Google, i jak możecie być pierwszymi, którzy dostrzegą ich potencjał.
Największe zyski kryją się tam, gdzie większość rynku w ogóle nie zagląda. Gotowi na podróż po rynkowych zaułkach, które prowadzą do nieograniczonych możliwości? Czas zrewidować swoją strategię i stać się prawdziwym iNwestorem.
Przyjrzyjmy się zatem bliżej czterem głównym kategoriom nieefektywnych segmentów rynków.

Młode spółki zwane start-upami. To tutaj rodzą się innowacje, które mają potencjał zrewolucjonizować całe branże. Większość inwestorów widzi w nich jedynie ryzyko bankructwa i niezrealizowanych obietnic. Ale start-upy to maszynki do generowania pomysłów, które mogą odmienić świat. Prawdziwy iNwestor rozumie, że to jest moment, kiedy warto wskoczyć na budzącą się falę i czerpać zyski, zanim inni zorientują się, co się wydarzyło.
Spółki w fazie gwałtownego wzrostu przychodów. Te firmy już przeszły przez najtrudniejszy etap swojego rozwoju i zaczynają zyskiwać na dynamice. Przychody rosną jak na drożdżach, ale zyski? To inna historia. W tej fazie firmy pochłaniają gigantyczne środki na rozwój – nowe rynki, produkty, operacje, marketing. Większość konserwatywnych inwestorów woli wciąż stać z boku, ale dla iNwestora z małym lub średnim kapitałem to bardzo dobre miejsce do inwestycji.
Spółki finansujące wzrost własnego biznesu z wypracowanych przychodów. Są to firmy, które w pewnym momencie osiągają swój punkt rentowności. Przychody rosną tutaj bardzo gwałtownie i zaczynają pojawiać się pierwsze zyski, ale wciąż daleko tym firmom do pełnej stabilizacji. Większość inwestorów instytucjonalnych wciąż woli stać z boku, ale zaczynają już je obserwować. Dla iNwestora z małym lub średnim kapitałem to wciąż dobre miejsce do inwestycji.
Spółki w fazie zmierzchu swojej działalności. Opisałem ten segment we wcześniejszych wpisach. Dla większości inwestorów te firmy to synonim nadchodzącej katastrofy. Ich akcje często lądują na śmietniku historii. Ale są inwestorzy, którzy specjalizują się w kupowaniu firm na skraju bankructwa, restrukturyzują je i wyciskają ostatnie soki. To brutalny biznes, zarezerwowany tylko dla największych graczy. Zostaw ten segment rekinom i skup się na obszarach dostosowanych do Twoich możliwości.
Inwestowanie w nieefektywnych segmentach rynku to wyzwanie, ale też sposób na najszybsze zbudowanie swojej majętności. Inwestowanie w rodzące się start-upy, w młode firmy w fazie gwałtownego wzrostu przychodów oraz firmy finansujące wzrost własnego biznesu z wypracowanych przychodów wymaga odwagi, ale to właśnie odwaga odróżnia wybitnego inwestora od tego przeciętnego.
Każdy inwestor marzy o tym, by znaleźć się na właściwym miejscu w odpowiednim czasie, ale ilu z nich ma tak naprawdę odwagę, by wejść na pokład spółki, gdy firma dopiero nabiera swojego kształtu? Przejście od młodej, całkiem malutkiej spółki, do dojrzałej firmy to najbardziej spektakularny moment w życiu każdej organizacji – moment, który może odmienić również Wasze życie. Ale tylko jeżeli wystarczy Wam odwagi, by zaryzykować, zanim reszta świata zorientuje się, co się zaraz wydarzy.
Największy wzrost wartości firmy nie następuje, gdy wszyscy już wiedzą, że to „ta spółka”. Wartość rośnie najbardziej, gdy mały start-up zaczyna przemieniać się w spółkę dojrzałą. Mądry iNwestor czeka na ten moment, rozumiejąc, że największy majątek buduje się dzięki: ścisłej selekcji, cierpliwości, odwadze i wykorzystaniu odpowiedniego momentu. Spójrzcie na poniższą grafikę – gdzie następuje największy wzrost przychodów i zysków na wyrysowanych krzywych? Rozumiecie?

Największy wzrost wartości firmy następuje na etapie przejścia od młodego start-upu do dojrzałej spółki wypłacającej powtarzalną dywidendę.
Nie ma sensu czekać do momentu, aż cały rynek będą mówić o nowej, cudownej spółce zaawansowanych technologii. Wtedy będzie już za późno. Mądry iNwestor wchodzi do gry, zanim inni zauważą, że gra w ogóle się rozpoczęła. Wejście na wczesnym etapie rozwoju młodej spółki technologicznej to kluczowy moment, który oddziela wizjonerów od przeciętnych graczy giełdowych.
W świecie zdominowanym przez korporacyjne molochy to właśnie młode spółki technologiczne budują prawdziwy krwiobieg gospodarki. To nie dzisiejsze giganty rynku – jak KGHM, PKN czy JSW – tworzą nową wartość. One ją tylko konsolidują. To młode spółki technologiczne, te niepozorne firmy, często działające jeszcze w garażach, są odpowiedzialne za kreowanie przyszłości.
To one napędzają innowacje, które przewracają do góry nogami całe branże. Korporacje posiadają ogromne zasoby, ale w ich DNA brakuje innowacyjności. Za to młode spółki technologiczne mają zwinność, odwagę i wizję, by budować przyszłość. Bez nich nie mielibyśmy dziś takich technologii jak internet, telefony komórkowe, sztuczna inteligencja czy pojazdy autonomiczne. Te przełomowe innowacje narodziły się w garażach wizjonerów, nie przy korporacyjnych biurkach.
Młode spółki technologiczne są katalizatorami zmian, zmuszając rynek do ewolucji. Inwestując w nie, stawiacie nie tylko na potencjalnie bardzo wysokie stopy zwrotu, ale także na przyszłość, która ma szansę zmienić świat na lepszy.

Przypomnijcie sobie, gdzie byliśmy dekadę, dwie, trzy dekady temu. Kto wtedy słyszał o firmach takich jak Google, Amazon czy Meta? Wszyscy widzieli w nich tylko kolejne ryzykowne eksperymenty. Ale ci, którzy zainwestowali wtedy, teraz zbierają owoce swojej odwagi. To nie był przypadek – to była wizja połączona z odwagą, która pozwoliła im dostrzec, jak będzie wyglądała przyszłość.
Zostanie iNwestorem, który inwestuje w młode spółki technologiczne, to podejmowanie świadomego ryzyka, ale to również świadomy wybór. A jak stać się naprawdę efektywnym iNwestorem? Na co zwracać uwagę, inwestując w spółki tego segmentu rynku, i czym jest efekt motyla? O tym napiszę Wam już następnym razem.
Berkshire Hathaway

Kiedy myślimy o inwestowaniu w segmenty rynku nieefektywnego, na myśl przychodzi słynna scena z filmu „Pretty Woman”, gdzie Richard Gere, jako bezwzględny biznesmen, kupuje firmy na skraju bankructwa, by je rozebrać na części i sprzedać z zyskiem. W rzeczywistości Warren Buffett mógłby być uznany za bohatera podobnej historii, ale z jednym kluczowym wyjątkiem – jego etyczne podejście do inwestowania różniło się diametralnie.
Podczas gdy bohater filmu Pretty Woman czerpał korzyści z destrukcji firm, Warren Buffett szukał wartości w próbie ich odnowy. Kupował firmy, które działały na rynkach nieefektywnych, będące często na skraju upadku, ale zamiast je demontować, przekształcał je i odbudowywał, często z zachowaniem wielu miejsc pracy i przy dodatkowym wspieraniu lokalnych społeczności.
Nie zmienia to jednak faktu, że wiele z inwestycji dokonywanych przez Buffetta odbywało się na rynkach nieefektywnych. Jego wehikuł inwestycyjny, Berkshire Hathaway, zbudował swoje imperium dzięki inwestycjom w dwóch głównych segmentach tego rynku: spółek znajdujących się na etapie zmierzchu swojej działalności oraz spółek dojrzałych, dotkniętych przejściowymi problemami i związaną z nimi gwałtowną przeceną akcji. Ten drugi segment Buffett dostrzegł nieco później, w latach siedemdziesiątych, dzięki sugestiom Charliego Mungera.

Przyjrzyjmy się kilku istotnym inwestycjom dokonanym przez Warrena Buffetta w nieefektywnych segmentach rynku.
Skandal olejowy i inwestycja w American Express

W latach sześćdziesiątych XX wieku Allied Crude Vegetable Oil Company była uwikłana w jeden z największych skandali finansowych tamtej dekady. Firma, prowadzona przez Anthony’ego De Angelisa, stworzyła skomplikowany system oszustw, który miał na celu zawyżenie wartości zapasów oleju jadalnego, aby uzyskać kredyty bankowe i alternatywne formy finansowania.
De Angelis wykorzystywał fakt, że olej unosi się na powierzchni wody, i zbudował 139 zbiorników, z których każdy był wysoki na pięć pięter. W zbiornikach tych olej zajmował jednak niewiele ponad metr, a pod nim znajdowała się czysta woda. Fałszując dokumenty, firma brała ogromne pożyczki od instytucji bankowych i finansowych, wyłudzając łącznie 150 milionów dolarów.
American Express, poprzez swoją jednostkę zajmującą się gwarancjami towarowymi, była głęboko zaangażowana w ten skandal. Kiedy oszustwo zostało odkryte w 1963 roku, wartość certyfikatów gwałtownie spadła, co doprowadziło do ogromnych strat dla instytucji finansowych, w tym dla American Express. Jej straty wyniosły 58 milionów dolarów, co było ogromną kwotą w owym czasie dla tej firmy i zagrażało jej stabilności finansowej.
Odkrycie oszustwa wywołało panikę na rynku, a cena akcji American Express gwałtownie spadła z około 60 do 35 dolarów za sztukę. Firma znalazła się w poważnych tarapatach, a jej przyszłość stanęła pod znakiem zapytania.
Warren Buffett dostrzegł w tej sytuacji wyjątkową okazję inwestycyjną. Zauważył, że mimo skandalu American Express wciąż posiadała solidne fundamenty operacyjne oraz silną i rozpoznawalną markę. Zainwestował więc około 25% aktywów swojego funduszu, co stanowiło około 13 milionów dolarów, kupując akcje po średniej cenie 35 dolarów za akcję.
Buffett podjął odważny krok, który okazał się niezwykle trafny. W ciągu kilku lat spółka odbudowała swoją pozycję finansową, a cena akcji wzrosła do ponad 180 dolarów. A dzięki tej inwestycji Buffett zrealizował zysk w wysokości około 20 milionów dolarów, co ugruntowało jego reputację jako jednego z najbardziej przenikliwych inwestorów w historii.
Warto jednak zauważyć, że Warren Buffett zainwestował pieniądze swoje i swoich inwestorów w spółkę, która znajdowała się na skraju upadku, zamieszaną w jeden z największych skandali lat sześćdziesiątych. Dla porównania podobna sytuacja miała miejsce w Polsce w 2018 roku, kiedy ujawniono skandal związany ze spółką GetBack i jej niejasną współpracą z Idea Bankiem, który finalnie został przymusowo przejęty przez PKO BP. A czy Wy odważylibyście się zainwestować swoje pieniądze w upadający Idea Bank w 2018 roku?
Zakup Berkshire Hathaway: od porażki do sukcesu

Warren Buffett jest powszechnie uznawany za jednego z największych wizjonerów wszech czasów. Jednak nie wszystkie jego decyzje były od początku szczęśliwe. Jednym z najbardziej kontrowersyjnych posunięć Buffetta było przejęcie firmy Berkshire Hathaway – tekstylnego giganta, który w momencie zakupu znajdował się w bardzo poważnych tarapatach. Zanim Buffett przekształcił go w fundament swojego finansowego imperium, jego zakup wydawał się porażką.
Berkshire Hathaway była niegdyś jedną z czołowych firm tekstylnych w Stanach Zjednoczonych, ale w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX wieku jej gwiazda zaczęła przygasać. Branża tekstylna w USA stawała się coraz mniej konkurencyjna, a produkcja przenosiła się do krajów o niższych kosztach pracy. Firma, która kiedyś była symbolem amerykańskiego sukcesu, zaczęła tracić rentowność i pogrążać się w problemach finansowych.
Warren Buffett po raz pierwszy zainwestował w Berkshire Hathaway, kupując akcje firmy po około 7,50 dolara za sztukę. Buffett zauważył, że firma regularnie zamykała nierentowne fabryki, a gotówkę uzyskaną ze sprzedaży tych aktywów przeznaczała na wykup akcji własnych. Dostrzegł w tym okazję, mimo że firma zmierzała do kresu swojej działalności.
Gdy Buffett uzyskał kontrolę nad spółką, Berkshire Hathaway kontynuowała działalność tekstylną, ale firma szybko napotkała na coraz większe trudności. Przemysł tekstylny w USA kurczył się szybko, a zyski z roku na rok malały. Buffett zdał sobie sprawę, że jego inwestycja w Berkshire Hathaway była błędem. Produkcja tekstyliów stawała się z każdym rokiem coraz mniej rentowna, co skłoniło go do podjęcia trudnej decyzji o stopniowym wygaszaniu tej działalności.
Zamknięcie fabryk tekstylnych miało poważne konsekwencje dla pracowników i lokalnych społeczności. Wiele osób straciło pracę, a lokalne gospodarki, które opierały się na działalności fabryk, znalazły się w trudnej sytuacji. Buffett, choć znany z chłodnej kalkulacji, nie mógł ignorować tych społecznych skutków swoich decyzji. Mimo to zamknięcie fabryk było nieuniknione, aby uratować firmę przed dalszymi stratami.
Zamiast zaakceptować porażkę, Buffett postanowił przekształcić Berkshire Hathaway w coś zupełnie nowego. W latach sześćdziesiątych zaczął reinwestować zyski firmy tekstylnej w inne przedsiębiorstwa, zaczynając w 1967 roku od zakupu National Indemnity, spółki zajmującej się ubezpieczeniami. Buffett dostrzegł, że działalność ubezpieczeniowa generuje stabilny przepływ gotówki, który można inwestować na rynkach kapitałowych.
Z biegiem lat Berkshire Hathaway ewoluowało z bankrutującej firmy tekstylnej w konglomerat inwestycyjny o globalnym zasięgu. Firma zaczęła nabywać kolejne przedsiębiorstwa i inwestować w akcje notowane na giełdzie, a jej działalność tekstylna została ostatecznie wygaszona. Dzięki konsekwentnej strategii inwestycyjnej Buffetta Berkshire Hathaway stało się jedną z największych i najbardziej dochodowych korporacji na świecie.
Inwestycja Warrena Buffetta w Berkshire Hathaway była początkowo spektakularną porażką. Buffett kupił firmę, która chyliła się ku upadkowi, a jego decyzja o przejęciu kontroli nad spółką była błędna. Jednak to właśnie ta porażka nauczyła Buffetta, jak przekuwać trudności w okazje. Przekształcając Berkshire Hathaway w wehikuł inwestycyjny, stworzył imperium, które przetrwało próbę czasu i przyniosło mu miliardowe zyski.
Inwestycja w upadające GEICO

GEICO to innowacyjna firma ubezpieczeniowa, która od lat trzydziestych oferowała polisy bezpośrednio konsumentom, omijając wszelkich pośredników. Model ten okazał się niezwykle skuteczny, a firma szybko się rozwijała. Jednak w latach siedemdziesiątych GEICO znalazła się w poważnym kryzysie.
Błędy w zarządzaniu doprowadziły do gwałtownego wzrostu kosztów roszczeń ubezpieczeniowych. W 1976 roku GEICO ogłosiła straty sięgające aż 126 milionów dolarów – niemal połowa kapitału zakładowego spółki została wyzerowana. Akcje, które jeszcze niedawno były wyceniane na 61 dolarów, spadły gwałtownie do zaledwie 2 dolarów. Firma znalazła się na krawędzi bankructwa, a jej przyszłość wydawała się już przesądzona.
Podczas gdy niemal wszyscy inwestorzy uciekali z GEICO, Warren Buffett dostrzegł w tej sytuacji okazję. W 1976 roku, kiedy firma była na granicy upadku, Buffett zainwestował w nią około 46 milionów dolarów, kupując jej akcje po średniej cenie 3,18 dolara. Dla wielu obserwatorów ówczesnego rynku był to krok graniczący z szaleństwem.
Gdyby GEICO zbankrutowała, Buffett mógłby stać się przykładem tego, jak nawet najwięksi inwestorzy mogą popełniać kardynalne błędy. Wartość tej inwestycji mogła zostać wymazana z dnia na dzień, a jego decyzja mogła okazać się wielką katastrofą.
Jednak to właśnie ten odważny krok przyniósł Buffettowi jedno z największych zwycięstw w jego karierze. GEICO przetrwała kryzys dzięki restrukturyzacji i nowemu zarządzaniu. Firma zaczęła odbudowywać swoją pozycję, a wartość jej akcji z czasem zaczęła rosnąć.
Dzięki wytrwałości Buffetta i jego niezachwianej wierze w firmę inwestycja, która mogła zakończyć się katastrofą, przyniosła mu miliardowe zyski. Z perspektywy czasu inwestycja w GEICO okazała się jednym z filarów jego sukcesu i symbolem umiejętności dostrzegania wartości tam, gdzie inni widzieli tylko zbliżającą się katastrofę.
Inwestycja w GEICO pokazuje, jak cienka jest granica między geniuszem a szaleństwem w świecie inwestycji. Decyzja Buffetta, choć z dzisiejszej perspektywy wygląda na jedno z jego najgenialniejszych posunięć, była w rzeczywistości obarczona bardzo wysokim ryzykiem. To nie była chłodna kalkulacja, jaką często przypisuje się Buffettowi, ale raczej odważny ruch, który mógł doprowadzić jego firmę do poważnych tarapatów. Buffett zagrał va banque, ale jak się okazało, postawił na właściwego konia. Co by się jednak wydarzyło, gdyby historia potoczyła się inaczej?
Warren Buffett, jeden z najbardziej uznanych inwestorów na świecie, niejednokrotnie zaskakiwał rynek swoimi kontrowersyjnymi inwestycjami w spółki z rynków nieefektywnych. Z czasem dzięki Charliemu Mungerowi zaczął również dokonywać transakcji w spółki z rynków dojrzałych, które znajdowały się przejściowo w trudnej sytuacji wewnętrznej lub były mocno przecenione w związku z krachami rynkowymi. Choć większość z tych inwestycji okazała się genialnymi posunięciami, niektóre zakończyły się porażkami. Poniżej przedstawiam przegląd kilku innych kontrowersyjnych inwestycji konglomeratu inwestycyjnego Berkshire Hathaway:
- US Airways (1989). Konglomerat zainwestował 358 milionów dolarów w preferencyjne akcje spółki US Airways. Branża lotnicza borykała się w tamtym czasie z dużymi problemami rentowności. Inwestycja przyniosła marginalne zyski, a Buffett uznał ją oficjalnie za swój błąd.
- Dexter Shoe Company (1993). Buffett i Munger zainwestowali w tę spółkę 433 miliony dolarów. Firma nie była w stanie konkurować z tańszymi produktami zagranicznymi. Inwestycja okazała się kompletnym niewypałem, a sama firma zbankrutowała. Konglomerat stracił na niej cały zainwestowany w nią kapitał.
- Tesco (2012). Buffett i Munger zainwestowali w spółkę 1,5 miliarda dolarów. Tesco zmagało się z rosnącą konkurencją i wewnętrznymi problemami. Mimo wielu prób restrukturyzacji spółki próby te nie zakończyły się sukcesem, a strata Berkshire Hathaway wyniosła 444 milionów dolarów po końcowej odprzedaży udziałów spółki.
- IBM (2011). Berkshire Hathaway zainwestował w tę spółkę blisko 11 miliardów dolarów. IBM nie nadążało w tamtym czasie za zmieniającymi się trendami rynkowymi, a akcje spółki mocno spadały. Inwestycja zakończyła się dużą stratą, a Berkshire Hathaway stopniowo wycofał się z udziałów w tej spółce.
Inwestowanie na rynkach nieefektywnych jest na pewno strategią znacznie bardziej ryzykowną, ale jak pokazuje historia Warrena Buffetta i Charlie Mungera, takie podejście może również przynieść spektakularne zyski. Kluczem – poza olbrzymią skalą takich operacji, pozwalającą na pozyskanie pakietu większościowego – jest umiejętność dostrzegania wartości tam, gdzie inni widzą same problemy, oraz gotowość do podjęcia ryzyka, które inni uważają za zbyt wysokie. Buffett i Munger wielokrotnie udowodnili, że opłaca się inwestować na rynkach nieefektywnych – pod warunkiem, że jest się w stanie odpowiednio zapanować nad potencjalnym ryzykiem.
Ale rynki nieefektywne mają wiele do zaoferowania również mniejszym i średnim inwestorom, którzy nie mogą mierzyć w model przejęcia poszczególnych spółek notowanych na giełdzie. A w jakie konkretnie inne segmenty rynków nieefektywnych warto inwestować swoje pieniądze, dysponując małym lub średnim portfelem inwestycyjnym? Jak stać się iNwestorem? O tym opowiem Wam już w kolejnym wpisie.
Pretty Woman

Czy kiedykolwiek zastanawialiście się, dlaczego większość ludzi nie jest w stanie zbić majątku na giełdzie, mimo że wszyscy grają na tym samym rynku? Powód jest prosty – oni podążają za tłumem, łudząc się, że kupowanie tego, co popularne, przyniesie im sukces.
Tymczasem największe pieniądze inwestorzy zarabiają tam, gdzie większość boi się nawet zajrzeć. W mrokach nieefektywności, wśród spółek borykających się z brakiem pieniędzy, czai się prawdziwa majętność. I właśnie tam pojawiał się Edward Lewis – główny bohater filmu Pretty Woman – który jak drapieżnik wkraczał na rynek, gdy inni uciekali w popłochu. Człowiek ten nie szukał sukcesu w świetle fleszy. On szukał firm z problemami finansowymi, dzielił na kawałki i sprzedawał z zyskiem.
Pretty Woman to film, który z jednej strony karmi nasze marzenia o miłości przekraczającej granice społecznej akceptacji, a z drugiej – brutalnie demaskuje mechanizmy rządzące światem biznesu i finansów. Historia zaczyna się od Edwarda Lewisa, bezwzględnego inwestora, który traktuje firmy tak, jak inni traktują nieruchomości – kupuje je tanio, restrukturyzuje, a następnie sprzedaje z zyskiem, nie zważając na losy ludzi, którzy wcześniej je budowali. Ten facet jest jak chirurg, który nie obawia się śmiałych cięć: z zimną krwią tnie spółki na kawałki, aby wycisnąć z nich jak największy zysk.
W samym środku tego finansowego tornado pojawia się Vivian Ward, prostytutka z Los Angeles, która przez przypadek wkracza w życie głównego bohatera. To przypadkowe spotkanie staje się katalizatorem wydarzeń, które wstrząsną zarówno życiem Edwarda, jak i jego podejściem do biznesu. Film, który z pozoru jest romantyczną komedią, tak naprawdę pokazuje bezduszny świat wielkich pieniędzy, w którym ludzie są jedynie pionkami w grze o maksymalizację zysków.
Edward Lewis to człowiek, który zarabia pieniądze na ludzkich porażkach. Nie jest typowym inwestorem, który stawia na rozwój i długoterminowe budowanie wartości. On specjalizuje się w przejmowaniu firm, które są na skraju upadku, w fazie zmierzchu działalności, i traktuje je jak padlinę, którą można jeszcze obgryźć do kości.

Jego strategia jest brutalnie prosta i efektywna: kupuje spółki z wewnętrznymi problemami, po czym utrzymuje je przy życiu, wyprzedając aktywa kawałek po kawałku. To człowiek, który wchodzi tam, gdzie inni widzą tylko chaos i rozpacz, widzi wartość tam, gdzie inni inwestorzy widzą tylko klęskę. Edward jest mistrzem w sztuce bezwzględnej restrukturyzacji, gdzie liczą się nie sentymenty, a twarde liczby – liczą się tylko zyski i straty.
Kim zatem jest fikcyjny, choć niepozbawiony licznych rzeczywistych wzorców, Edward Lewis? Chirurgiem czy padlinożercą? Chyba jednak tym drugim, skoro firmy to dla niego nie żywe organizmy, które można uleczyć, ale martwe ciała, z których można jeszcze wycisnąć sporą ilość pieniędzy. Działa bez emocji, z chirurgiczną precyzją wycinając to, co nieopłacalne, i przekształcając to, co zostaje, w gotówkę. Nie interesują go pracownicy, którzy stracą pracę, ani społeczności, które zostaną zrujnowane. Jego jedynym celem jest maksymalizacja zysków, niezależnie od ludzkich kosztów.
Jeżeli nie widzieliście jeszcze tego filmu, a interesujecie się giełdą i inwestowaniem, to obejrzyjcie go. Film jest naprawdę dobry.
Główny bohater to mistrz operowania na rynkach, które większość inwestorów omija z daleka – rynkach nieefektywnych. To miejsca, gdzie wyceny firm są tak zniekształcone, że przeciętny gracz giełdowy ich nie rozumie i boi się na nich stracić swoje pieniądze. Ale nie Edward. Dla niego takie rynki to żyła złota – okazje, których inni nie dostrzegają, bo są zbyt zajęci podążaniem za tłumem po bezpiecznych wodach rynków efektywnych. On inwestował dokładnie w miejscu zaznaczonym kolorem czerwonym.

Kupował tylko spółki z problemami, w których panował bałagan, gdzie ceny akcji nie odzwierciedlały rzeczywistej ich wartości, lecz były wynikiem paniki, dezinformacji i braku zrozumienia.
Działał tam, gdzie przejściowe problemy i brak dobrego zarządzania sprawiały, że ceny aktywów były dalekie od ich rzeczywistej wartości. Gdzie za bezcen można kupić aktywa, które przy odpowiednim podejściu mogą wygenerować ogromne zwroty na zainwestowanym kapitale. I to właśnie w tych niszach Edward Lewis zbudował swoje imperium, czerpiąc zyski z rynkowych outsiderów.
Główny bohater filmu nie zbudował swojego majątku na podążaniu za tłumem ani na grzecznym inwestowaniu w stabilne, przewidywalne firmy. Jego bogactwo pochodziło z bezwzględnego wykorzystywania rynków nieefektywnych. To właśnie w tych najciemniejszych zakątkach, na gruzach bankrutujących spółek i w upadłych gigantach Lewis odnalazł swoją strategię inwestycyjną.
Dzięki takiemu podejściu Edward Lewis stał się człowiekiem, który nie tylko przetrwał w świecie finansów, ale także wzniósł się na sam jego szczyt. Jego majątek to efekt wyrachowanej gry, w której stawką były nie tylko pieniądze, ale także reputacja i przyszłość całych firm.

Inwestowanie na rynkach nieefektywnych to strategia, którą większość inwestorów ignoruje – i to właśnie dlatego przynosi ona tak dobre zyski. Rynki nieefektywne to te zakątki giełdy, gdzie ceny akcji nie odzwierciedlają rzeczywistej wartości przedsiębiorstw, a inwestorzy kierują się przede wszystkim emocjami, a nie faktami. O ile na rynkach efektywnych wszyscy mają teoretycznie dostęp do tych samych informacji, a ceny są w miarę stabilne i przewidywalne, to na rynkach nieefektywnych panuje niezrozumienie, dezinformacja i strach. I to jest dokładnie to miejsce, gdzie można zarobić największe pieniądze.
W tej niepewności kryją się okazje, które większość inwestorów przeocza, bo są zbyt zajęci szukaniem stabilności i bezpieczeństwa. Inwestorzy, którzy potrafią zajrzeć na nieefektywne rynki, znajdą niedoszacowane aktywa. To tam toczy się gra o znacznie wyższe stawki, a potencjalne nagrody są naprawdę wysokie.
Czy to znaczy, że ja zachęcam Was do takiego działania jak Edward Lewis? NIE.
Chciałem Wam tylko pokazać, że tam, gdzie rynek jest nieefektywny, również są ponadprzeciętne możliwości. Nie pochwalam sposobu działania Edwarda Lewisa. Uważam jego metody za nieetyczne. Ale już niedługo pokażę Wam, jak w sposób etyczny i przy zmodyfikowanej strategii zarabiać na nieefektywnych rynkach. Zarabiać dobrze i z poczuciem dumy, że oprócz prywatnych zysków generujemy też wartość dla całego społeczeństwa.
Edward Lewis to bohater fikcyjny. Ale na rynku są inwestorzy, którzy naprawdę w realnym świecie działają na nieefektywnych rynkach. Wystarczy spojrzeć chociażby na imperium Warrena Buffetta i Charliego Mungera, jednych z największych inwestorów naszych czasów.
Warren Buffett i Charlie Munger, podobnie jak filmowy Edward Lewis, rozumieli, że prawdziwe pieniądze znajdują się tam, gdzie pozostali inwestorzy widzą głównie ryzyko. Ich wehikuł inwestycyjny zbudował niewyobrażalną fortunę na inwestycjach w nieefektywne rynki. I to jest właśnie prawdziwa sztuka inwestowania – dostrzeganie wartości tam, gdzie inni niczego nie widzą.
Nie wierzycie? To zobaczcie, gdzie w swojej historii inwestował wehikuł inwestycyjny Berkshire Hathaway…Ale o tym napiszę Wam już w kolejnej części.
Wisienki na Waszym torcie urodzinowym

W inwestowaniu na giełdzie, jak w codziennym życiu, najważniejsze są szczegóły – te małe, ale kluczowe elementy, które decydują o sukcesie lub porażce. Zrozumienie, czym są te „wisienki na torcie urodzinowym”, pomoże Wam odmienić podejście do giełdy i do Waszych finansów. Każda z tych wisienek to istotna zmienna, często ignorowana przez większość uczestników rynku. Rozsiądźcie się wygodnie i posłuchajcie o wisienkach na Waszym torcie.
Wisienka pierwsza: Pensję przynosisz z pracy, majątek budujesz w domu

Wielu ludzi żyje w błędnym przekonaniu, że jedynym sposobem na zbudowanie majątku jest codzienna praca w godzinach od 8:00 do 17:00. Ten mit, którym karmią nas od dzieciństwa, oparty jest jeszcze na pruskim systemie edukacji. Prawda jest tymczasem taka, że pensja, którą przynosicie z pracy, to tylko kropla w morzu Waszych potrzeb. Prawdziwą majętność buduje się w domu, planując, inwestując i mądrze zarządzając swoimi finansami.
Praca to tylko fundament niezbędny do opłacenia bieżących rachunków. To, co robicie z zarobionymi pieniędzmi, decyduje o tym, czy będziecie kiedyś majętni. Większość ludzi zarabia pieniądze, a potem traci je na bieżącą konsumpcję, bezmyślne zakupy i nieprzemyślane inwestycje. Trochę tak jakby wygrać bitwę, ale przegrać wojnę. A przecież chodzi o to, aby to zarobione pieniądze pracowały ciężko na Was, a nie odwrotnie.
Praca na etacie to nowoczesne niewolnictwo XXI wieku. Zarabiacie tylko tyle, aby wystarczyło Wam na przeżycie, a gdy tylko otrzymacie wypłatę, większość z niej wraca do gospodarki przez zapłacone podatki, rachunki i konsumpcję. Znaczna część społeczeństwa nie przyjmuje do wiadomości, że prawdziwą majętność tworzy się przez inwestowanie w aktywa, które generują pasywny dochód.
Zacznijcie myśleć jak inwestorzy, a nie jak pracownicy. Zastanówcie się, gdzie ulokować swoje oszczędności, tak aby to one zaczęły na Was pracować. Inwestowanie na giełdzie – poparte zdobywaniem wiedzy i umiejętności – to prawdziwa droga do zbudowania majętności. To w domu, w ciszy i skupieniu, planując swoje inwestycje, analizując rynek i podejmując kluczowe decyzje, z czasem osiągniecie prawdziwą wolność finansową.
Nie dajcie się zwieść narracji, że ciężka praca popłaca. Historia jest pełna przykładów ludzi, którzy zarobili duże pieniądze, mądrze inwestując. Pensję przynosicie z pracy, ale prawdziwy majątek budujecie w domu. Zrozumienie tej idei to pierwsza wisienka na Waszym torcie.
Wisienka druga: Majętność tworzy czas, którym możesz dowolnie dysponować

Pozwólcie, że wsadzę kij w mrowisko i obalę kolejny mit, który od lat mąci w głowach przeciętnych graczy rynkowych. Celem inwestowania nie jest zarabianie pieniędzy tylko po to, by gromadzić kapitał. Prawdziwa wolność finansowa to możliwość spędzania czasu w sposób, jaki sami wybierzecie. To właśnie majętność daje Wam najcenniejszy zasób, jakim jest wolny czas.
Kiedy mówię o wolności finansowej, mam na myśli coś więcej niż posiadanie grubego portfela akcji czy wypchanego konta bankowego. Wolność finansowa to brak konieczności wymieniania swojego czasu na pieniądze. To możliwość decydowania, jak spędzacie każdy dzień swojego życia.
Wyobraźcie sobie sytuację, w której możecie sobie pozwolić na luksus nieprzejmowania się codziennymi problemami. Czyż nie jest to prawdziwy przywilej? Większość ludzi goni za pieniędzmi, a zapomina, że to właśnie czas jest najcenniejszym zasobem. Bogactwo, które nie daje wolności, nie jest wiele warte.
Teraz wyobraźcie sobie, że osiągnęliście już tę majętność. Możecie wstać rano i zdecydować, co robić przez cały dzień. Chcecie spędzić czas z rodziną? Proszę bardzo. Marzy Wam się rozwijanie pasji i hobby? Macie na to czas. Chcecie podróżować i zdobywać nowe doświadczenia? Droga wolna. Prawdziwe bogactwo to nie suma cyfr na koncie, to suma wolnego czasu, jakim dysponujecie i który możecie spędzić na swoich warunkach.
Nie dajcie się zwieść stereotypom. Inwestowanie to nie kupowanie i sprzedawanie akcji, to sposób życia. Inwestujcie w taki sposób, by zyskać wolność. Majętność to nie pieniądze – to czas, który możecie przeznaczyć na to, co naprawdę kochacie. To luksus bycia kowalem swojego czasu. Inwestujcie mądrze, myślcie inaczej i pamiętajcie – prawdziwe bogactwo to możliwość spędzania czasu tak, jak zapragniecie. Zrozumienie tej idei to druga wisienka na Waszym torcie.
Wisienka trzecia: Balans sztangi finansowej

Zapomnijcie o wszystkim, co słyszeliście od pseudoekspertów, którzy chcą Wam wmówić, że musicie dywersyfikować, balansować i zabezpieczać się na każdy możliwy sposób. Prawdziwa strategia inwestycyjna polega na balansie sztangi finansowej – koncepcji, którą stosują najlepsi inwestorzy na świecie.
Z jednej strony konserwatywnie zarządzajcie finansami osobistymi. Redukujcie złe długi, które są jak kula u nogi uniemożliwiająca Wam swobodne poruszanie się po rynkach finansowych. Wysoka stopa oszczędności to kolejny filar – musicie mieć kapitał, aby inwestować, a nie jedynie zadowalać się drobnymi kwotami. Wiele źródeł dochodu to gwarancja, że zawsze będziecie mieli gotówkę na życie, nawet jeśli jedno ze źródeł wyschnie.
Z drugiej strony inwestuj agresywnie. Tutaj nie ma miejsca na półśrodki, na bezpieczne i stabilne podejście. To oznacza, że 100% kapitału inwestujecie w akcje – zero rozpraszaczy takich jak obligacje czy lokaty bankowe. Lokaty bankowe i obligacje są dla tych, którzy boją się ryzyka i zadowalają się minimalnymi stopami zwrotu. Jeśli chcecie naprawdę zbudować majątek, zacznijcie kierować się odwagą.
Balans sztangi finansowej to strategia dla tych, którzy mają odwagę myśleć inaczej. To strategia dla tych, którzy nie chcą być przeciętni i zadowalać się tym, co oferują im banki i instytucje finansowe. To strategia dla tych, którzy chcą osiągnąć prawdziwy sukces finansowy i nie boją się podjąć ryzyka.
Nie dajcie sobie wmówić, że musicie inwestować bezpiecznie i trzymać się utartych schematów. Myślcie inaczej. Zarządzajcie finansami konserwatywnie, ale inwestujcie agresywnie. To jest właśnie balans sztangi finansowej – strategia, która pozwoli Wam osiągnąć to, o czym inni mogą tylko pomarzyć. Zrozumienie tej idei to trzecia wisienka na Waszym torcie.
Wisienka czwarta: 10 lat wyrzeczeń i inwestowania

Zapomnijcie o wszystkich tych wymówkach, że budowanie majątku zajmuje całe życie, a finansową wolność osiągniecie dopiero na emeryturze. Prawda jest taka, że intensywne oszczędzanie i inwestowanie przez okres 10 lat może zapewnić Wam finansową wolność na resztę życia. Tak, dobrze słyszycie, wystarczy 10 lat!
Regularne, intensywne oszczędzanie i inwestowanie może prowadzić do wykładniczego wzrostu wartości Waszych portfeli inwestycyjnych. Nie mówimy tu o odkładaniu drobnych resztek, które zostaną na koniec miesiąca, ale o poważnym podejściu do własnych finansów – bez złych długów, z wysoką stopą oszczędności i z mądrym inwestowaniem.
Wiele osób myśli, że oszczędzanie to powolny proces, który ma nadążać za inflacją. To kompletna bzdura! Prawdziwe oszczędzanie i inwestowanie to narzędzia, które, jeśli są używane właściwie, mają przynieść znacznie więcej niż tylko ochronę przed inflacją. Chodzi o tworzenie realnych zysków, które będą rosły z każdym rokiem.
Nie dajcie się zwieść myśleniu, że musicie pracować do końca życia, aby cieszyć się finansową stabilnością. Zamiast tego skupcie się na 10 latach intensywnej pracy nad swoimi finansami, a zobaczycie, jak Wasze pieniądze zaczynają pracować dla Was. To jest rzecz, o której wiedzą majętni inwestorzy, a o której zapominają ludzie z klasy średniej.
Chcecie finansowej wolności? Zacznijcie myśleć inaczej. Skoncentrujcie się na oszczędzaniu i inwestowaniu tu i teraz, a przyszłość stworzy Wam przestrzeń pełną nowych możliwości, która dziś wydaje się nieosiągalna. Zrozumienie tej idei to czwarta wisienka na Waszym torcie.
Wisienka piąta: Giełda jest ryzykowna w krótkim terminie i najbardziej bezpieczna w długim terminie

Większość ludzi myśli, że inwestowanie na giełdzie to pewna droga do utraty wszystkich posiadanych pieniędzy. Prawda jest jednak taka, że ryzyko związane z posiadanymi akcjami maleje wraz z długością okresu inwestycji. W krótkim terminie wahania kursów akcji mogą przyprawić o prawdziwy zawrót głowy, ale w długim terminie to właśnie akcje są najbezpieczniejszą formą alokacji Waszych pieniędzy.
Popatrzcie na to: gotówka jest bezpieczna, ale tylko w krótkim terminie. Trzymanie gotówki przez długi czas to jak trzymanie się kurczowo kamienia, który tonie w morzu inflacji. Obligacje? Cóż, to taki zgniły kompromis – stabilne, ale z bardzo ograniczonym potencjałem wzrostu. Natomiast akcje… akcje są jak rakieta z pełnymi zbiornikami paliwa, która może wystartować i wylądować na Księżycu, jeśli tylko dacie jej odpowiedni czas na nabranie wystarczającej prędkości.
Zrozumienie tego prostego faktu to podstawa każdej sensownej strategii inwestycyjnej. Dlaczego więc tak wielu inwestorów wciąż boi się akcji? Ponieważ nie rozumieją, że czas jest ich największym sprzymierzeńcem. Krótkoterminowa zmienność rynku akcji jest naturalna, ale jeśli macie cierpliwość, akcje mogą zapewnić Wam zwroty, o jakich inni co najwyżej marzą.
Zmieńcie swój sposób myślenia. Nie dajcie się zwieść krótkoterminowym trendom. Inwestujcie zawsze z myślą o przyszłości, a zobaczycie, że giełda, która dziś wydaje się ryzykowna, stanie się Waszą najbezpieczniejszą przystanią w długim terminie. Zrozumienie tej idei to piąta wisienka na Waszym torcie.
Wisienka szósta: Giełdowe oczekiwania a rzeczywistość

Wkraczając na rynek giełdowy, wielu inwestorów wyobraża sobie gładką, nieskazitelną ścieżkę prowadzącą do majątku. Wszyscy pewnie chcielibyście mieć stały, nieprzerwany wzrost swoich inwestycji. To iluzja, którą karmią nas podręczniki ekonomii i reklamy firm inwestycyjnych. Prawdziwe giełda wygląda inaczej.
Rzeczywistość giełdowa w krótkim terminie to jazda bez trzymanki. Wykres po prawej stronie rysunku doskonale oddaje to, z czym muszą zmagać się prawdziwi inwestorzy: gwałtowne wzloty i bolesne upadki, nieprzewidywalne zmiany kierunku, nieoczekiwane szczyty i doliny. Rynek jest niczym dzikie zwierzę, którego nie da się okiełznać.
Wielu początkujących inwestorów wchodzi na rynek z naiwnym przekonaniem, że ich inwestycje będą rosły w sposób liniowy. Brutalna rzeczywistość rynkowa szybko rozwiewa te złudzenia. Zmienność rynku jest jego nieodłącznym elementem i trzeba nauczyć się z nią żyć. Wielokrotnie będziecie świadkami, jak Wasze inwestycje szybują w górę, tylko po to, by następnie spadać na łeb, na szyję.
Kluczem do sukcesu jest zrozumienie, że te wahania to norma. Nauczcie się patrzeć na rynek z perspektywy długoterminowej. Nie dajcie się zwieść chwilowym spadkom ani nie popadajcie w euforię podczas krótkoterminowych wzrostów. Prawdziwa sztuka inwestowania polega na utrzymaniu kursu i trzymaniu się swojej strategii, nawet gdy wszyscy wokół panikują.
Giełda nagradza tych, którzy mają cierpliwość i odwagę, by przetrwać burze. Duże zyski czekają na tych, którzy potrafią opanować emocje i trzymać się swoich długoterminowych wyborów. Bo choć rzeczywistość rynku jest brutalna, to w długim okresie cierpliwi i mądrzy inwestorzy zawsze zarabiają pieniądze. Zrozumienie tej idei to szósta wisienka na Waszym torcie.
Wisienka siódma: Inwestuj przede wszystkim w swoją wiedzę i doświadczenie

Inwestowanie to nieustanna podróż przez góry i doliny swojej wiedzy, doświadczenia i pewności siebie. Początkujący inwestorzy często są jak świeżo upieczeni kierowcy – kilka pierwszych sukcesów sprawia, że czują się mistrzami kierownicy. Myślą sobie: „Inwestowanie jest naprawdę proste”. W rzeczywistości jednak to tylko złudzenie, które może prowadzić do bolesnych upadków.
W miarę zdobywania doświadczenia na jaw wychodzą prawdziwe oblicza rynku. Zamiast prostych zysków pojawiają się skomplikowane sytuacje, nieprzewidywalne zmiany i trudne decyzje. „Ale jak to?” – zaczynają myśleć nowo upieczeni „mistrzowie kierownicy”, a ich pewność siebie drastycznie spada. W tym momencie, wielu z nich zaczyna dostrzegać, że inwestowanie to nie tylko szczęście, ale przede wszystkim wiedza, doświadczenie i zrozumienie zachowań rynku.
To tutaj zaczyna się prawdziwe wyzwanie. „To jest naprawdę trudne” – myślą, zmagając się z przeciwnościami i komplikacjami rynku. Doświadczeni inwestorzy wiedzą, że przetrwanie tego etapu jest kluczowe. Zrozumienie, że rynek jest skomplikowany i pełen zmienności, pozwala na rozwijanie bardziej realistycznego i zrównoważonego podejścia do inwestowania.
W końcu, po latach doświadczeń, inwestorzy osiągają bardziej zrównoważony poziom pewności siebie. „Rzeczywistość rynkowa jest skomplikowana” – to ich nowe motto. Rozumieją, że rynek jest pełen wyzwań, ale dzięki solidnej wiedzy, analizie i realistycznemu podejściu są w stanie skutecznie poruszać się po tym skomplikowanym ekosystemie.
Zrozumienie, na jakim etapie się znajdujecie, to siódma wisienka na Waszym torcie.
Wisienka ósma: W krótkim terminie szczęście odgrywa istotną rolę, w długim terminie liczą się umiejętności

Inwestowanie to długa podróż, podczas której rola szczęścia i posiadanych umiejętności zmienia się z biegiem czasu. Na początku kariery inwestorskiej szczęście może być Waszym najlepszym przyjacielem. Możecie trafić na gorący rynek, dokonać kilku dobrych transakcji i odnieść wrażenie, że inwestowanie jest proste. Jednak nie dajcie się zwieść – to tylko iluzja.
W krótkim okresie szczęście może przynieść wymierne efekty. Jednak prawdziwy test inwestora zaczyna się, gdy szczęście się kończy, a rynek zaczyna weryfikować umiejętności. To moment, w którym pierwsze sukcesy przestają być regułą, a zmienność rynku staje się codziennością. Wtedy pojawia się prawdziwe wyzwanie. Inwestorzy, którzy polegają tylko na szczęściu, szybko przekonają się, że rynek jest bezlitosny i nieprzewidywalny.
Klucz do sukcesu na rynku giełdowym nie leży w nadmiernej pewności siebie ani w prostych receptach na szybkie zyski. Leży w nieustannym inwestowaniu w swoją edukację, wiedzę i doświadczenie. To właśnie dzięki temu można osiągnąć sukces i przetrwać nawet najtrudniejsze chwile na giełdzie. Pamiętajcie, inwestowanie to maraton, nie sprint.
W długim okresie to Wasze umiejętności stają się decydującym czynnikiem sukcesu. Zrozumienie analizy wartości wewnętrznej spółek, prawidłowa ocena ryzyka, mądre zarządzanie swoim portfelem, umiejętność reagowania na zmieniające się warunki rynkowe – to wszystko zaczyna odgrywać coraz ważniejszą rolę. Doświadczeni inwestorzy wiedzą, że sukces wymaga ciągłego doskonalenia umiejętności, nauki na własnych błędach i adaptacji do zmieniających się warunków rynkowych.
Nie polegajcie na szczęściu. Zainwestujcie w swoje umiejętności, zdobywajcie doświadczenie, uczcie się na błędach i bądźcie gotowi, że pojawią się nieprzewidywalne zwroty akcji. Tylko wtedy macie szansę na osiągnięcie długoterminowego sukcesu i zbudowanie solidnego portfela inwestycyjnego, który przetrwa pokolenia.
Pamiętajcie, że szczęście jest zmienne, ale umiejętności są trwałe. W długim okresie to one będą Waszym największym atutem i kluczem do sukcesu na rynku giełdowym. Zrozumienie tej idei to ósma wisienka na Waszym torcie.
Wisienka dziewiąta: Oddal perspektywę giełdową, spoglądaj długoterminowo

Wielu graczy giełdowych popełnia ten sam błąd, koncentrując się na krótkoterminowych wahaniach rynku. Patrzą na wykresy, śledzą wiadomości i reagują na każdą zmianę kursu akcji. Takie podejście prowadzi do podejmowania decyzji pod wpływem emocji, a nie na podstawie oceny potencjału, wartości wewnętrznej i długoterminowej strategii inwestycyjnej.
Krótkoterminowe spojrzenie na rynek to koncentracja uwagi na ciągłych zmianach cen akcji. To wygląda jak gra w ruletkę, gdzie przewaga matematyczna nie jest po Waszej stronie, ryzyko jest ogromne, a wyniki całkowicie nieprzewidywalne. To jest właśnie główny powód, dla którego wiele osób boi się inwestować lub traci swoje pieniądze na giełdzie.
Jednak gdy spojrzymy na rynek w dłuższym okresie, zobaczymy zupełnie inny obraz. W długim terminie większość rynków akcji wykazuje stabilny wzrost, a krótkoterminowe wahania stają się mało widoczne. To właśnie dlatego inwestowanie długoterminowe jest kluczem do osiągnięcia sukcesu na giełdzie.
Kiedy inwestujecie z perspektywą dekady, nie musicie martwić się codziennymi zmianami cen akcji. Możecie spokojnie obserwować sytuację w swoich spółkach i jeżeli wszystko idzie tam dobrze, będziecie obserwować, jak Wasz kapitał inwestycyjny rośnie. Dajcie sobie czas. Dużo czasu.
„Najlepszym czasem na trzymanie akcji jest wieczność”.
Warren Buffett
Zrozumienie, że giełda nie jest ryzykowna w długim terminie, pozwala inwestorom na podejmowanie bardziej świadomych i przemyślanych decyzji. Jeśli skupicie się na długoterminowych wynikach i zignorujecie krótkoterminowe wahania rynku, odkryjecie, że rynek akcji może być jednym z najbezpieczniejszych i najbardziej efektywnych sposobów na budowanie majętności i wolności finansowej.
Nie dajcie się zwieść krótkoterminowej zmienności. Oddalcie perspektywę, patrzcie długoterminowo i budujcie swój kapitał inwestycyjny z myślą o przyszłości. Tylko wtedy odkryjecie prawdziwy potencjał inwestowania na giełdzie i osiągniecie prawdziwy i wymierny sukces. Zrozumienie tej idei to dziewiąta wisienka na Waszym torcie.
Wisienka dziesiąta: Nie podążaj za tłumem spekulantów, zostań inwestorem długoterminowym

Słuchając wypowiedzi wielu graczy giełdowych, można odnieść wrażenie, że większość z nich deklaruje się jako inwestorzy długoterminowi. Ale jak wygląda rzeczywistość? Spójrz na lewą stronę grafiki – pełno tam ludzi, którzy twierdzą, że są inwestorami długoterminowymi. Prawa strona pokazuje jednak, jak niewielu z nich faktycznie trzyma swoje inwestycje dłużej niż przez kilka tygodni.
W dzisiejszych czasach łatwo ulegamy pokusie szybkich zysków. Media bombardują Was informacjami o nagłych wzrostach i spadkach, „eksperci” pokazują Wam wykresy cen i doradzają, kiedy kupować i sprzedawać akcje, wpływając na Wasze emocje, które często prowadzą do podejmowania irracjonalnych decyzji. Prawdziwe wyzwanie polega jednak na tym, aby nie poddać się tym sugestiom i trzymać się swojej strategii inwestycyjnej.
Pamiętajcie, że najważniejszym składnikiem sukcesu inwestycyjnego jest cierpliwość. Inwestowanie długoterminowe to nie tylko kupowanie akcji i trzymanie ich przez lata. To przede wszystkim dyscyplina, zdolność do ignorowania szumu informacyjnego i zrozumienie, że rynek ma swoje naturalne cykle i zmienność.
Jeśli naprawdę chcecie osiągnąć sukces na giełdzie, powinniście myśleć inaczej niż większość. Powinniście zrozumieć, że prawdziwe zyski przychodzą z czasem, z wartości wewnętrznej poczynionych inwestycji, a nie z prób przewidywania krótkoterminowych ruchów rynku. Bądźcie tymi nielicznymi, którzy faktycznie inwestują długoterminowo zamiast jedynie o tym mówić. Ignorujcie tłum spekulantów, miejcie własną strategię i trzymajcie się jej bez względu na to, co się dzieje na rynku.
Na giełdzie wygrywają ci, którzy potrafią myśleć długoterminowo. Nie dajcie się zwieść pokusie szybkich zysków – to ślepa uliczka. Bądźcie mądrzy, bądźcie cierpliwi i zawsze trzymajcie się swojej strategii długoterminowej. To jest prawdziwa droga do sukcesu. Zrozumienie tej idei to dziesiąta wisienka na Waszym torcie.
Inwestowanie to nie tylko sztuka zarabiania pieniędzy, ale także sposób myślenia i styl życia. Wisienki na Waszym torcie urodzinowym są esencją mądrego inwestowania – to one odróżniają przeciętnych graczy rynkowych od tych, którzy osiągają prawdziwe sukcesy.
Zrozumienie i wdrożenie tych idei to najlepszy prezent, jaki możecie sobie sprawić na swojej finansowej drodze. I to wystarczy, wcale nie musicie być wybitnymi geniuszami… Ale o tym opowiem Wam już przy zupełnie innej okazji.
Jak nie dać się wpuścić w maliny

Większość inwestorów giełdowych daje się wpuścić w maliny dużym instytucjom finansowym, biegając po rynku bez ładu i składu. Niby szukają okazji inwestycyjnych, ale nie wiedzą, gdzie ich szukać i jak to robić. A na rynku roi się od różnych pułapek, które zwyczajnie mogą Was zwieść na manowce. Wielu inwestorów nie zdaje sobie sprawy, że naśladowanie zasad inwestycyjnych kreowanych przez duże instytucje finansowe skutkuje stosowaniem strategii inwestycyjnych niedopasowanych do własnego portfela inwestycyjnego. To jak mieszanie grochu z kapustą, czyli przepis na piękną katastrofę.
Na rynku giełdowym panuje ogólny chaos. Większość graczy nie ma pojęcia, w co inwestuje ani dlaczego. Podążają za modą, trendami i radami „ekspertów” z dużych instytucji finansowych, które nie mają nic wspólnego z ich rzeczywistymi potrzebami i możliwościami. Niestety, takie podejście rzadko przynosi dobre efekty. Zamiast tego inwestorzy powinni pamiętać, że rynek giełdowy to skomplikowany ekosystem, który wymaga precyzyjnego podejścia i indywidualnej strategii inwestycyjnej dopasowanej do własnych możliwości finansowych. Każde działanie ma swoje specyficzne cechy, różny potencjał oraz różne ryzyka.
Każdy segment rynku wymaga innej strategii inwestycyjnej. To, co działa w jednym segmencie, może kompletnie zawieść w innym. Niestety, wielu inwestorów ignoruje tę podstawową zasadę. Zamiast tego szukają jednej, uniwersalnej strategii inwestycyjnej, co jest równie rozsądne jak próba naprawienia wszystkiego jednym kluczem francuskim. To absurd. Jeśli chcesz naprawdę odnieść sukces na rynku giełdowym, musisz dostosować swoje działania do wybranego rynku, na którym działasz.

Jednym z największych błędów, jakie popełniają inwestorzy, jest podążanie za strategiami lansowanymi przez duże instytucje finansowe. Te instytucje operują na ogromnych kapitałach i ich strategie są dostosowane do bardzo dużych portfeli inwestycyjnych. Nie mają one jednak zastosowania do małych i średnich portfeli. Strategie dużych instytucji są zaprojektowane tak, aby przynosić małe, lecz stabilne zyski na ogromnych sumach pieniędzy. Dla małych i średnich inwestorów takie podejście jest całkowicie nieefektywne.
Jednym z klasycznych przykładów strategii promowanych przez duże instytucje finansowe jest zasada budowania portfela na zasadzie 60/40. Zasada ta mówi, że 60% portfela powinno być zainwestowane w akcje, a 40% w obligacje. Na pierwszy rzut oka może to wydawać się rozsądnym podejściem – dywersyfikacja i równowaga między ryzykiem a stabilnością. Ale dla małych portfeli to jest jak kula zawieszona u nogi.
W tym miejscu zacytuję znamienne słowa wybitnego inwestora i ekonomisty, pełniącego funkcję głównego zarządzającego funduszu non-profit Uniwersytetu Yale:
„Portfel 60/40 to anachronizm. Nie uwzględnia on znaczenia alternatywnych inwestycji w osiąganiu lepszych zwrotów i zarządzaniu ryzykiem”.
David Swensen
Część obligacyjna takiego portfela przynosi zwroty, które odpowiadają ledwie poziomowi inflacji i to też nie zawsze, co sprawia, że nie jest to efektywny sposób budowania kapitału inwestycyjnego. W praktyce oznacza to, że Wasze pieniądze ledwo nadążają za rosnącymi cenami zamiast generować realne zyski, które budują Wasz portfel inwestycyjny. Jeżeli nie macie wciąż bardzo dużego portfela inwestycyjnego, nie popełniajcie tego błędu, on tylko spowolni uzyskiwane przez Was efekty.
Inwestowanie w obligacje przyniesie bardzo małe stopy zwrotu na Waszym kapitale w długim terminie. Obligacje mogą być użyteczne jako bezpieczne miejsce do przechowywania tej części portfela, w której trzymasz swoją niezainwestowaną jeszcze gotówkę, która czeka na przyszłe okazje. Zwłaszcza w czasach wysokich stóp procentowych, kiedy inflacja jest wysoka, a obligacje są indeksowane inflacją i zapewniają dodatkową premię na akceptowalnym poziomie. W takich okresach obligacje indeksowane inflacją mogą oferować nawet przyzwoite zwroty.

Jednak gdy stopy procentowe są niskie, trzymanie pieniędzy w obligacjach to jak trzymanie ich w przysłowiowej skarpecie – bezpieczne, ale bez jakichkolwiek szans na realne zyski. To już lepiej trzymać tę gotówkę na nieoprocentowanym koncie maklerskim, gdzie przynajmniej macie szybki dostęp do kapitału, gdy pojawi się naprawdę atrakcyjna okazja inwestycyjna.
Kolejną idiotyczną strategią jest dywersyfikacja geograficzna, często zalecana przez duże instytucje finansowe jako sposób na minimalizowanie ryzyka inwestycyjnego. Ale dla małych i średnich inwestorów, szczególnie inwestujących na nieefektywnych rynkach, to podejście ma same wady.
Ciekawie odniósł się do tego aspektu jeden z najbardziej znanych i szanowanych inwestorów w historii rynku finansowego:
„Nie musisz posiadać nieskończonej liczby akcji ani dywersyfikować się wszędzie. Musisz mieć te właściwe”.
Peter Lynch
Inwestując w spółki zagraniczne, tracicie możliwość bezpośredniego kontaktu ze spółką. Nie możecie pojechać na walne zgromadzenie akcjonariuszy ani mieć kontaktu z jej zarządem i porozmawiać o sytuacji w samej spółce. Zaczynacie inwestować zupełnie w ciemno.
Taka strategia może mieć sens, ale tylko dla segmentu spółek dojrzałych generujących stałe przepływy finansowe dla inwestorów, gdzie można już polegać na samych raportach finansowych publikowanych przez te spółki. Dla wszystkich innych segmentów rynku dywersyfikacja geograficzna jest całkowicie nieefektywna i wręcz niebezpieczna, ponieważ nie możecie prawidłowo i szczegółowo monitorować sytuacji, jaka ma miejsce w samej spółce.
Wiele instytucji finansowych poleca inwestowanie w największe spółki z indeksu WIG20, kreując narrację, że taka inwestycja jest najbezpieczniejsza. To kompletna bzdura. Wiele spółek z indeksu WIG20, zwłaszcza te z udziałem Skarbu Państwa, znajduje się w fazie zmierzchu swojej działalności. Takie spółki ani nie generują już wzrostu swojej wartości, ani przepływów finansowych dla swoich akcjonariuszy.

Inwestowanie w spółki w fazie zmierzchu działalności ma sens tylko dla bardzo dużych graczy rynkowych, którzy mogą kupić całą spółkę po niskiej cenie (wskaźnik ceny do wartości księgowej poniżej 0,5), podzielić ją na części oraz wyprzedać jej majątek po kawałku. Takie działanie może przynieść zysk inwestorowi, tylko kogo z Was stać na zakup spółki za kilka miliardów złotych? Każda inna strategia w tym segmencie rynku nie ma sensu, ponieważ te spółki są jak tonące statki, nie przynoszą żadnych realnych zysków w długim terminie – lepiej ich unikać, jeśli nie macie środków i możliwości, aby je przejąć w całości i sprzedać te części biznesu, które mogą być interesujące dla innych spółek z tego sektora.
Dywersyfikacja branżowa to kolejna strategia często zalecana przez duże instytucje finansowe. Jest to podejście polegające na inwestowaniu w spółki z różnych branż, aby zmniejszyć własne ryzyko związane z jednym sektorem gospodarki. Dla małych i średnich portfeli taka strategia jest jednak problematyczna.
Do sensu stosowania dywersyfikacji branżowej odniósł się kiedyś sam Philip Fisher w swojej książce Zwykłe akcje, niezwykłe zyski.
„Najlepsze rezultaty osiągniesz, koncentrując swoje inwestycje w kilku wyjątkowych spółkach, które dogłębnie zrozumiałeś zamiast rozpraszać swoje zasoby na wiele branż”.
Philip Fisher
Zamiast wyszukać i wybrać do portfela najlepsze spółki w danym momencie obecne na rynku, sztucznie dywersyfikujesz portfel, dodając do niego spółki z innych branż, które niekoniecznie będą dobrymi inwestycjami w długim terminie. Takie działanie może mieć jakiś sens dla ogromnych portfeli, takich powyżej 100 milionów złotych, gdzie dywersyfikacja jest niezbędna ze względu na ograniczoną liczbę okazji dostępnych na rynku, ale nie dla małych i średnich portfeli inwestycyjnych.
Rebalansowanie portfela to kolejna powszechnie zalecana strategia, która polega na okresowym przywracaniu oryginalnych proporcji portfela poprzez sprzedaż części aktywów, które wzrosły, i kupno tych, które spadły. Nawet na papierze nie brzmi to sensownie – utrzymywanie sztucznej równowagi to tylko pozorna kontrola ryzyka.
W praktyce jednak to jest czysta głupota. Rebalansowanie ogranicza Wasze zyski, ponieważ nie pozwalacie swoim zyskom dalej szybko rosnąć. Zamiast tego sprzedajecie zwycięskie akcje i kupujecie te, które nie radzą sobie dobrze i przynoszą same straty. Przecież chcecie mieć w portfelu jak najwięcej spółek, które są w danym momencie w silnym trendzie wzrostowym i generują zyski, a nie ograniczać je poprzez rebalansowanie i kupowanie tych, które cały czas spadają i generują same straty. Widzisz, jaka to głupota? Kiedyś odniósł się do tego tematu jeden z najwybitniejszych inwestorów w historii świata:
„Wolę trzymać moje najlepsze inwestycje przez długi czas, niż sprzedawać je tylko dlatego, że zyskały na wartości. Rebalansowanie jest przereklamowane”.
Charlie Munger
Inwestowanie w fundusze indeksowe to kolejna z wielu strategii, które są promowane przez ancymonów z korporacji finansowych. Jest to podejście polegające na inwestowaniu w szeroki indeks, co ma na celu zminimalizowanie ryzyka, ale w zamian zapewnia bardzo niskie stopy zwrotu, odpowiadające całemu szerokiemu rynkowi. Jaki jest sens inwestować swój kapitał w długim terminie, skoro uzyskiwaną wielkość procentową w skali roku da się policzyć na palcach jednej ręki?
„Inwestowanie w fundusze indeksowe to podejście, które może być rozsądne dla przeciętnego inwestora, ale nie jest to droga do osiągnięcia ponadprzeciętnych wyników. W długim okresie samodzielne inwestowanie w wybrane akcje może przynieść znacznie lepsze rezultaty”.
Warren Buffett
Dla osób, które rzeczywiście nie mają czasu zajmować się swoimi inwestycjami, może to być sensowne rozwiązanie. Lepsze to niż zwroty generowane na lokatach bankowych czy obligacjach, ale dla kogoś, kto interesuje się giełdą i ma już wiedzę na temat rynku, to marnowanie potencjału.
Wspomniałem już o dywersyfikacji branżowej i geograficznej, ale uczciwie rzecz stawiając, żaden rodzaj dywersyfikacji – rozumianej jako „mnożenie bytów” – nie przyniesie Wam spodziewanych korzyści. Dywersyfikacja sama w sobie to raczej kolejna bzdurna strategia promowana przez duże instytucje finansowe jako sposób na zmniejszenie ryzyka. Jednak dla małych i średnich inwestorów przynosi więcej strat niż korzyści.
Dywersyfikacja nie daje możliwości osiągania zwrotów zauważalnie wyższych od inwestowania w szeroki indeks. Możesz poruszać się w przedziale +/- 3% od tego, co oferuje szeroki indeks, więc co to tak naprawdę dla Was zmieni, jeżeli wciąż obracacie małymi kwotami? Dywersyfikacja jest jak bieganie w kółko bez celu – niby się ruszasz, ale nigdzie nie dochodzisz.
Samo posiadanie dużej liczby spółek, tak ze 20 czy 30 w portfelu, nie umożliwia ich prawidłowej weryfikacji – zabraknie Wam na to zwyczajnie wolnego czasu. Podpisuję się dwoma rękoma pod następującym stwierdzeniem:
„Dywersyfikacja jest ochroną przed ignorancją. Ma bardzo mało sensu dla tych, którzy wiedzą, co robią”.
Warren Buffett
Jeśli wiecie, co robicie, lepiej skupcie się na kilku solidnych inwestycjach zamiast rozpraszać swoje zasoby na wiele różnych spółek. Posiadanie dużej liczby spółek w portfelu nie tylko ogranicza Wasze zyski, ale także utrudnia dokładne monitorowanie każdej z nich. Zamiast tracić czas na dywersyfikację, lepiej poświęcić go na dogłębną analizę kilku wybranych inwestycji, które mają potencjał naprawdę znaczących zwrotów. W ten sposób nie tylko zwiększycie swoje szanse na sukces, ale także unikniecie pułapki przeciętności, w którą wpadają ci, którzy ślepo podążają za zasadą dywersyfikacji.
Unikanie pułapek kreowanych przez duże instytucje finansowe, zrozumienie segmentacji rynku i przygotowanie odpowiedniej strategii inwestycyjnej dopasowanej do własnych możliwości i oczekiwań jest kluczem do sukcesu na rynku giełdowym.

Świadome inwestowanie, oparte na dogłębnej analizie i zrozumieniu rynku, przynosi zawsze znacznie lepsze rezultaty. Nie dajcie się wpuścić w maliny i inwestujcie mądrze. Tylko wtedy macie szansę na osiągnięcie prawdziwego sukcesu i uzyskanie wysokich stóp zwrotu na swoim kapitale.
Skoro już wiecie, czego na pewno unikać, to skupmy się na istotnych szczegółach, czyli wisienkach na Waszym torcie urodzinowym… Ale o tym opowiem już Wam następnym razem.
Mapa skarbów

Wielu inwestorów błądzi po rynku giełdowym jak dzieci we mgle, poszukując własnej mapy skarbów. Szukają okazji, ale nie wiedzą, gdzie je znaleźć. Tymczasem można skorzystać z mapy skarbów, która pomoże zrozumieć segmentację rynku i odkryć, które jego części dają najlepsze stopy zwrotu i są najlepsze do inwestycji. Chcecie przejść przez ten zawiły labirynt i znaleźć prawdziwe perełki?
Mapa skarbów to narzędzie do odnalezienia najcenniejszych inwestycji na rynku giełdowym. Mapa skarbów dzieli go na konkretne, zrozumiałe części. Dzięki niej będziesz wiedział, gdzie szukać okazji i na co zwracać szczególną uwagę. Bez niej jesteś jak statek bez nawigacji, dryfujący po wzburzonym morzu.
Wyobraź sobie, że każdy segment rynku giełdowego kryje inne skarby, ukryte na różnych wyspach. Nie wszystkie ukryte skarby są łatwe do znalezienia. Niektóre miejsca są dobrze znane i oblężone przez profesjonalnych łowców okazji, podczas gdy inne są pełne tajemnic i nieodkrytych możliwości. Aby odnieść sukces, powinieneś znać różnicę między nimi i wiedzieć, gdzie tak naprawdę skierować swoje wysiłki.
Zrozumienie segmentacji rynku giełdowego to kluczowy krok w budowaniu strategii inwestycyjnej. Pozwala Wam ono na identyfikację obszarów o największym potencjale wzrostu i jednocześnie akceptowalnym poziomie ryzyka oraz wielkości rynków dopasowanych do Waszego kapitału inwestycyjnego. Podział rynku giełdowego na segmenty pomaga również zrozumieć, jakie czynniki wpływają na budowę wartości poszczególnych spółek oraz jakie są ich perspektywy i potencjał.
Rynek giełdowy nie jest monolitem, lecz skomplikowanym ekosystemem, podzielonym na różne segmenty. Każdy z nich ma swoje specyficzne cechy, różny potencjał oraz inne ryzyka. Oto podstawowy podział rynku giełdowego.

Jak widać na załączonej grafice, rynek dzieli się na sześć kluczowych segmentów:
- Młode spółki zwane start-upami. Są to spółki na początkowym etapie działalności, nieposiadające jeszcze przychodów, charakteryzujące się wysokim ryzykiem inwestycyjnym, ale posiadające ogromny potencjał wzrostu swojej wartości.
- Spółki w fazie gwałtownego wzrostu przychodów. Są to spółki, które już odniosły pierwszy sukces rynkowy i znajdują się w fazie dynamicznego wzrostu, posiadają rosnące przychody, ale wciąż nie generują powtarzalnego zysku. To firmy zdobywające rynek w zawrotnym już tempie.
- Spółki finansujące wzrost własnego biznesu z wypracowanych przychodów. Są to spółki posiadające powtarzalne i rosnące przychody, pozwalające firmie w pewnym momencie osiągnąć punkt rentowności. W tej fazie zaczynają powoli zarabiać na siebie.
- Spółki w fazie gwałtownego wzrostu operacyjnego. Są to już rozwinięte firmy, które korzystając z dźwigni operacyjnej, zdobywają nowe rynki zbytu. Spółki te zaczynają być stabilne, ale kosztem wolniejszej dynamiki wzrostu przychodów związanej z dużymi kosztami rozwoju na nowych rynkach.
- Spółki dojrzałe generujące stałe przepływy finansowe dla inwestorów. Są to dojrzałe firmy generujące stałe i powtarzalne zyski, często wypłacające dywidendy swoim akcjonariuszom lub inwestujące swoje środki w dalszy rozwój czy skup akcji własnych. Przychody rosną bardzo wolno lub stabilizują się, a generowane zyski są na szczycie możliwości takich spółek.
- Spółki w fazie zmierzchu swojej działalności. Są to firmy w fazie schyłkowej, które wyczerpały swój potencjał rynkowy. Często wymagają dużego dofinansowania lub głębokiej restrukturyzacji, mogą zbliżać się nawet na skraj bankructwa.
Każdy z tych segmentów ma swoje unikalne cechy i dynamikę. Zrozumienie segmentu rynku, w którym inwestujecie swoje pieniądze, determinuje Wasze ryzyko, potencjalne stopy zwrotu oraz zachowanie w stosunku do nich jako akcjonariusza. Większość uczestników rynku, w tym profesjonalni duzi gracze instytucjonalni, funkcjonują na rynkach spółek finansujących wzrost własnego biznesu z wypracowanych przychodów oraz spółek dojrzałych, które generują stałe i powtarzalne przepływy finansowe dla akcjonariuszy.
Trzeba jednak pamiętać, że rynek dzieli się też na rynek efektywny i nieefektywny. Efektywne rynki to te, gdzie roi się od profesjonalnych graczy giełdowych. Wszystko jest tu na widoku, konkurencja jest ogromna, a potencjalne zwroty na zainwestowanym kapitale są niskie lub bardzo małe. Większość graczy giełdowych z uporem maniaka inwestuje swoje pieniądze w tych segmentach rynku. Tu jest jednak najtrudniej cokolwiek zarobić, a realizowane stopy zwrotu bardzo rzadko są wyższe niż kilka procent w skali roku.
Z drugiej strony rynki nieefektywne to mało wyeksplorowany segment rynku. Tutaj dominują głównie amatorzy, a profesjonalni gracze instytucjonalni mają często statutowy zakaz zakupu spółek z tego segmentu. Ten rynek jest dla nich w zdecydowanej większości zamknięty regulacjami i przepisami, których muszą przestrzegać. To tutaj nieustraszeni łowcy skarbów mogą odnaleźć prawdziwe złoto.
Zrozumienie, w jakim segmencie rynku operujesz, to klucz do świadomego inwestowania. Każdy z tych segmentów ma swoje unikalne cechy, a ich zrozumienie pozwala przygotować efektywną strategię inwestycyjną dopasowaną do każdego z nich. Poniżej przedstawiam szczegółową charakterystykę poszczególnych segmentów rynku giełdowego.

Młode spółki zwane start-upami, Są to spółki na początkowym etapie działalności. Spółki te nie mają jeszcze przychodów lub są one marginalne. Generują straty, ich koszty operacyjne gwałtownie rosną, co powoduje duże zapotrzebowanie na kapitał i częste wysokie emisje nowych akcji. Segment ten charakteryzuje się wysokim ryzykiem inwestycyjnym, ale także posiada ogromny potencjał wzrostu wartości i potencjału spółek w przyszłości.
Spółki w fazie gwałtownego wzrostu przychodów. Te firmy charakteryzują się szybkim wzrostem przychodów, ale wciąż generują duże straty. Znajdują się one w fazie intensywnej ekspansji, co wiąże się z rosnącymi kosztami i liczbą nowo emitowanych akcji. Są jednak w stanie szybko zwiększać swoje udziały w rynku. Ich potencjał jest ogromny, ale ryzyko inwestycyjne pozostaje wysokie.
Spółki finansujące wzrost własnego biznesu z wypracowanych przychodów. W tym segmencie spółki osiągają w końcu swój punkt rentowności. Przychody rosną bardzo gwałtownie i zaczynają pojawiać się pierwsze zyski. Firmy te przestają emitować nowe akcje w takim tempie jak wcześniej, koncentrując się na reinwestowaniu wypracowanych środków w celu dalszej ekspansji rynkowej.
Spółki w fazie gwałtownego wzrostu operacyjnego. Firmy te charakteryzują się dynamicznie rosnącymi przychodami, ale mniej dynamicznym wzrostem zysków operacyjnych. Wykorzystują swoje przychody i wynikającą z nich dźwignię operacyjną do ekspansji na nowe rynki. Akcjonariusze tych spółek nie otrzymują jeszcze przepływów finansowych z zainwestowanego kapitału, ale na horyzoncie widać już takie możliwości.
Spółki dojrzałe generujące stałe przepływy finansowe dla inwestorów. Dojrzałe spółki charakteryzują się stabilnymi przychodami i zyskami operacyjnymi. Generują solidne, bardzo wysokie zyski, które często są wypłacane w formie dywidend dla akcjonariuszy. Przychody i wycena ich wartości rosną bardzo powoli lub stabilizują się, a liczba nowo emitowanych akcji przestaje rosnąć. Te firmy charakteryzują się najniższym ryzykiem inwestycyjnym, ale oferują też niskie zwroty na kapitale zainwestowanym w momencie osiągnięcia przez nie dojrzałości.
Spółki w fazie zmierzchu swojej działalności. Firmy w fazie schyłkowej to firmy z problemami, notujące malejące przychody oraz zyski. Często zaczynają ponosić straty operacyjne, a ich działalność wymaga głębokiej restrukturyzacji. Liczba nowo emitowanych akcji może zacząć gwałtownie rosnąć, jeśli spółkom takim zaczyna brakować kapitału. Próbują one wdrażać plany naprawcze i zmieniać swój model biznesowy oraz strategie operacyjne. Inwestowanie w tego typu firmy charakteryzuje się wysokim ryzykiem inwestycyjnym.
Teraz zapewne już przekonałem Was, że dobre zrozumienie segmentów rynku giełdowego jest jak odnalezienie mapy skarbów, która wskazuje, gdzie leżą prawdziwe okazje inwestycyjne. Każdy segment ma swoje unikalne cechy i ryzyka, a umiejętność ich rozróżnienia i przygotowanie odpowiedniej strategii inwestycyjnej dopasowanej do danego segmentu rynku pozwala osiągać większe sukcesy na giełdzie.

Mapa skarbów to narzędzie do nawigacji po złożonym świecie inwestycji giełdowych. Korzystajcie z niej mądrze, a będziecie w stanie unikać pułapek rynkowych i podejmować świadome, dobrze przemyślane decyzje inwestycyjne. Pamiętajcie, że największe skarby czekają na tych, którzy potrafią dostrzec okazje tam, gdzie inni widzą tylko ryzyko i chaos.
Rozumiejąc tajniki segmentacji rynku giełdowego, jesteście teraz w stanie pójść o krok dalej, aby zrozumieć, gdzie warto inwestować, a gdzie nie warto tego robić. Zanim jednak do tego przejdziemy, warto jeszcze zrozumieć, jak nie dać się wpuścić w maliny… Ale o tym opowiem Wam już następnym razem.
Wahadło giełdowe

Wielu inwestorów nie zdaje sobie sprawy, że na rynkach giełdowych emocje zawsze odgrywały kluczową rolę. Uczestnicy rynku często działają pod wpływem chwilowych impulsów, a ich nastroje mogą zmieniać się jak w kalejdoskopie. Zjawisko to najlepiej obrazuje teoria wahadła giełdowego, która doskonale ilustruje, jak emocje wpływają na ceny akcji. Zrozumienie tego mechanizmu pozwala lepiej pojąć dynamikę rynków i podejmować mądrzejsze decyzje inwestycyjne.
Na rynkach dominują emocje, które potrafią zawładnąć umysłami inwestorów i zmieniać ich decyzje w sposób całkowicie irracjonalny. To, co widzicie na wykresach cenowych, to przede wszystkim odzwierciedlenie ludzkich odczuć – od euforii po panikę. To właśnie ta huśtawka emocjonalna powoduje skrajne odchylenia nastrojów, które napędzają rynki w jedną lub drugą stronę.
Kiedy rynek jest w fazie euforii, inwestorzy wierzą, że ceny będą rosły bez końca. Kupują akcje spółek, nie patrząc na ich fundamenty, napędzając tym samym bańki spekulacyjne. To jak zjawisko masowej hipnozy – każdy wierzy, że jest nieomylny, a zyski są gwarantowane. Media podsycają ten ogień, głosząc kolejne rekordy cenowe. W efekcie ceny rosną w zawrotnym tempie i nie mają nic wspólnego z rzeczywistą wartością wewnętrzną spółek.
Ale każda bańka cenowa prędzej czy później pęka. Euforia zamienia się wtedy w panikę. Inwestorzy, którzy jeszcze wczoraj wierzyli w nieustanne wzrosty, teraz sprzedają swoje aktywa w obawie przed dalszymi spadkami, próbując ochronić posiadany kapitał. To klasyczna reakcja stadna – kiedy wszyscy biegną do wyjścia, nikt nie chce zostać na końcu, a drzwi okazują się zbyt wąskie dla tego tłumu. Ceny spadają szybciej, niż budowały się wzrosły, a rynek zanurza się w głębokiej depresji. Strach zastępuje racjonalne myślenie, a ceny akcji spadają do absurdalnie niskich poziomów, by na samym końcu tej paniki ostatni uczestnicy rynku sprzedawali je za bezcen.
Te wychylenia wahadła giełdowego tworzą wykresy giełdowe, które podążają w różnych, wzajemnie sprzecznych kierunkach.

I właśnie w tym chaosie rodzą się największe okazje inwestycyjne. Kiedy rynek jest w stanie kryzysu, naprawdę nieliczni i dobrze przygotowani inwestorzy mogą znaleźć okazje, które inni ignorują.
Bardzo trafnie opisują to zjawisko słowa:
„Deszcz złota pada rzadko, ale gdy to się wydarzy, ustaw wiadro, a nie naparstek”.
Warren Buffett
Pamiętajcie, że skrajna panika to najlepszy moment na zakup akcji. Chwytajcie tę okazję garściami zamiast używać naparstka.
Te skrajne odchylenia nastrojów są napędzane przez dwa kluczowe czynniki. Po pierwsze, ludzie mają naturalną skłonność do naśladowania innych. Gdy widzą, że wszyscy wokół kupują, też chcą kupować. Gdy widzą, że wszyscy sprzedają, wpadają w panikę i robią to samo. Po drugie, media odgrywają ogromną rolę w kształtowaniu nastrojów rynkowych. Sensacyjne wiadomości i prognozy ekspertów, których wysyp następuje w czasach ekstremów rynkowych, prowadzą do podsycania i tak już rozgrzanych emocji graczy giełdowych.

Kolejną kluczową cechą rynków giełdowych jest fakt, iż przypominają one żywy organizm, który nieustannie się rozwija, ale jednocześnie może popadać w stagnację.
W fazie rozwoju rynki eksplodują energią i dynamiką. Nowe technologie, innowacje i rosnące zyski napędzają ceny akcji w górę. Inwestorzy rzucają się na każdy nowy pomysł, każdy nowy debiut spółki giełdowej, wierząc, że odnaleźli świętego Graala niekończących się zysków. Wszystko wydaje się możliwe, a rynek przypomina szaloną imprezę, z której nikt nie chce wyjść pierwszy.
Ale to, co często umyka uwadze, to fakt, że faza rozwoju jest napędzana nie tylko przez solidne fundamenty, ale także przez nadmierny optymizm. Inwestorzy zaczynają zapominać o ryzyku, skupiając się jedynie na potencjalnych zyskach. Kupują akcje, które według wszelkich racjonalnych kryteriów są już dawno mocno przewartościowane, wierząc, że „tym razem będzie inaczej”. Ale prawda jest taka, że nie będzie. Każda faza rozwoju prędzej czy później musi się skończyć i rynek będzie musiał się zmierzyć z rzeczywistością.
Kiedy rozwój zacznie słabnąć, nadejdzie stagnacja. To jak brutalne przebudzenie z kacem po długiej nocy spędzonej na suto zakrapianej imprezie. Ceny akcji osiągają ekstremum i gwałtownie zaczynają spadać. Rynek wypełnia panika i pesymizm. Zyski firm przestają rosnąć, a inwestorzy zaczynają tracić wiarę w całą szeroką gospodarkę. Po gwałtownych spadkach rynku następuje wejście w fazę stagnacji.
Zamiast ekscytujących nowości pojawiają się problemy w wielu słabych spółkach: spadające marże, rosnące koszty, a z czasem kolejne bankructwa nieefektywnie prowadzonych biznesów. Inwestorzy, którzy wcześniej byli gotowi zaryzykować wszystko, teraz stają się ostrożni i defensywni. Rynek staje się ospały, a każdy ruch w górę jest szybko niwelowany przez nowe fale pesymizmu.

Stagnacja to czas, kiedy rynek przestaje oddychać pełną piersią. Słabe firmy przestają inwestować w rozwój, koncentrując się na przetrwaniu. Inwestorzy wycofują się, czekając na lepsze czasy. To moment, w którym wyłaniają się najwięksi gracze – ci, którzy potrafią dostrzec okazje tam, gdzie inni widzą tylko problemy. Właśnie wtedy, gdy wszyscy wokół mówią o końcu wzrostów i nadchodzącym kryzysie, warto zacząć szukać okazji.
A one będą dostępne. Na rynku zawsze znajdą się dobre firmy, dla których kryzys finansowy nie jest przeszkodą w rozwoju. Znalezienie takich spółek i zakup ich po ekstremalnie niskich cenach to wielka okazja.
„Bądź przerażony, gdy inni są chciwi, bądź chciwy, gdy inni się boją”.
Warren Buffett
Rozwój i stagnacja to dwie strony tego samego rynku. To dwa skrajne wychylenia wahadła giełdowego. Ten naturalny cykl rynkowy nigdy się nie zmieni. Same rynki finansowe to teatr absurdu, gdzie głównymi aktorami są przewartościowanie i niedowartościowanie. Tak jak w sztuce teatralnej, gdzie emocje i irracjonalność rządzą publicznością, a zdrowy rozsądek siedzi w kącie, zapomniany i zaniedbany. Trzeba jednak spojrzeć prawdzie w oczy: rynek rzadko jest prawidłowo wyceniony. Zamiast tego balansuje między skrajnymi wartościami, tworząc idealne warunki do szaleństw inwestorów i niekończących się dramatów finansowych.
Najbardziej fascynującym aspektem rynku dla jego uczestników jest jego niezmienna zdolność do oscylacji między przewartościowaniem a niedowartościowaniem. To jakby rynek był w nieustannym ruchu wahadłowym, nigdy nie zatrzymując się na długo w punkcie równowagi. Ale to właśnie ten punkt równowagi jest jego najważniejszym elementem, który najczęściej – z niezrozumiałego dla mnie powodu – jest ignorowany przez większość inwestorów.
Punkt równowagi to miejsce, gdzie prawdziwa wartość spółki spotyka się z jej ceną rynkową, niezależnie od szalejących emocji i chwilowych trendów na rynku. Ale jak zrozumieć, gdzie dokładnie znajduje się ten punkt?

Punkt równowagi wahadła znajduje się w samej esencji działalności każdej spółki. Jest to jej wartość wewnętrzna, która nie zmienia się pod wpływem chwilowych emocji, plotek czy manipulacji rynkowych. Wartość wewnętrzna spółki bazuje na jej realnym potencjale do generowania przyszłych przepływów finansowych, przychodów, marż i ogólnym potencjale wzrostu. To coś, czego nie widać na pierwszy rzut oka, coś, co należy głęboko analizować i rozumieć.
Wartości wewnętrznej nie określa gra emocji i nastrojów na rynku – wartość wewnętrzna to dana, którą uzyskacie tylko po czystej i dokładnej analizie spółki. Dlatego kluczowe jest zrozumienie, że prawdziwa wartość spółki nie tkwi w aktualnej cenie akcji, która może być zmanipulowana przez krótkoterminowe emocje rynkowe. Wartość wewnętrzna jest jak solidny fundament domu, na którym można bezpiecznie budować, niezależnie od tego, jakie burze przetaczają się aktualnie nad rynkiem.
W długim terminie wahadło giełdowe zawsze wraca do punktu równowagi, do prawdziwej wartości wewnętrznej każdej spółki. I to niezależnie od krótkoterminowych wahań rynku, obecnego cyklu giełdowego czy nastrojów panujących na parkiecie. Wartość wewnętrzna spółki pozostaje niezmiennie solidnym fundamentem przyszłego potencjału. To pozwala inwestorom podejmować racjonalne decyzje, bez względu na aktualną sytuację rynkową, i nie poddawać się chwilowym emocjom.
Znajdź i obserwuj wartość wewnętrzną spółki, a nie wykres jej akcji, a staniesz się rynkowym zwycięzcą. Obserwuj biznes spółki, nie jej kurs akcji.

Zrozumienie mechanizmu wahadła giełdowego to klucz do podejmowania świadomych decyzji inwestycyjnych. Rynki są jak umysł szaleńca, nieustannie balansujący między euforią a paniką, między szaleństwem a chwilami równowagi psychicznej. Kluczowym elementem tego systemu jest wartość wewnętrzna spółki – solidny punkt równowagi, który pozwala na racjonalne inwestowanie niezależnie od aktualnych emocji rynkowych. Inwestorzy, którzy potrafią dostrzec tę wartość, są w stanie unikać pułapek rynkowych manipulacji i chwilowych nastrojów, osiągając długoterminowy sukces i płynące z niego ogromne zyski.
Wahadło giełdowe to jeden z kluczowych elementów zrozumienia funkcjonowania rynku giełdowego. Jego kolejnym istotnym elementem jest posiadanie odpowiedniej mapy skarbów, tak by lepiej analizować i przewidywać ruchy rynkowe oraz identyfikować odpowiednie spółki do inwestycji… Ale o tym opowiem Wam już następnym razem.
Rynek jest sinusoidą

Często mówi się, że rynek giełdowy jest nieprzewidywalny. Inwestorzy patrzą na wykresy giełdowe i widzą chaos: gwałtowne wzloty i upadki. Jednak doświadczeni gracze giełdowi dostrzegają w tym pewien wzorzec. Widzą cykle, które niczym sinusoida regularnie powtarzają się na przestrzeni lat. Rynek działa według określonych cykli, a klucz do sukcesu tkwi w zrozumieniu tych wzorców.
Cykle rynkowe są jak mechanizm samoregulacji. Choć nie można dokładnie przewidzieć, kiedy dany cykl się zacznie lub skończy, pewne jest, że każdy okres wzrostów (hossa) przerodzi się w spadki (bessa), a potem znowu powróci do wzrostów. To właśnie ta cykliczność jest kluczowa dla zrozumienia dynamiki rynku.
Cykl Kitchina
Cykl Kitchina jest jednym z najkrótszych cykli gospodarczych, trwającym od 40 do 48 miesięcy. Spośród wszystkich cykli rynkowych ten jest moim ulubionym. Cykl ten jest fascynujący ze względu na swoją powtarzalność, co czyni go szczególnie przydatnym dla inwestorów, którzy chcą identyfikować aktualny kierunek, w którym zmierza rynek.
Cykl Kitchina składa się z dwóch głównych faz: wzrostu zapasów i ich nadmiaru oraz redukcji i ich odbudowy. W pierwszej fazie, gdy gospodarka przyspiesza, przedsiębiorstwa zwiększają produkcję i gromadzą zapasy w odpowiedzi na rosnący popyt. Jednak z czasem dochodzi do sytuacji, w której zapasy stają się nadmierne — przewyższają rzeczywisty popyt, co zmusza firmy do zmniejszenia produkcji oraz redukcji zapasów. Ta redukcja prowadzi do spowolnienia gospodarczego, które trwa do momentu, aż nadmiar zapasów zostanie zużyty. Gdy poziom zapasów spadnie, przedsiębiorstwa zaczynają je odbudowywać, co napędza produkcję i ponownie ożywia gospodarkę.
Cykl Kitchina jest szczególnie istotny dla sektorów przemysłowych, gdzie zarządzanie zapasami jest kluczowym elementem prowadzenia działalności. Gdy firmy dostosowują poziom zapasów do zmieniających się warunków gospodarczych, ma to bezpośredni wpływ na tempo wzrostu gospodarczego oraz wyniki finansowe poszczególnych przedsiębiorstw. Zrozumienie tego cyklu pomaga przewidzieć krótkoterminowe kierunki w gospodarce i dostosować strategię inwestycyjną do aktualnej sytuacji rynkowej.
Dla inwestorów cykl Kitchina stanowi doskonałe narzędzie do oceny, w jakim kierunku aktualnie podąża rynek. Dobrze rozumiejąc dynamikę tego cyklu, można podejmować bardziej świadome decyzje inwestycyjne i lepiej przewidywać krótkoterminowe kierunki rynku.
Na polskim rynku cykl Kitchina trwa 43 miesiące, przeplatając spadki i wzrosty rynku w nierównomiernie rozłożonych okresach czasu. A same spadki najczęściej trwają krócej, niż wzrosty szerokiego Warszawskiego Indeksu Giełdowego.

Cykl kredytowy

Jednym z najważniejszych cykli na rynku giełdowym jest cykl kredytowy. Jest on szczególnie interesujący z powodu swojej nieuchronności, skrajnej zmienności i zdolności do tworzenia doskonałych okazji inwestycyjnych. Jego potęga tkwi w zdolności generowania drastycznych zmian na rynku wynikających z niewielkich przesunięć w samej gospodarce.
Cykl kredytowy związany jest z naturalnym krwioobiegiem gospodarki. Pieniądze są dla firm tym samym, czym tlen dla człowieka. Ich brak powoduje, że firmy zwyczajnie zaczynają się dusić. Idealnie oddają to słowa jednego z największych inwestorów świata:
„Pieniądze są dla firmy tym, czym tlen dla człowieka: nigdy o nich nie myślimy, gdy są w wystarczającej ilości, natomiast są jedyną rzeczą, o której zaczynamy myśleć, gdy ich brakuje”.
Warren Buffett
Aby dobrze zrozumieć, czym jest cykl kredytowy, warto przyjrzeć się jego mechanizmom powstania. Cykl kredytowy działa według prostego mechanizmu:
- Rozkwit gospodarki. W okresie prosperity banki i inni dostawcy kapitału zwiększają swoją bazę kapitałową.
- Niskie ryzyko. Informacje o negatywnych zjawiskach rzadko się pojawiają, co sprawia, że ryzyko związane z kredytami i inwestycjami jest ignorowane. Wszyscy uczestnicy rynku tracą ostrożność.
- Wzrost dostępności kapitału. Instytucje finansowe rywalizują o klientów, obniżając oprocentowanie kredytów i łagodząc warunki ich udzielania. Pieniądze stają się łatwo dostępne, co prowadzi do nadmiernych inwestycji.
- Punkt przełomowy. Zmiany w otoczeniu rynkowym powodują straty na źle zaplanowanych inwestycjach, a część pożyczkodawców wycofuje kapitał. Wzrasta niechęć do ryzyka, rośnie koszt pieniądza i wymagania wobec pożyczkobiorców.
- Recesja. Spada dostępność kapitału, a firmy zaczynają tracić płynność finansową. Pożyczkobiorcy mają trudności ze spłatą długów, co prowadzi do bankructw i pogłębia regres gospodarczy.
- Odbudowa. Po osiągnięciu dna cyklu pojawiają się warunki do jego odwrócenia. Ponieważ mało kto chce pożyczać pieniądze, oczekiwania wobec kosztu kapitału i wiarygodności finansowej są wysokie. Odważne instytucje finansowe dostrzegają okazję i zaczynają ponownie angażować kapitał, co stopniowo przywraca równowagę na rynku.
- Nowa faza wzrostu. Gdy rynek zaczyna się odbudowywać, instytucje finansowe zwiększają akcję kredytową. Kapitał staje się tańszy i bardziej dostępny, co prowadzi do gospodarczej odbudowy i poprawy wyników firm.
- Powrót do fazy rozkwitu. Tworzy się pełna sinusoida rynku i rynek wraca do rozkwitu.
Przykłady z historii pokazują, jak nieograniczone udzielanie kredytów prowadziło do koniunktury, po której następowały nieuchronne załamania:
- amerykański rynek giełdowy w latach 1926–1929
- amerykański rynek nieruchomości w latach 1989–1992
- rynki wschodzące w latach 1994–1998
- fundusze venture capital i firmy internetowe w latach 1999–2001
- globalne rynki akcji i nieruchomości w latach 2006–2008
W każdym przypadku nadmierna dostępność taniego kapitału prowadziła do nadmiernej ekspansji, a w końcu do dramatycznych strat. Gdy oferuje się tanie pieniądze, ludzie będą pożyczać, kupować i inwestować – często bez odpowiedniego przygotowania, co musi się skończyć negatywnymi konsekwencjami dla całego rynku i gospodarki.
Przeszłość uczy, że najgorsze pożyczki są zaciągane w najlepszych czasach. Takie działanie prowadzi do inwestycji w projekty, gdzie koszt kapitału przekracza stopę zwrotu. Rozglądajcie się uważnie, kiedy kryzys będzie czaił się tuż za rogiem – prawdopodobnie bez trudu znajdziecie chętnych, by pożyczyć Wam pieniądze zupełnie za darmo.
Cykl inflacyjny

Drugim istotnym cyklem jest cykl inflacyjny. To fundamentalny element gospodarki, który ma zdolność wpływania na wszystkie klasy aktywów – od akcji, przez obligacje, po gotówkę. Rozpoczyna się on często od ekspansywnej polityki pieniężnej. Gdy banki centralne obniżają stopy procentowe i wpompowują więcej pieniądza w gospodarkę, początkowo wydaje się to błogosławieństwem. Pieniądze stają się tanie, kredyty łatwo dostępne, a gospodarka zaczyna rosnąć. Wszyscy są szczęśliwi, inwestują, konsumują i cieszą się życiem.
Ale potem przychodzi szok. Szok surowcowy, produkcyjny czy polityczny – braki surowcowe, produkcyjne oraz presja społeczna zaczyna zakłócać ten idylliczny obrazek. Co się wtedy dzieje? Ceny wszystkich towarów zaczynają rosnąć, a inflacja przyspiesza. Banki centralne zmieniają kurs i zaczynają podnosić stopy procentowe, próbując schłodzić rozgrzaną gospodarkę.
Główne przyczyny inflacji:
- Ekspansywna polityka pieniężna. To jak podanie gospodarce zastrzyku adrenaliny. Niskie stopy procentowe, zwiększona podaż pieniądza – to paliwo dla inflacji. Na początku jest pięknie, ale potem płacimy za to wysoką cenę.
- Wydatki rządowe. Rząd, chcąc naprawić gospodarkę, wydaje ogromne sumy pieniędzy na infrastrukturę, programy socjalne i projekty wsparcia różnych gałęzi gospodarki. Efektem jest zwiększony popyt, za którym nie nadąża podaż, więc ceny wszystkich towarów rosną.
- Szoki podażowe. Każdy, kto pamięta kryzys naftowy, wie, jak dramatycznie mogą wzrosnąć ceny surowców. To powoduje wzrost kosztów produkcji, które przenoszone są od razu na konsumentów.
- Kurs walutowy. Dewaluacja krajowej waluty sprawia, że importowane towary stają się droższe. To kolejny impuls do wzrostu cen.
- Oczekiwania inflacyjne. To jak samospełniająca się przepowiednia. Ludzie spodziewają się wzrostu cen, więc wydają więcej teraz, co jeszcze szybciej napędza inflację.
Wzrost inflacji powoduje, że realna wartość pieniądza spada. Pomyślcie o tym: na koncie macie pieniądze, które tracą na wartości każdego dnia. To jak posiadanie wypełnionego wodą wiadra z dziurawym dnem. Możecie próbować napełniać je coraz szybciej, ale woda i tak będzie cały czas uciekać. Cykl inflacyjny jest nieuniknioną częścią gospodarki, której nie da się zignorować.
Cykl giełdowy

Dwa pierwsze i istotne cykle gospodarcze – kredytowy i inflacyjny – wpływają na tak zwany cykl giełdowy. Każdy cykl giełdowy składa się z kilku faz: spowolnienia, recesji, ożywienia i ekspansji. Każda z tych faz charakteryzuje się innymi zjawiskami ekonomicznymi i wymaga od inwestorów dobrego ich zrozumienia, tak by wiedzieć, jak Wasze aktywa będą się w nich zachowywały. Poniżej podaję szczegółowy opis tych faz oraz ich wpływu na inwestycje, ze szczególnym uwzględnieniem sektora nowych technologii.
Spowolnienie
Spowolnienie gospodarcze to moment, kiedy rynek zaczyna się dusić i zwalniać. Spowolnienie może być gwałtowne lub powolne, w zależności od tego, ile gotówki wpompowano wcześniej w rynek. Im więcej, tym bardziej prawdopodobny jest szok dla rynków i inwestorów; im mniej, tym spadek będzie łagodniejszy i bardziej wypłaszczony. W tej fazie świętują posiadacze gotówki oraz obligacji o zmiennym oprocentowaniu: gotówka daje bowiem bezpieczeństwo i płynność, a obligacje o zmiennym oprocentowaniu pozwalają na ochronę kapitału przed nieprzewidywalnymi ruchami stóp procentowych.
W tym okresie przedsiębiorstwa nowych technologii zaczynają cierpieć, ponieważ odczuwają spadek zainteresowania alokacją kapitału w spółki bez solidnych przychodów, co przekłada się dla nich na pierwsze problemy w pozyskaniu kapitału na dalszy rozwój. W fazie spowolnienia należy bacznie przyglądać się pozycjom kapitałowym i dostępowi do kapitału tych małych jeszcze spółek oraz jakości ich planów związanych z pozyskiwaniem kapitału na rozwój w kolejnych latach.
Recesja
Po serii podwyżek stóp procentowych gospodarka zaczyna wchodzić w recesję, ponieważ kończy się tlen w postaci kapitału niezbędnego do ciągłego rozwoju firm. Związane jest to z faktem, iż inwestorzy uciekają w bezpieczne aktywa, takie jak lokaty bankowe i obligacje o stałym oprocentowaniu, a zaczynają nabierać awersji do ryzyka. Firmy technologiczne zaczynają mieć poważne już trudności z pozyskaniem kapitału, a niepewność rynkowa osiąga szczyt. To moment, kiedy ryzyko kredytowe staje się wysokie, a firmy walczą o przetrwanie.
W tej fazie należy bacznie przyglądać się pozycjom gotówkowym spółek nowych technologii, ponieważ brak gotówki może doprowadzić je do szybkiego upadku lub pozyskiwania kapitału na bardzo niekorzystnych warunkach.
Ożywienie
W pewnym momencie politycy i duże instytucje finansowe zaczynają dostrzegać serię niekorzystnych zdarzeń na horyzoncie gospodarki kraju. Następuje poluźnienie polityki fiskalnej państwa i seria ostrożnych obniżek stóp procentowych. W pierwszej kolejności korzystają z niej duże firmy o ugruntowanych przychodach.
Małe firmy technologiczne, mają zaś cały czas problem z pozyskaniem gotówki, a ich wyceny znajdują się na niskich poziomach. To najlepszy moment, by angażować kapitał w firmy nowych technologii, ponieważ można je nabywać po bardzo atrakcyjnych cenach. Brak dostępnego kapitału powoduje, że są one skłonne do naprawdę dużych ustępstw i negocjacji z osobami, które dysponują kapitałem.
Ekspansja
Ekspansja to faza, kiedy nowy dopływ kapitału zaczyna odbudowywać gospodarkę. Nadchodzi nowa faza ożywienia, PKB rośnie, inflacja szybko spada, a inwestorzy zaczynają masowo wracać na rynek akcji. W pewnym momencie gospodarka osiąga pełny rozkwit. Instytucje finansowe i politycy tracą rozsądek, a wszystkie, również małe, firmy nowych technologii gwałtownie rosną, ponieważ notują rekordowy dostęp do kapitału. Wyceny spółek i rynki akcji dążą do szczytu swoich notowań. Konsumpcja towarów przekłada się na wzmożoną konsumpcję surowców. To właśnie w fazie ekspansji surowce notują historyczne szczyty swoich wycen.
Warto jednak pamiętać, że każda ekspansja ma swoje ograniczenia, a nadmierny optymizm prowadzi do tworzenia baniek spekulacyjnych. Inwestorzy muszą być świadomi, że nadchodzi moment, kiedy rynek stanie się przegrzany, wyceny firm technologicznych mogą osiągać nierealistyczne poziomy, znacznie przewyższające ich wartość wewnętrzną. A to już prosta droga do pęknięcia bańki spekulacyjnej i gwałtownego załamania się rynku, co sprowadzi go do powolnej lub gwałtownej fazy spowolnienia.
Ciekawostka: cykl Samuela Bennera

Teraz chciałbym przedstawić Wam jedno z najbardziej kontrowersyjnych i tajemniczych narzędzi w historii finansów – cykl Samuela Bennera. Powstał on w zamierzchłych czasach, bo w 1875 roku. Cykl Samuela Bennera to fascynująca próba przewidywania przyszłych ruchów rynkowych. Chociaż należy go traktować jako ciekawostkę, warto przyjrzeć się jego potencjalnej użyteczności, zwłaszcza dla inwestorów długoterminowych.
Najpierw wyjaśnię jedną podstawową rzecz: cykl Samuela Bennera nie sprawdza się dokładnie w przewidywaniu konkretnych lat występowania zdarzeń. Wiele lat wskazanych przez Bennera pokrywa się z rzeczywistymi zdarzeniami rynkowymi, ale równie wiele z nich nie trafia w punkt. Oznacza to, że cykl ten jest zawodny i nieprzewidywalny w krótkim terminie. Nie ma sensu wyliczać lat, w których cykl działał, a w których nie, bo różnice te mogą sięgać nawet do +/- 3 lat. To jest coś, co musicie zaakceptować.
Jednakże, mimo tych ograniczeń, cykl Bennera może być użytecznym kompasem dla inwestorów długoterminowych. Nie pokazuje on, kiedy zdarzenia rynkowe dokładnie nastąpią, ale daje ogólny obraz sytuacji, w jakim kierunku rynek aktualnie będzie zmierzać. To trochę jak ze zbliżającą się burzą – nie będziecie wiedzieli dokładnie, kiedy zaczną spadać pierwsze krople deszczu, ale możecie być pewni, że nadchodzi załamanie pogody.
Dla spekulantów, którzy skupiają się na krótkoterminowych zyskach, cykl Bennera jest absolutnie bezużyteczny. Tego rodzaju gracze giełdowi potrzebują szybkich reakcji na zmieniające się warunki rynkowe. Dla nich cykl Bennera jest jak zepsuty kompas na burzliwym morzu – fascynujący, ale zupełnie niepraktyczny.
Natomiast dla inwestorów długoterminowych, którzy patrzą na rynek z perspektywy lat, a nie dni, cykl Bennera może oferować cenne wskazówki. Wiedząc, że zmierzamy w kierunku „trudnych czasów” lub „dobrych czasów”, mogą lepiej przygotować się na to, co nieuchronne, dostosować własny portfel inwestycyjny i podjąć bardziej świadome decyzje.
Nikt na świecie nie jest w stanie przewidzieć przyszłości z całkowitą dokładnością. Rynki są skomplikowane i pełne niespodzianek. Cykl Bennera jest jednym z narzędzi, które można wykorzystać, ale nie jest to magiczna recepta na sukces.
Jak zawsze klucz do sukcesu leży w solidnych fundamentach i umiejętności reagowania na zmieniające się warunki rynkowe. W świecie giełdowym nie ma zwyczajnie prostych odpowiedzi, ale są narzędzia, które mogą pomóc Wam nawigować przez te wzburzone wody.
No właśnie, czas na wnioski.
Rynki finansowe, choć na pozór chaotyczne, działają według powtarzalnych wzorców. Cykl kredytowy, cykl inflacyjny, cykl giełdowy, cykl Kitchina, a nawet kontrowersyjny cykl Samuela Bennera, to narzędzia, które pomagają inwestorom długoterminowym lepiej zrozumieć i przewidywać zmiany, jakie nadejdą na rynku.

Czasami pewne tendencje utrzymują się wyjątkowo długo. Wtedy często słyszymy: „Tym razem będzie inaczej”. Ludzie przywołują zmiany geopolityczne, technologiczne lub społeczne, które mają rzekomo świadczyć o dezaktualizacji „starych zasad”. Inwestorzy, uwierzywszy w trwałość aktualnych trendów, podejmują decyzje, opierając się na tych przeświadczeniach. Jednak z czasem okazuje się, że stare zasady wciąż mają zastosowanie, a rynkowe cykle nadal obowiązują. Drzewa nie dorastają do nieba, a wartość większości aktywów nie spada do zera – przeważająca część zjawisk okazuje się cykliczna.
Z tego wniosek płynie taki, że w większości przypadków przyszłość będzie bardzo podobna do przeszłości, zarówno w przypadku faz cyklu wzrostowego, jak i spadkowego. Istnieje odpowiedni moment na stwierdzenie, że nadchodzą lepsze czasy – to wtedy, gdy rynek odwraca się, a wszyscy sprzedają akcje niemal za bezcen. Z kolei niebezpieczne jest pozytywne racjonalizowanie sytuacji, gdy rynek osiąga swoje maksima, co nigdy nie przynosi oczekiwanych skutków. Tak było zawsze i tak będzie też kolejnym razem.
Niezależnie od tego, czy jesteście doświadczonymi inwestorami, czy dopiero zaczynacie swoją przygodę na rynku, zrozumienie cykli i ich wpływu na gospodarkę może pomóc Wam lepiej nawigować przez wzburzone wody finansów. Rynek jest sinusoidą – uczcie się jej wzorców, adaptujcie się i korzystajcie z okazji, które przynosi. A skoro już to wiecie, to czas pokazać Wam kolejny element tej układanki, czas poznać wahadło giełdowe… Ale o tym opowiem Wam już następnym razem.
Czym jest wartość?

Na rynkach giełdowych często dochodzi do dużego zamieszania, które wynika z niezrozumienia pojęcia ceny i wartości. Zdecydowana większość uczestników rynku giełdowego definiuje wartość jako po prostu cenę danej spółki: widzi wysoką cenę akcji i myśli, że firma jest wartościowa. Widzi niską cenę i zakłada, że to okazja do kupna. Jednak to, co widać na pierwszy rzut oka, to tylko pozory. To jak ocenianie książki po okładce.
Pewnie słyszeliście o giełdowej zasadzie:
„Kupuj akcje tanio i sprzedaj drogo”.
Warren Buffett
Brzmi prosto, prawda? Ale jak zdefiniować, co jest tanie, a co drogie? Czy widoczna cena giełdowa rzeczywiście odzwierciedla wartość spółki? Niestety, większość inwestorów popełnia dwa podstawowe błędy: kupują, gdy cena akcji spada, myśląc, że kupują tanio, lub gdy cena rośnie, zakładając, że wzrost będzie trwał. Te błędne założenia prowadzą w długim terminie do strat, a nie zysków.
W codziennym życiu jest prościej. Niska cena to cena promocyjna w stosunku do widocznej wcześniej ceny referencyjnej, a wysoka cena to nowa, wyższa względem tej wcześniejszej. Na giełdzie tak to nie działa, ponieważ aktualna cena nie jest ceną referencyjną. To tylko odzwierciedlenie aktualnych emocji, decyzji i zachowań uczestników rynku, które mają niewiele wspólnego z rzeczywistą wartością spółki.

Zasada „kupuj akcje tanio, sprzedawaj drogo” jest jak mantra, którą powtarzają sobie wszyscy inwestorzy giełdowi: ci, którzy dopiero zaczynają, jak i ci, którzy są już długo na rynku. W końcu kto nie chciałby kupować tanio i sprzedawać drogo? Problem w tym, że w praktyce ta zasada jest znacznie trudniejsza do zastosowania, niż się wydaje. W rzeczywistości, większość inwestorów jedynie marzy o tym, by zrealizować tę strategię, a na końcu zostaje z pustymi kieszeniami.
Aby dobrze zrozumieć, co tak naprawdę oznacza kupowanie tanio i sprzedawanie drogo, należy zdefiniować punkt odniesienia – coś, co pozwoli Wam ocenić, czy aktualna cena akcji rzeczywiście jest niska, czy wysoka. Bez zdefiniowania punktu odniesienia nie jesteście w stanie tego zrobić. Jesteście jak ślepcy w labiryncie – błądzicie, nie wiedząc, gdzie zmierzacie. Powtórzmy zatem: w codziennym życiu jest to proste. Jeśli buty, które zwykle kosztują 300 zł, są teraz za 150 zł, wiesz, że to okazja. Na giełdzie widoczna cena to tylko przelotna migawka aktualnych nastrojów, emocji i decyzji inwestorów. Nie ma nic wspólnego z wartością wewnętrzną spółki.

Zdefiniowanie punktu odniesienia na giełdzie wymaga głębszej analizy. Musisz spojrzeć na fundamenty spółki: jej sytuację finansową, jakość kadry zarządzającej, pozycję rynkową i przyszłe perspektywy. To, że cena akcji spadła, nie oznacza, że jest niska. Często wręcz przeciwnie – może to być zapowiedź dalszych spadków, jeśli fundamenty firmy są słabe. To, że cena akcji rośnie, nie znaczy, że będzie dalej rosła w przyszłości. Może to być zapowiedź zbliżającej się głębokiej korekty, jeśli cena znacznie odbiegła od punktu odniesienia.
Punkt odniesienia to nie aktualna liczba na wykresie giełdowym. To ocena przyszłego potencjału spółki do generowania powtarzalnych przepływów finansowych. To realna, długoterminowa wartość, oparta na fundamentach biznesu. Żeby ją zdefiniować, powinieneś przeanalizować kilka kluczowych aspektów:
- Codzienny biznes. Jak spółka radzi sobie w codziennej działalności? Czy może generować stabilne źródła przychodów? Jak wygląda jej pozycja na rynku?
- Potencjał kierownictwa. Jak skuteczne jest kierownictwo w realizacji strategii firmy? Czy ma wizję i umiejętność przewidywania przyszłych trendów rynkowych?
- Jakość zasobów ludzkich. Ludzie są najważniejszym aktywem każdej firmy. Jakie kompetencje i doświadczenie ma zespół zarządzający? Czy pracownicy są zaangażowani i zmotywowani? Czy wszyscy członkowie zespołu realizują misję i wizję spółki?
- Środki finansowe na rozwój. Czy firma ma wystarczające środki na inwestycje i rozwój? Jak wygląda jej bilans? Czy ma dostęp do kapitału na akceptowalnych warunkach?
- Patenty i własność intelektualna. Jakie innowacje i technologie posiada firma? Czy ma patenty, które chronią jej przewagę konkurencyjną? Jakie jest jej podejście do zabezpieczania własności intelektualnej?
- Potencjał do generowania przyszłych wzrostów. Jakie są perspektywy rozwoju firmy? Czy ma plan na rozwój nowych produktów, wejście na nowe rynki lub zwiększenie udziału w istniejącym rynku? Czy jej model biznesowy jest spójny, wykonalny i wiarygodny?
Te aspekty są kluczowe, inne zależą od konkretnego segmentu rynku, na którym działa spółka. Dlatego zajmiemy się nimi szczegółowo później. Teraz istotne jest, aby zrozumieć, czym jest punkt odniesienia i jak zdefiniować niską cenę.
Wartość wewnętrzna spółki wynikająca z powyższych analiz jest podstawą oceny, czy aktualna cena akcji jest niska, czy wysoka. To jak odnalezienie kompasu w świecie pełnym fałszywych wskazówek. Skupiając się na wartościach wewnętrznych, inwestorzy mogą unikać pułapek rynkowych manipulacji i chwilowych emocji. Wartość wewnętrzna spółki to fundament, na którym powinniście budować swoje decyzje inwestycyjne.

Wybitny dyrektor zarządzający amerykańskiego funduszu inwestycyjnego Oaktree Capital Management wygenerował dla swoich klientów stopy zwrotu na poziomie około 23% średniorocznie w długim terminie. Zacytujmy jego słowa:
„Aby inwestowanie regularnie przynosiło zyski, koniecznym punktem wyjścia w analizach jest dokładne oszacowanie wartości wewnętrznej danego instrumentu finansowego. Bez niego każda nadzieja inwestora na trwały sukces pozostanie w strefie marzeń”.
Howard Marks
Zrozumienie wartości wewnętrznej i zdefiniowanie punktu odniesienia to klucz do prawdziwego inwestowania. To pozwala Wam oddzielić ziarno od plew, prawdziwe okazje od iluzji. W świecie, gdzie większość podąża za widoczną ceną, Wy możecie być tymi, którzy naprawdę rozumieją, co kryje się za liczbami. Pamiętajcie, że wartość wewnętrzna to nie aktualna cena, lecz zdolność firmy do generowania przyszłych zysków. To właśnie owa zdolność stanowi prawdziwą wartość spółki.
Inwestowanie to nie ceny na wykresie, liczby i metody matematyczne – to także doświadczenie, wiedza poparta intuicją oraz zdolność i umiejętność przewidywania potencjału spółki. Prawdziwe inwestowanie to sztuka, która wymaga od Was zrozumienia wartości wewnętrznej i zdolności do wykorzystania jej na swoją korzyść. To klucz do osiągania długoterminowych sukcesów na rynku.
Zrozumienie wartości wewnętrznej spółki, nieustanne uczenie się, adaptacja i zdolność do myślenia inaczej niż tłum wierzący w teorię efektywności rynku – oto klucze do sukcesu na rynku giełdowym. Aby jeszcze sprawniej się po nim poruszać, należy odkryć, że rynek jest sinusoidą… Ale o tym opowiem Wam już następnej części.
Jak nie spalić kurczaka

Na rynkach finansowych funkcjonuje wiele mitów, a teorie ekonomiczne często mijają się z rzeczywistością. Każdy, kto ma choć trochę praktyki w inwestowaniu, wie, że prawda rynkowa często wygląda zupełnie inaczej, niż sugerują to podręczniki akademickie. Praktyka ma niewiele wspólnego z teorią – zgodnie z zasadą:
„W teorii możemy upiec kurczaka w piekarniku w pół godziny, jeśli ustawimy piekarnik na 400 stopni, zamiast na 200. W praktyce skończy się to na zamówieniu pizzy na wynos”.
autor nieznany
Teoretycy rynków finansowych, spoglądający z wygodnego fotela uniwersyteckiej katedry, opracowali teorię efektywności rynku (EMH), która zyskała popularność dzięki pracy Eugene’a Famy i jego zwolennikom ze szkoły chicagowskiej. Zgodnie z nią rynek jest zawsze dobrze poinformowany, wie wszystko na czas, ceny danych aktywów odzwierciedlają wszystkie dostępne informacje, eliminując wszelkie możliwości osiągnięcia przewagi dzięki prawu równowagi popytu i podaży. Pokonanie szerokiego rynku w powtarzalny sposób w długim terminie jest więc zwyczajnie niemożliwe. To wszystko brzmi wspaniale i budzi zachwyt wielu uczestników rynku twierdzących, że najlepszą strategią jest kupno całego szerokiego indeksu wszystkich akcji. Ale jak uczy nas życie, praktyka pokazuje nam coś zupełnie innego.
Teoria EMH sugeruje, że wszyscy uczestnicy rynku powinni teoretycznie być wynagradzani jedynie za podejmowanie dodatkowego ryzyka, a nie za umiejętność prawidłowego podążania za ruchami rynkowymi. Inwestowanie w szeroki indeks ma na celu zminimalizowanie kosztów transakcyjnych i ryzyka specyficznego dla pojedynczych aktywów, zapewniając jednocześnie średni rynkowy zwrot na kapitale.

Dzięki Bogu kurczak jednak w tym wypadku po prostu spalił się w piekarniku.
Teoria efektywności rynku została stworzona przez akademików, którzy spędzają czas w salach wykładowych, a nie na parkiecie giełdowym. Praktycy rynku – inwestorzy, spekulanci, menedżerowie funduszy – wiedzą, że rzeczywistość inwestowania jest znacznie bardziej złożona i skomplikowana. W rzeczywistym świecie kluczową rolę odgrywają emocje, intuicja i doświadczenie. Teoretycy mogą ignorować te czynniki, ale dla każdego, kto zarządza prawdziwymi pieniędzmi, jasne jest, że są one nieodłączną częścią tej gry.
Dzięki tej złożoności giełda jest jednym z najlepszych narzędzi do budowania majętności i wolności finansowej na świecie. Jest to niestety rzecz, której nie uczą nikogo w żadnej szkole, na żadnym poziomie. A szkoda.
Rynek nie może być zawsze efektywny, ponieważ średnia opinia inwestorów na temat rynku jest zawsze obarczona błędem wynikającym chociażby z jej uśrednienia. Jeżeli wszyscy uczestnicy rynku podążaliby za tą samą logiką i informacjami, wszelkie decyzje inwestycyjne stałyby się zbyt jednorodne, prowadząc do braku zmienności rynku. To z kolei spowodowałoby brak przestrzeni do wygenerowania zysku innego niż płynącego z samej spółki w postaci dywidendy.
Rzeczywistość pokazuje jednak, że rynki są napędzane przez różnorodne opinie i strategie, które tworzą dynamikę uwidaczniającą się w postaci zmienności cen.
Twierdzenie, że ceny rynkowe zawsze odzwierciedlają wszystkie dostępne informacje, jest naiwne. Inwestorzy nie są bezdusznymi maszynami analitycznymi – mają emocje, popełniają błędy i działają pod wpływem stresu. Te emocjonalne i irracjonalne decyzje prowadzą do sytuacji, w których przez większość czasu ceny są albo za wysokie, albo za niskie w stosunku do rzeczywistej wartości danego aktywa.
Rynek, który opiera się na pomyłkach i błędnych opiniach, może być pobity przez inwestorów, którzy myślą inaczej, odbiegając od średniej opinii. Jeśli większość inwestorów wierzy w teorię efektywności rynku i podejmuje decyzje zgodnie z nią, to ci, którzy potrafią dostrzec nieefektywności i wykorzystać je, mogą osiągnąć ponadprzeciętne zyski. Nieefektywność rynków prowadzi do okazji, które mogą zostać wykorzystane przez tych, którzy mają odwagę myśleć inaczej i działać poza utartymi schematami – zgodnie ze słowami:
„Zdolność do zarabiania na rynku polega na identyfikowaniu nieefektywności i wykorzystywaniu ich. Nie każdy inwestor ma tę zdolność”.
Michael Steinhardt
Czy w takim razie teoria efektywności rynku jest jak spalony kurczak w piekarniku, którego nie da się już uratować?
Nie do końca. Giełda po prostu nie jest czarno-biała. Nie jest ani w pełni efektywna, ani całkowicie nieefektywna. To raczej spektrum stanów pomiędzy różnymi ekstremami, gdzie emocje odgrywają kluczową rolę, a sam rynek z różnym skutkiem cały czas próbuje dążyć do punktu równowagi. Ale między czarnym i białym ekstremum istnieje cała różnorodna paleta barw, dokładnie taka sama, jak między punktem efektywności rynku a ekstremum nieefektywności, gdzie istnieje niezliczona ilość odcieni emocji, błędnych reakcji i działań uczestników rynku.
Im więcej dobrze przygotowanych i profesjonalnych graczy w danym segmencie rynku, tym bardziej staje się on efektywny. Profesjonaliści, dzięki swoim umiejętnościom, doświadczeniu i dostępowi do szybszych i dokładniejszych informacji, są w stanie znacznie redukować nieefektywności rynku.
Jednak w segmentach rynku zdominowanych przez amatorów, emocje i błędne decyzje tworzą więcej nieefektywności, które łatwiej jest wykorzystać na swoją korzyść. To dlatego rynki nieefektywne, zdominowane przez dużą liczbę graczy amatorów, są znacznie lepsze do generowania wyższej stopy zwrotu. Korzystając z przewagi własnego profesjonalizmu i zdolności do dostrzegania okazji, możemy zidentyfikować i wykorzystywać nieefektywności, tak by osiągać wyniki znacznie przewyższające przeciętne zwroty rynkowe.

Teoria efektywności rynku, choć przekonująca w swej prostocie, nie wytrzymuje próby z rzeczywistym rynkiem giełdowym. W praktyce rynki pełne są nieefektywności, emocji i irracjonalnych decyzji, dlatego tak istotne jest zrozumienie, czym jest wartość… Ale o tym opowiem Wam już w kolejnej części.
Wyścig szczurów

Według oficjalnych statystyk większość krótkoterminowych graczy giełdowych traci swoje ciężko zarobione pieniądze, mimo że wszyscy oni chcą tego samego – osiągnąć maksymalny zysk. Prawda jest jednak taka, że inwestowanie na giełdzie to bezwzględny wyścig szczurów, w którym przetrwają z zyskiem tylko najlepiej przygotowane jednostki.
Polska giełda, często określana mianem „bananowej giełdy”, jest miejscem, gdzie mali inwestorzy, tacy jak Wy, często padają ofiarą manipulacji i nadużyć pazernych instytucji finansowych. To one, zgodnie z prawem, manipulują rynkiem, prowadząc drobnych graczy na manowce, by na końcu ogrywać ich z oszczędności.
Wiara w to, że każdy może pokonać rynek w grze organizowanej przez duże instytucje finansowe, jest największym złudzeniem współczesnych graczy giełdowych. Chęć zysku i dostęp do nowoczesnych technologii sprawiają, że ludzie są gotowi częściej i szybciej dokonywać kolejnych transakcji na giełdzie. Pogoń za zyskiem napędza świat, ale jednocześnie stawia drobnych inwestorów w bezlitosnej grze o sumie zerowej, w której na końcu mogą wszystko stracić.
Podstawowym motywem działania inwestorów jest chęć zarobienia pieniędzy. To właśnie pragnienie zysku napędza wszystkie decyzje podejmowane na rynku. To dążenie nie jest niczym złym – wręcz przeciwnie, wynika z naturalnego ludzkiego odruchu, instynktu walki o wyższy status materialny.
Chęć zysku jest jednym z najsilniejszych motywatorów ludzkich działań. Napędza ludzi do dłuższej i cięższej pracy, skłaniając ich do poświęcania czasu i wysiłku w imię osiągnięcia założonych finansowych celów.

Ludzie skłonni są pracować ponad normę, podejmować dodatkowe zadania i zdobywać nowe umiejętności tylko po to, aby zwiększyć swoje dochody. Przedsiębiorcy pracują po nocach, rozwijając swoje firmy, pracownicy korporacji podejmują się dodatkowych projektów, licząc na premie i awanse, a inwestorzy śledzą dane rynkowe i wykresy cenowe dwadzieścia cztery godziny na dobę, tak by nic na rynku ich nie ominęło. To właśnie chęć zysku popycha ludzi do nieustannej pracy.
Pogoń za zyskiem nie tylko motywuje do pracy, ale również przyczynia się do ewolucji i postępu technologicznego. Firmy, dążąc do maksymalizacji zysków, inwestują w innowacje, które poprawiają produktywność, obniżają koszty i zaspokajają potrzeby konsumentów. Dzięki tej nieustannej pogoni za zyskiem mamy dziś dostęp do zaawansowanych technologii i nowoczesnych rozwiązań, które stały się synonimem sukcesu. Nie należy jednak zapominać też o tym, że:
„Chciwość, jak nienasycony ogień, pali wszystko, co napotka na swojej drodze, włącznie z tymi, którzy ją podsycają”.
John Chrysostom
Dlatego warto zapamiętać, że sukces potrafi zrodzić też całą paletę błędnych decyzji. Ludzie mają naturalną skłonność do naśladowania zachowań innych osób, szczególnie tych, które wcześniej osiągnęły sukces. Ale nie tylko. Z jakiegoś powodu ludzie naśladują też inne osoby obecne na rynku, które znajdują się tuż obok nich. Na rynku giełdowym, gdzie niepewność i zmienność jest wysoka, jego uczestnicy często naśladują decyzje większości. Ten mechanizm prowadzi do tzw. efektu owczego pędu, gdzie masowe działania inwestorów wzmacniają określone trendy rynkowe.

Podążanie za tłumem to jedna z najgłupszych taktyk, jaką można przyjąć. Pamiętacie bańkę dot-comów w latach 90. czy kryzys finansowy 2008 roku? To klasyczne przykłady, które pokazały, że inwestorzy, kierowani irracjonalnym entuzjazmem, sztucznie napompowali ceny aktywów do nienaturalnie wysokich poziomów. Kiedy bańka pękła, nastąpiła gwałtowna korekta, a ci, którzy dali się porwać emocjom tłumu, ponieśli ogromne straty.
Psychologia tłumu działa również w drugą stronę. W sytuacjach kryzysowych inwestorzy masowo wycofują się z rynku, co prowadzi do gwałtownych spadków cen. Strach i panika mogą być równie zaraźliwe jak entuzjazm i prowadzić do irracjonalnych decyzji, dodatkowo pogłębiając kryzys rynkowy. Warto pamiętać, że strach przed stratą może skłonić do decyzji bardziej szkodliwych niż euforia związana z nadzieją na wysoki zysk.
Bardzo dobrze ujął to wielki inwestor naszych czasów:
„Nie daj się wciągnąć w to, co robią inni. Bycie w kontrze nie jest rozwiązaniem, ale podążanie za tłumem też nie. Musisz po prostu odciąć się emocjonalnie”.
Warren Buffett
Zapamiętajcie, że inwestowanie będzie wymagało od Was czegoś więcej niż tylko ślepego podążania za tłumem czy upartego stania w kontrze do tego tłumu. Odcięcie się emocjonalne jest kluczem do wydostania się z „wyścigu szczurów” i pozwala odnaleźć swoją rzeczywistą przewagę na rynku oraz zacząć wygrywać w tej rywalizacji.
Inwestowanie to nie są tylko liczby i analizy – to także intuicja, doświadczenie i wyczucie rynku. Chociaż modele finansowe i wskaźniki bywają pomocne, to prawdziwe inwestowanie wymaga czegoś znacznie więcej. Liczby mogą pokazać Wam tylko niewielką część obrazu, tę, która zazwyczaj odzwierciedla przeszłość, ale to, co naprawdę odróżnia przeciętnego inwestora od wybitnego, to zdolność rozumienia i umiejętność zajrzenia w przyszłość.
Z tego powodu doświadczeni inwestorzy często polegają przede wszystkim na swojej intuicji. Intuicja to zdolność szybkiego rozpoznawania rodzących się wzorców i podejmowania decyzji na podstawie posiadanych niepełnych informacji. Jest to działanie, którego nie można wyjaśnić jedynie poprzez dopasowanie metody czy analizę wsteczną danych statystycznych.
Wyczucie rynku to umiejętność zrozumienia potencjału branży, rynku czy spółki, który nie zawsze będzie widoczny w danych liczbowych. To zdolność samodzielnej oceny – kiedy szeroki rynek jest przesycony optymizmem lub pesymizmem do danej sytuacji, branży czy spółki – i odpowiedniego zareagowania na te emocje.

Tradycyjna ekonomia, szczególnie szkoła chicagowska, promuje teorię efektywności rynku, która zakłada, że wszystkie dostępne informacje są już zawarte w cenach. To z kolei powoduje, że wszystkie spółki według tej teorii są zawsze wycenione rynkowo. Według tej teorii nie da się regularnie osiągać ponadprzeciętnych zysków, ponieważ rynek natychmiast dostosuje ceny do każdych nowych danych. Teoria ta sugeruje, że żaden inwestor nie może pokonać rynku w długim terminie, ponieważ wszelkie dostępne informacje są już uwzględnione w cenach. Teoria ta, choć szeroko akceptowana w świecie akademickim, kompletnie nie sprawdza się w praktyce.
W świecie inwestowania liczy się nie tylko wiedza teoretyczna, ale również wiedza praktyczna oraz umiejętność przewidywania i wyczuwania nastrojów rynkowych. Intuicja i doświadczenie często odgrywają kluczową rolę, pozwalając inwestorom znaleźć nieefektywności i okazje, których inni nie widzą.
Inwestowanie nie jest czystą nauką, inwestowanie jest po prostu sztuką. A im szybciej to przyjmiecie do wiadomości, zrozumiecie i zaakceptujecie, tym lepiej dla Was. Inwestowanie nie opiera się na teoriach akademickich, jest przepisem na to, jak nie spalić kurczaka… Ale o tym opowiem Wam już w następnej części.
Zakrzywianie czasoprzestrzeni

W codziennym życiu spotykamy się z rzeczami zwyczajnymi oraz tymi, które robią na nas wielkie wrażenie. Te zwyczajne nie wpływają znacząco na naszą codzienność. Jednak od czasu do czasu napotykamy fenomeny, których zrozumienie stanowi prawdziwe wyzwanie, ale mają one kluczowe znaczenie. Jednym z nich w kontekście inwestycji jest idea zakrzywienia czasoprzestrzeni.
Choć zrozumienie tego pojęcia wydaje się proste, w rzeczywistości często okazuje się bardzo skomplikowane. Dzieje się tak, ponieważ wiele osób podchodzi do tematu zbyt powierzchownie.
W świecie finansów istnieje siła, którą niektórzy określają jako magiczną. Nikt nie opisał jej lepiej niż wybitny fizyk Albert Einstein, który powiedział:
„Procent składany to ósmy cud świata. Kto to zrozumie, zarabia, a kto nie, ten płaci”.
Albert Einstein
Zatrzymaj się na moment i zastanów. Dlaczego Albert Einstein, niewątpliwie genialny umysł, nazywa procent składany ósmym cudem świata? Dlaczego postać tak wybitna jak Albert Einstein zainteresowała się tematem finansów, który wydaje się tak przyziemny?
Odpowiedź jest prosta: Albert Einstein dostrzegł, że procent składany to coś więcej niż tylko matematyczna ciekawostka. Uznał go za potężne narzędzie finansowe, które potrafi zakrzywiać czasoprzestrzeń. Nazywając go ósmym cudem świata, dał nam do zrozumienia, że to zjawisko jest zbyt istotne, by je ignorować.
Co sprawia, że procent składany jest tak wyjątkowy? Kryje w sobie moc ciągłego wzrostu, która pozwala kapitałowi nie tylko rosnąć, ale rosnąć coraz szybciej. To właśnie ten proces, w którym odsetki generują kolejne odsetki, jest kluczowym elementem mądrego planowania finansowego. Nazywam to zjawisko „zakrzywianiem czasoprzestrzeni”.

Jeśli zaczynasz swoją przygodę z inwestowaniem – zrozumienie i wykorzystanie procentu składanego może całkowicie odmienić Twoje podejście do oszczędzania i inwestowania. Jak możesz wykorzystać tę potężną siłę na swoją korzyść? Jak sprawić, by każda zarobiona złotówka pracowała dla Ciebie coraz efektywniej?
Procent składany, który nazywam „zakrzywieniem czasoprzestrzeni”, różni się od procentu prostego. Tutaj zysk nie jest stały, ale rośnie wykładniczo.
Poniżej znajdziecie wykres, który pokazuje, jak rozwija się inwestycja początkowa w wysokości 100 000 złotych, przynosząc średniorocznie 25% zysku przez okres około 21 lat.

Dzięki cudownej sile procentu składanego początkowa inwestycja 100 000 złotych może przekształcić się w 10 milionów złotych w ciągu około 20 lat. Zwróćcie uwagę, że pierwsze 10 lat może nie wyglądać spektakularnie — Wasz kapitał wciąż utrzymuje się poniżej miliona złotych. Jednak po tej dekadzie następuje prawdziwa magia zakrzywienia czasoprzestrzeni. W kolejnych 10 latach kwota ta może wzrosnąć do 10 milionów złotych. Oto jak w praktyce działa magia procentu składanego!
Zjawisko to wynika z faktu, że odsetki zarobione w jednym okresie rozliczeniowym są dodawane do głównego kapitału, co oznacza, że w następnym okresie odsetki są naliczane od tej nowej, większej kwoty. W rezultacie zyski na początku rosną powoli, lecz z czasem zyskują na mocy, przyspieszając wzrosty w drugiej połowie okresu inwestycji.
Dzięki temu z każdym kolejnym okresem zyski nie tylko rosną, ale robią to coraz szybciej. To właśnie magia procentu składanego: zainwestowane środki zaczynają generować coraz więcej zysków bez dodatkowego wysiłku z Twojej strony, ponieważ każda zarobiona złotówka automatycznie powiększa Twój kapitał.
Mechanizm ten odgrywa również kluczową rolę w zrozumieniu różnic między spekulacją a inwestowaniem na giełdzie. Osoby spekulujące często nie dostrzegają tej różnicy, gdyż okresy, w których obracają pieniędzmi, są zbyt krótkie, by mogły skorzystać z zalet procentu składanego.
Istnieje jeszcze jedna ważna kwestia, która nie sprzyja spekulantom: podatek od zysków kapitałowych. Inwestorzy również są zobowiązani do jego zapłaty, lecz w znacznie późniejszym okresie czasie, co stanowi zasadniczą różnicę.
Nie jesteście przekonani? Spójrzcie na poniższą tabelę, która porównuje spekulację z inwestowaniem przy tych samych parametrach działania. Kapitał początkowy wynosi 100 000 złotych, a obie strategie generują 25% zysku rocznie przez 25 lat.

Po 25 latach osoba, która spekulowała na giełdzie i regularnie płaciła podatek dochodowy zgodnie z przepisami, zgromadziła około 10 mln złotych. Tymczasem inwestor, który przez cały ten czas utrzymywał swoje inwestycje, a podatek zapłacił dopiero na samym końcu, dysponował kwotą dwukrotnie większą — ponad 20 milionów złotych po opodatkowaniu! Zgadzacie się, że różnica między tymi wynikami jest ogromna?
Nie ma tutaj żadnego błędu. To rzeczywistość. Tak działa magia procentu składanego, który zakrzywia czasoprzestrzeń. Dodanie mechanizmu dźwigni podatkowej, który pozwala na zapłacenie podatku na końcu inwestycji, a nie w jej trakcie, sprawia, że zyski rosną znacznie szybciej niż w przypadku spekulacji na giełdzie. Co więcej, mimo że to inwestor ostatecznie zapłacił wyższe podatki, to uzyskał znacznie większą kwotę końcową.
„Nigdy nie przerywaj działania procentu składanego, jeżeli nie jest to absolutnie konieczne”.
Charlie Munger
Zrozumienie tej różnicy ukazuje, jak potężna może być magia procentu składanego wsparta mechanizmem dźwigni podatkowej. To aspekt, który często umyka osobom zajmującym się spekulacją. A powinny go dostrzegać, ponieważ to właśnie inwestowanie, a nie krótkoterminowa gra w „muzyczne krzesełka”, buduje trwałą majętność.

Z pewnością wielu z Was zastanawia się nad czasem, który przedstawiłem w tabeli ilustrującej efektywność procentu składanego. Rzeczywiście, 25 lat to długi okres. Jednak podkreśliłem go, aby pokazać, jak ważne mogą być długoterminowe efekty, zarówno przy inwestowaniu, jak i spekulacji na giełdzie. Nie powinno to jednak stanowić przeszkody, szczególnie na początku Waszej inwestycyjnej drogi. Oto kilka powodów, dla których nie warto się tym przejmować:
Po pierwsze, czas upłynie, niezależnie od tego, czy się z tym zgadzamy, czy nie. Zdecydowanie lepiej jest więc po jego upływie dysponować większą sumą pieniędzy niż mniejszą.
Po drugie, już od ósmego roku inwestowania Wasze inwestycje mogą przejść gwałtowny wzrost wartości, co wyraźnie widać na przykładzie przedstawionym w pierwszej tabeli. Z początkowych około 600 000 złotych kapitał może wzrosnąć do imponujących 20 milionów. Efekt ten zaczyna być znaczący już po tym okresie.
Po trzecie, istnieją różne skuteczne strategie, które pozwalają przyspieszyć wzrost wartości inwestycji, a efekt dźwigni podatkowej to tylko jedna z nich. Już wkrótce pokażę Wam, jak osiągnąć spektakularne wyniki znacznie szybciej i efektywniej.
Na koniec warto wspomnieć o znaczeniu początkowej kwoty inwestycji. Przykład, który przedstawiłem, dotyczy startu z kapitałem 100 000 złotych. Jeśli jednak zaczniecie od większej sumy, na przykład 500 000 złotych, Wasze zyski mogą osiągnąć wartość 20 milionów złotych znacznie szybciej, niż przypuszczacie. To może zrobić ogromną różnicę w Waszych finansach.
Przede wszystkim ważne jest, aby zrozumieć, jak procent składany może pracować na Waszą korzyść. Każdy z Was, niezależnie od aktualnej sytuacji finansowej, może zastosować tę potężną zasadę, aby poprawić swoje finanse na przyszłość. Co więcej, wplecenie procentu składanego w Waszą strategię oszczędzania i inwestowania nie jest skomplikowane; wymaga tylko zrozumienia, świadomości i samodyscypliny.

Kapitał, czas i cierpliwość są tutaj kluczowe. Im wcześniej zaczniecie i im większy kapitał początkowy zainwestujecie, tym więcej czasu pozostawicie swoim pieniądzom na wzrost dzięki tej niesamowitej matematycznej zasadzie. Dzięki Waszej cierpliwości procent składany stanie się Waszym finansowym sojusznikiem, umożliwiając osiągnięcie Waszych finansowych celów.
Pamiętajcie, że każdy krok, nawet najmniejszy, gdy jest konsekwentnie powtarzany, może prowadzić do spektakularnych wyników. Dlatego zachęcam każdego z Was, by nie odkładać decyzji o rozpoczęciu inwestowania z wykorzystaniem magii procentu składanego. Czas działa na Waszą korzyść, więc im wcześniej zaczniecie, tym lepiej dla Waszych finansów.
Warto korzystać z procentu składanego i czerpać korzyści z efektu zakrzywienia czasoprzestrzeni. Najlepszym dowodem na to będzie historia czarodziejów rynku… Ale o tym opowiem Wam przy zupełnie innej okazji.
The Coca-Cola Company

Jest na świecie dwóch wybitnych inwestorów giełdowych obdarzonych ukrytymi warstwami geniuszu. Są to osoby, które zawsze pozostaną dla mnie inspiracją w codziennym życiu inwestycyjnym. Są nimi Warren Buffett i Charlie Munger. To, jak wybitnymi są inwestorami, pokazują nie tylko wyniki, które osiągnęli na przestrzeni lat, ale również sposób, w jaki je zrealizowali.
Jest taki słynny cytat innego Geniusza, który uwielbiam, a który wskazuje zawsze jednoznacznie, czy mamy do czynienia z wybitnym umysłem, czy jedynie jego wierną kopią.
„Jeśli nie potrafisz wytłumaczyć czegoś w prosty sposób, to znaczy, że tak naprawdę tego nie rozumiesz”.
Albert Einstein
W punkt. Idealnie. W jednym z listów do akcjonariuszy Warren Buffett napisał:
„Nasze zadowalające wyniki są efektem około kilkunastu naprawdę dobrych decyzji – czyli jednej na około pięć lat – oraz czasem zapominanej sile rynku, która faworyzuje inwestorów długoterminowych. My nie kupujemy akcji, my kupujemy biznesy”.
Warren Buffett
Jakże proste, trafne i genialne podsumowanie strategii inwestycyjnej Berkshire Hathaway.
Jest wiele świetnych cytatów tych obu Panów. Pozwólcie, że przytoczę raz jeszcze ten, który wiąże się z inwestycją w wyjątkową firmę, jaką jest The Coca-Cola Company:
„Z czasem przekonasz się, że jeśli masz rację co do inwestycji, którą nabyłeś, to chwasty uschną, a kwiaty zakwitną. Wystarczy tylko kilku zwycięzców, aby zdziałać cuda”.
Warren Buffett
Takim zwycięzcą w portfelu Berkshire Hathaway okazała się inwestycja w spółkę The Coca-Cola Company, która nastąpiła w 1988 roku.
Jesienią tamtego roku ówczesny prezes Coca-Coli Donald Keough zauważył, że ktoś na dużą skalę skupuje akcje prowadzonej przez niego spółki. Było to w rok po krachu giełdowym z 1987 roku, kiedy to cena akcji Coca-Coli spadła o ponad 25% w stosunku do rekordowych wartości sprzed krachu giełdowego. W pewnym momencie jednak ceny akcji przestały spadać i weszły w długoterminowy trend boczny, ponieważ jakiś tajemniczy inwestor zaczął skupować je na pęczki.

W owym już czasie największym inwestorem giełdowym w USA był wehikuł inwestycyjny Warrena Buffetta i Charliego Mungera. Wiosną 1989 roku akcjonariusze Berkshire Hathaway zostali poinformowani, że Warren Buffett i Charlie Munger wydali 1,02 miliarda dolarów na zakup akcji Coca-Coli. Co więcej, stanowiła ona aż 1/3 wszystkich posiadanych aktywów Berkshire Hathaway, uzyskując 7% udziałów na WZA. Była to największa inwestycja holdingu inwestycyjnego w historii jej istnienia.
Co równie ciekawe i o czym większość inwestorów nie wie, w całej swojej historii inwestycyjnej spółka Berkshire Hathaway posiadała przez większość czasu od 3 do maksymalnie 7 spółek w zarządzanym portfelu inwestycyjnym.
Niezłe zaskoczenie? Zupełnie inaczej niż proponują analitycy domów maklerskich i dużych instytucji finansowych. Dywersyfikuj portfel, miej 40% obligacji, 60% akcji, a w części akcyjnej posiadaj minimum 20, a najlepiej 30 spółek, żebyś był bezpieczny. Co za bzdura, tak nie da się zarobić żadnych sensownych pieniędzy.
Zresztą akurat do tego odniósł się kiedyś sam Warren Buffet:
„Bogactwo można ochronić przez dywersyfikację, ale buduje je koncentracja”.
Chcecie zobaczyć, jak wyglądał portfel Berkshire Hathaway w 1989 rok? Oto on:

Trzy spółki w portfelu stanowią ponad 87% udziału. Pierwsza z nich The Coca-Cola Company stanowiła blisko 35% udziału w całym portfelu, a łącznie znajdowało się w nim tylko 5 spółek. Koniec, nic więcej. Pełna koncentracja aktywów poparta bardzo szczegółową selekcją, tak by osiągnąć ponadprzeciętne rezultaty.
Inwestycja w firmę The Coca-Cola Company okazała się niesamowicie lukratywna dla Berkshire Hathaway. Początkowy zakup akcji w średniej cenie 1,76 dolara za akcję przyniósł wysoki zwrot na kapitale dla wehikułu inwestycyjnego z Omaha. Obecnie po nieco ponad 30 latach wartość posiadanych przez Berkshire Hathaway akcji wynosi około 27 miliardów dolarów, co stanowi zwrot z inwestycji w wysokości 2700% na pozycji wartej 1 miliard dolarów.
Ale to nie wszystko. The Coca-Cola Company jest aktywem generującym wolne przepływy finansowe i rokrocznie wypłaca dywidendę swoim akcjonariuszom. Dywidenda ta rosła nieprzerwanie od 1989 roku i obecnie Coca-Cola wypłaca około 1,75 dolara dywidendy na jedną akcję co roku, co powoduje, że cały zainwestowany pierwotnie kapitał zwraca się dodatkowo co roku.

Sam zysk z tej inwestycji w postaci wzrostu wartości posiadanych akcji jest niczym w stosunku do dodatkowych przepływów finansowych, jakie generuje. Środki te są dodatkowo wykorzystywane przez wehikuł inwestycyjny Warrena Buffetta i Charliego Mungera do reinwestowania ich w inne spółki posiadane przez tę firmę.
To się nazywa prawdziwa inwestycja długoterminowa. Nie dość, że wartość urosła o 2700%, to dodatkowo spółka wypłaciła kilkanaście miliardów dolarów w formie rokrocznej dywidendy jej głównemu akcjonariuszowi.
No dobrze, ale zapytacie, kogo stać na zainwestowanie miliarda dolarów w jedną spółkę?
Odpowiem Wam przewrotnie – Warren Buffett zaczynał swoją przygodę z giełdą w wieku około 20 lat z kapitałem 1000 dolarów. Reszta była kwestią cierpliwości, konsekwencji, dobrej strategii inwestycyjnej opartej na inwestowaniu długoterminowym, selektywnego podejścia do portfela, odwagi oraz dobrego zrozumienia, jak działa w praktyce zakrzywienie czasoprzestrzeni… Ale o tym już w następnej części.
Ukryte warstwy geniuszu

Jestem jednak kretynem. Ta myśl zawsze mnie ogarnia, jak tylko próbuję podjąć kolejną próbę zmierzenia się z wybitnymi umysłami tego świata. I nie żartuję, ile razy próbuję, tyle razy kończę na tym samym zdaniu.
Uświadomienie sobie faktu własnych ograniczeń ma jednak również swoje dobre strony. Większość z nas widzi rzeczy powierzchownie, nie zastanawia się, dlaczego coś jest takie, a nie inne. Dlaczego coś działa, a coś nie działa lub dlaczego jedna inwestycja jest lepsza od drugiej. Natomiast uświadomienie sobie swoich własnych ograniczeń w zrozumieniu wielkich umysłów tego świata pozwala dostrzec coś głęboko ukrytego, coś bardzo istotnego z punktu widzenia inwestora giełdowego – ukryte warstwy geniuszu.
Uświadomienie sobie moich własnych ograniczeń zaczęło się od jednej niewinnej książki. Jestem wielkim entuzjastą fantastyki naukowej Stanisława Lema. Uważam go za jednego z najwybitniejszych twórców science fiction w Polsce. Jego powieści takie jak Solaris, Niezwyciężony czy Bajki robotów przeszły do kanonu światowej fantastyki naukowej. Jest natomiast jedna rzecz, która łączy te wszystkie dzieła. Są one książkami komercyjnymi pisanymi stosunkowo prostym językiem, który musi dotrzeć do masowego odbiorcy.
Jedna z jego książek jest jednak inna. Właściwie należałoby powiedzieć, jest to esej filozoficzny nawiązujący do dzieła św. Tomasza z Akwinu. I jest to rzecz, z którą większość ludzi na świecie nie będzie w stanie na serio się zmierzyć. Tak, by ją przeczytać i zrozumieć.

Właściwie to nawet przyjemnie się zaczyna:
„Uzasadnienie to jest zarazem prostsze, bardziej trzeźwe i chyba skromniejsze, bo biorąc się do pisania o jutrze, robię po prostu to, co umiem, mniejsza nawet o to, jak dobrze umiem, skoro jest to moja umiejętność jedyna. A jeśli tak, to praca moja nie będzie ani mniej, ani bardziej zbędna od każdej innej pracy, bo każda na tym przecież się opiera, że świat istnieje i że dalej będzie istniał”.
Stanisław Lem
Jednak później, z każdą kolejną stroną coraz trudniej cokolwiek zrozumieć. Na początku trudno jest zrozumieć rozdział, później stronę, akapit, wers, a na końcu już pojedyncze słowa. Tą książką jest Summa technologiae Stanisława Lema.
Jeżeli kiedykolwiek wpadniecie na pomysł, żeby ją przeczytać, to szybko odkryjecie, że książka ta nie została napisana „dla ludu”. Została ona napisana przez samego mistrza Lema dla siebie samego. A jest ku temu jeden zasadniczy powód. Aby przeczytać tę rozprawę ze zrozumieniem, trzeba by było mieć wpierw szeroką wiedzę o świecie i fantastyce naukowej, jakiej zwykły zjadacz chleba po prostu nie posiada. Trzeba by najpierw posiadać ukryte warstwy geniuszu Stanisława Lema.
I tutaj dochodzimy to istotnej kwestii. Każda przestrzeń, w tym ta inwestycyjna czy spekulacyjna, składa się z wielu warstw, które można porównać do wieżowca składającego się z przysłowiowych stu pięter. To, co dla jednych jest szklanym sufitem ograniczeń, dla drugich jest podłogą, na której stoi trampolina możliwości. A takich pięter jest niekończenie wiele.

Pokonywanie każdego z nich oznacza mierzenie się z własnymi ograniczeniami, lękami i chciwością. Zderzy się z nimi każdy z Was na poszczególnych piętrach tego wieżowca, próbując pokonać kolejne bariery lub wyeliminować wyuczone wcześniej i głęboko zakorzenione w Was błędne zachowania, z którymi walczy się najtrudniej.
Wracając do słynnego cytatu Alberta Einsteina:
„Wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy, ponieważ wiedza jest ograniczona”.
Warto zdać sobie sprawę z faktu, że cały potencjał, jakim dysponuje ludzkość, był w przeszłości zasłonięty wieloma warstwami, które to zostały dostrzeżone i odkryte przez wybitne umysły tego świata. I aby dostrzec kolejne nieodkryte pokłady potencjału, niezbędne jest sięgnięcie po własną wyobraźnię, tak aby spróbować odkryć i poczuć ukryte warstwy geniuszu, jakie w każdym z Was potencjalnie istnieją, i wykorzystać je do dostrzeżenia rzeczy, które są zwyczajnie dziś jeszcze zakryte przed Waszym umysłem.
Nie każdemu będzie to dane, ponieważ dotarcie do ukrytych warstw geniuszu jest niezmiernie trudne, ale są na świecie wybitne osoby, które potrafią to zrobić, i takimi osobami warto się inspirować, nie tylko w życiu codziennym, ale również w inwestowaniu.

A to nic innego, jak ukryte warstwy geniuszu powodują, że nasze poczynione inwestycje stają się wybitnie rentowne, generują ponadprzeciętne stopy zwrotu i sprawiają, że to inwestowanie długoterminowe bije na głowę spekulację giełdową, czyli zwykłą grę w muzyczne krzesełka.
Aby Wam to jeszcze lepiej pokazać, opowiem Wam historię o inwestycji zrobionej z wykorzystaniem ukrytych warstw geniuszu, w jakże pospolitą firmę, którą każdy z Was na pewno zna. Opowiem Wam historię o zakupie przez wyjątkową osobę wyjątkowej firmy, która nazywa się… The Coca-Cola Company… Ale o tym już opowiem Wam w następnej części.
Człowiek o imieniu Mike Markkula

Wszyscy z Was zapewne znają dwóch głównych twórców firmy Apple, postacie charyzmatycznego Steve’a Jobsa czy genialnego Stephana Woźniaka. Czy ktoś z Was odważyłby się nazwać ich „naiwniakami, którzy robili złe wrażenie na ludziach, brodatymi, śmierdzącymi i dziwnie ubranymi dzieciakami”?
Poznajcie zatem autora tych słów, Mike’a Markkulę Jr, amerykańskiego inżyniera elektroniki oraz inwestora wizjonera, który został wczesnym aniołem biznesu, pierwszym prezesem i drugim dyrektorem generalnym Apple Inc., zapewniając kluczowe wczesne finansowanie i wsparcie menedżerskie w rozwoju firmy Apple.
Nie wierzycie, że tak o nich powiedział? To posłuchajcie tego:
Wracając do historii powstania firmy Apple – w 1976 roku 21-letni Steve Jobs, 25-letni Stephen Woźniak oraz 41-letni Ronald Gerald Wayne założyli firmę Apple, która zajmowała się składaniem komputerów z komponentów pozyskanych od innych dostawców.
Tak powstał pierwszy osobisty komputer Apple I, zaprezentowany w kwietniu 1976 roku i wyprodukowany w liczbie 200 sztuk (oferowany notabene w szatańskiej cenie 666,66 dolarów za sztukę). Po pierwszym sukcesie, dzięki charyzmatycznemu Jobsowi, udało się młodym przedsiębiorcom pozyskać kolejny duży – jak na ich ówczesne możliwości – kontrakt o wartości kilkuset tysięcy dolarów.
Niestety młodzi przedsiębiorcy w tamtym czasie byli „goli” i borykali się z problemami finansowymi na zakup potrzebnych części i komponentów do zbudowania tak dużej liczby komputerów. A wszystkie banki i fundusze inwestycyjne, do których błagalnie pukali, odmówiły im finansowania, oficjalnie argumentując, iż biznes komputerowy nie ma przyszłości.
Rozumiecie?
Spółka, która dziś posiada największą kapitalizację na świecie, mogła upaść na bardzo wczesnym etapie zalążkowym, ponieważ duże banki i fundusze inwestycyjne po szczegółowej analizie uznały, że branża komputerowa nie ma przyszłości. Uwielbiam analityków, nigdy nie przestaną mnie zadziwiać.

Wtedy też młodzi przedsiębiorcy trafili na byłego dyrektora marketingu Intela Mike’a Markkulę, który dostrzegł potencjał i postanowił zainwestować 80 000 dolarów z własnych środków oraz poręczył prywatnie linię kredytową dla spółki Apple na kolejną kwotę 170 000 dolarów. W zamian otrzymał 7 milionów akcji firmy Apple i stał się trzecim co do wielkości akcjonariuszem tejże spółki.
Oprócz pieniędzy Mike Markkula wniósł także spore doświadczenie biznesowe zdobyte na kierowniczych stanowiskach w firmie Intel. Markkula przyczynił się również do sprowadzenia pierwszego prezesa Apple – Michaela Scotta, którego sam zastąpił w latach 1982-1983. Następnie, aż do 1997 roku był prezesem zarządu firmy.
Co więcej, jako zdolny i doświadczony inżynier zajmował się testowaniem wyprodukowanego sprzętu, a także kodowaniem oprogramowania dla komputera Apple III. Zainspirował także Woźniaka do opracowania pierwszej stacji dysków do komputerów Apple. Sam Steve Woźniak mówi o Markkuli tak:
„To on, bardziej niż ja, przyczynił się do początkowego sukcesu Apple. Wszyscy słyszeli o mnie i Stevie Jobsie, o Mike’u mało kto wie”.
Steve Woźniak
Jobs i Woźniak nie tylko nie mieli pieniędzy, ale nie mieli również żadnego doświadczenia w biznesie. Mike Markkula pomógł Steve’om napisać pierwszy biznesplan. Kiedy trzej mężczyźni przeszli przez ten proces, szybko zdali sobie sprawę, że ich firma może wkrótce stać się kolejnym kandydatem do ówczesnej listy firm „Fortune 500”.

Dla Mike’a Markkuli inwestycja w Apple okazała się niezwykle lukratywna. Gdy firma weszła na giełdę w 1980 roku, Mike Markkula stał się właścicielem pakietu akcji wartego 200 milionów dolarów. Dawało to zysk w wysokości +220 000% na jego inwestycji kapitałowej w ciągu zaledwie 4 lat.
Dziś już nie wiadomo, czy Mike Markkula wciąż posiada akcje firmy Apple, gdyż w trakcie gwałtownego rozwoju spółki sprzedawał swoje pakiety do funduszy kapitałowych. Niemniej z oficjalnych danych wynika, że Mike Marrkula z tytułu samych dywidend z posiadanych akcji otrzymał w latach 1980-1997, kiedy to oficjalnie odszedł z pracy z firmy Apple, łączną kwotę dywidend w wysokości 1,2 miliarda dolarów. To nazywa się godziwy „zwrot z inwestycji”.
Historia Mike’a Markkuli jest oczywiście wyjątkowa. Trzeba urodzić się w USA, żeby stanąć przed tak niezwykłą okazją inwestycyjną, trzeba znaleźć się w odpowiednim czasie, w odpowiednim miejscu, z odpowiednimi ludźmi, mieć pieniądze i odwagę, żeby zainwestować.
Niemniej historia ta obrazuje też coś bardzo istotnego i wyjątkowego. Coś, co odróżnia ludzi od zwierząt. Coś, co powoduje, że świat się rozwija. Coś, co pozwala dokonywać przełomowych odkryć. Coś, co umożliwia tworzenie nowych rzeczy. Coś, co napędza przedsiębiorczość. Coś, co odkrył sam Albert Einstein.
„Wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy, ponieważ wiedza jest ograniczona”.
Albert Einstein

Notabene sam Einstein twierdził, że odkrycie przez niego teorii względności nie byłoby możliwe w żaden sposób bez wyobraźni.
Ta sama wyobraźnia spowodowała, że Mike Markkula dostrzegł potencjał w branży komputerowej, w firmie Apple oraz w naiwnych dzieciakach, które stworzyły wyjątkowy produkt.
To ta sama wyobraźnia, a właściwie jej brak, uniemożliwiła dostrzeżenie potencjału w branży komputerowej analitykom bankowym. Same modele matematyczne czy analizy finansowe są niewiele warte bez wyobraźni. To wyobraźnia umożliwia tworzenie aktywów. To wyobraźnia umożliwia zrozumienie potencjału firm. To wyobraźnia umożliwia zarządzanie ryzykiem. To wyobraźnia daje i odbiera szanse inwestorom, a nie same czyste metody matematyczne.
I to coś, co prowadzi nas do… ukrytych warstw geniuszu… Ale o tym napiszę Wam już w następnej części.
Magiczne pudełko Joela

Wszyscy jesteśmy wychowani w kulturze konsumpcji. Kiedy dokonujemy zakupów, obsesyjnie skupiamy się na cenie. Jako ludzie posiadamy wrodzoną mentalność konsumenta i dlatego tak ogromną trudność sprawia nam jakakolwiek próba wydostania się z pułapki ceny. To jest powód, dla którego tak mocno przemawiają do nas wykresy giełdowe, które są odzwierciedleniem ceny notowanej w czasie. Niczym więcej.
W tym momencie chciałbym jednak przypomnieć Wam słowa wybitnego inwestora giełdowego:
„Rynek akcji pełen jest ludzi, którzy wiedzą wszystko o cenie, a nie wiedzą nic o wartości”.
Philip Fisher
Niby wszyscy to wiedzą, ale tak naprawdę mało kto rozumie.
Gdy skupiacie się na cenie, nie myślicie w kategorii budowy aktywa, tylko w kategorii czystego handlu. Cena oznacza trzy zmienne: kupno, sprzedaż i końcowy rezultat tej transakcji, czyli zysk lub stratę. Koniec. Zaczynasz transakcję i kończysz transakcję, otrzymując wynik dodatni lub ujemny.
Dokładnie tak samo jak na bazarze, handlując pietruszką, albo w hurtowni, sprzedając cement, lub sklepie, sprzedając ubrania. Handel to handel. Nie ma to nic wspólnego z inwestowaniem.
Jest to czyste urzeczywistnienie żydowskiego powiedzenia „handelle, handelle” i działanie, które zawsze wiąże się z nieodłącznym wykonywaniem pracy. Analiza ceny – analiza wykresu – analiza otoczenia – decyzja zakupowa – obserwacja zachowania kursu – analiza otoczenia – stres – decyzja sprzedażowa. Jednym słowem: praca, praca i jeszcze więcej pracy. A potem od początku i tak „w koło Macieju”.
Pracujesz – może zarobisz, może stracisz. Nie pracujesz – na pewno nie zarabiasz. Albo pracujesz, albo nie jesz. Koniec kropka.

Inwestowanie ze swej natury jest inne. Inwestowanie buduje wartość, która wymaga pracy na jakimś etapie, a na końcu działa niezależnie od tego, czy pracujesz, czy nie pracujesz w danym momencie. Inwestycja to proces mający za zadanie budowę aktywa, które na końcu wkłada Wam pieniądze do kieszeni – niezależnie od tego, czy w danym momencie pracujecie, czy też nie.
Co byście powiedzieli, gdybym zamiast ciągłego obserwowania ceny zaproponował Wam budowę magicznego pudełka Joela?
Magiczne pudełko Joela to bajka, którą ogląda namiętnie moja trzyletnia córka. Bajkowy Joel posiada magiczne pudełko, z którego jak z kapelusza wyciąga co odcinek różne magiczne rzeczy, które sprawiają mu za każdym razem dużą radość.
A co, jeżeli moglibyście mieć takie pudełko, z którego regularnie – co rok, kwartał, miesiąc – moglibyście wyciągać coś, co Was ucieszy? Moglibyście wyciągać określoną sumę pieniędzy, która wystarczyłaby Wam na dostatnie życie? Powiedzmy, tak minimum 120 000 złotych lub więcej, w zależności od Waszych potrzeb, ale za to rok w rok i to do końca życia?
Czy gdybyście mieli takie pudełko, sprzedalibyście je na giełdzie? Czy gdybyście mieli kurę znoszącą codziennie złote jajo, budzilibyście się co rano z pytaniem: za ile mógłbym dziś sprzedać moją kurę? Czy naprawdę cena miałaby wtedy dla Was jakiekolwiek znaczenie?
Zdaję sobie sprawę, że znajdą się i tacy, którzy będą chcieli taką kurę znoszącą złote jajka sprzedać, ale ja do takich osób na pewno nie należę.
Wolałbym mieć jedno złote jajo, za to codziennie, i dysponować całym swoim wolnym czasem według własnego uznania. Wolałabym takie rozwiązanie, niż dostać od razu cały worek jaj za kurę i zastanawiać się, co wydarzy się jutro. Czy jajka nie stracą jutro na wartości, bo politycy znowuż coś tam zmajstrują przy drukarce? Tym bardziej że wartość jaj znoszonych codziennie rośnie w czasie wraz z wydrukowanymi przez polityków pieniędzmi, w przeciwieństwie do całego worka otrzymanego ze sprzedaży od razu.

Czym więc jest w takim razie magiczne pudełko Joela?
Magiczne pudełko Joela jest aktywem, które generuje wolny przepływ pieniężny w powtarzających się okresach. Może to być nieruchomość, która wkłada czynsz z najmu do kieszeni jej właściciela co miesiąc. Może nim być spółka dywidendowa, która co rok wypłaca jej właścicielowi dywidendę do kieszeni. Będzie nim biznes, który na koniec roku wypłaca zysk jej właścicielowi z całej rocznej działalności, a zysk ten można przeznaczyć na bieżące funkcjonowanie. A to wszystko dzieje się niezależnie od Waszej aktywności.
Podczas inwestowania to nie cena jest najważniejsza, tylko możliwość wygenerowania jak najwyższego, wolnego przepływu pieniężnego w określonym czasie. Cena nie ma znaczenia, znaczenie ma tylko czas, który jest niezbędny, aby spłacić z powrotem Wasz cały kapitał początkowy. A kiedy Wasz kapitał stanie się „wolny i czysty”, Wasze aktywa dalej będą Wam wkładać pieniądze do kieszeni. Miesiąc w miesiąc, kwartał w kwartał, rok w rok i tak do końca życia. A później Waszym dzieciom i wnukom.
Po co więc patrzeć w międzyczasie na zmienność i wahania cen Waszego aktywa? Jakie to tak naprawdę ma znaczenie? Kogo obchodzi cena? Po co brać udział w grze w muzyczne krzesełka?
Oczywiście pewnie wielu z Was pomyśli od razu – tak, ale aktywa są drogie. Ile kosztuje nieruchomość, a jak mały przepływ finansowy generuje? Ile kosztuje zbudowanie własnego biznesu? Co z tego, że spółka dywidendowa płaci regularnie, jak dostanę tylko 6% zwrotu na kapitale.
I tak, i nie.
Aktywa generujące wolne przepływy pieniężne dzielą się zasadniczo na trzy kategorie. Aktywa gotowe, które już ktoś wcześniej zbudował i chce je teraz Wam sprzedać, dlatego są one już bardzo drogie. Są też aktywa wymagające czasu, pracy i zaangażowania z Waszej strony. Są również aktywa wymagające przede wszystkim finansowania z Waszej strony i pilnowania, aby sprawy szły w odpowiednim kierunku.

Pamiętacie Kompanię Wschodnioindyjską z Amsterdamu? Istnieją zasadniczo trzy drogi, aby stać się posiadaczem aktywa.
Możecie nie ryzykować, tylko kupić statek z towarem, który już bezpiecznie przypłynął do portu w Amsterdamie, ale nie będzie tanio, bo ktoś za Was poniósł ryzyko, to on zarobił dziesięciokrotność zysku na tym frachcie, a Wam w porcie zostawi ostatnie 6% zysku do wygenerowania na zupełnie bezpiecznym aktywie.
Tak samo jest z kupowaniem innych gotowych aktywów na rynku. Kupujecie gotową nieruchomość już z najemcą? Dostaniecie około 6% zwrotu na kapitale, bo ktoś wcześniej poniósł całe ryzyko za Was: kupił działkę, zrobił projekt budowlany, wystąpił o Warunki Zabudowy, szarpał się z urzędnikami o pozwolenie na budowę, budował i użerał się z wykonawcami oraz sfinansował całe przedsięwzięcie.
Kupujecie akcje spółek dywidendowych – dostaniecie 6% zysku na kapitale, bo ktoś kiedyś rozpoczął biznes, budował go kilkadziesiąt lat, szukał klientów, rozwijał produkty, budował rynek. Rozumiecie? Gotowe aktywa są drogie, ponieważ ktoś inny je sfinansował i poniósł za Was ryzyko. Macie kilkanaście milionów złotych? To może być już dobra opcja dla Was.
Możecie również wziąć całe ryzyko na siebie i rzucić wyzwanie losowi. Macie doświadczenie i reputację w swojej branży oraz świetny pomysł na biznes, ale brakuje Wam kapitału? Zostańcie kapitanami Waszego własnego statku. Zbudujcie biznes i poszukajcie inwestorów, którzy pomogą Wam go sfinansować w zamian za obietnicę dużych zwrotów na kapitale w przyszłości.
Dzięki takiej opcji w przypadku sukcesu będziecie mogli zarobić tysiące, dziesiątki tysięcy lub nawet setki tysięcy procent na Waszym sukcesie. Będziecie mieli tylko jedną szansę, bo w przypadku niepowodzenia, nikt więcej prawdopodobnie nie da Wam już pieniędzy. Macie doświadczenie, dobry pomysł i wolny czas, a brak Wam wystarczającego własnego kapitału? To może być najlepsza opcja dla Was.
Możecie też stworzyć własną Kompanię Wschodnioindyjską i finansować wyprawy do Azji. Wasze zwroty w przypadku sukcesów będą pokaźne, choć nie tak spektakularne jak zwroty kapitanów statku, którzy biorą całe ryzyko na siebie wraz z istotną częścią zysku. Wciąż jednak zarobicie zdrowe kilkadziesiąt, a może nawet kilkaset procent, ale na pewno nie dziesiątki tysięcy procent. Za to te dziesiątki czy setki procent będą wpływać na Wasze konto regularnie, rok w rok.
Wasze ryzyko będzie znacznie ograniczone i w przypadku niepowodzenia możecie wciąż i wciąż zaczynać od nowa, aż w końcu przyjdzie Wasz moment. Nie zdobędziecie sławy po wsze czasy, ale zbudujecie sobie aktywa, które zwrócą Wam kapitał z sowitym zwrotem lub w przypadku zagrożenia porażką zawsze możecie sprzedać dany statek mieszczanom na giełdzie.
To najlepsza droga do osiągnięcia własnych aktywów bez ponoszenia nadmiernego ryzyka i bez nadmiernego przepłacania za nie. Macie sto lub kilkaset tysięcy złotych i trochę czasu? Chcecie z tego kapitału za kilka lat generować 120 tysięcy złotych przepływów pieniężnych rocznie lub więcej? To jest dobra opcja dla Was.
Wszystko to jednak pod jednym warunkiem, że nie dacie się zaprosić w międzyczasie do gry w muzyczne krzesełka, nie dacie sobie wmówić, że cena jest najważniejsza.

Osoby, które wierzą w cenę, skupiają swoją uwagę na handlu, a nie na budowaniu aktywów. Stają się mieszczanami, spekulantami, którzy handlują tylko pustymi aktywami, pietruszką lub cementem… skupiają swoją uwagę na cenie i od tego momentu starają się zarobić na różnicy ceny. Prędzej czy później prawdopodobnie stracą jednak wszystko, grając w muzyczne krzesełka.
Nie ma oczywiście nic złego w grze w muzyczne krzesełka, no może poza tym, że jej uczestnicy muszą już całe życie pracować, wciąż i wciąż. To ich wybór. A Wy kim wolelibyście zostać? Ten wybór także należy do Was.
A teraz pozwólcie, że opowiem Wam historię człowieka o imieniu Mike Markkula. I idę o zakład, że większość z Was o nim nigdy w życiu nie słyszała.
Na pewno jednak słyszeliście o spółce, która nigdy by nie powstała, gdyby nie on. Słyszeliście o firmie Apple…?

Ale o tym opowiem Wam już w następnej części.
Muzyczne krzesełka

Czy znacie zabawę w muzyczne krzesełka? Krzesełka ustawione są na środku sali, a w tle rozbrzmiewa muzyka, przy której tańczą uczestnicy. Nagle, gdy muzyka milknie, każdy próbuje zająć jedno z krzeseł. Problem w tym, że krzeseł jest zawsze o jedno za mało dla wszystkich uczestników.
Ta gra kojarzy mi się od razu z grą spekulacyjną na giełdzie. W tle leci sobie przyjemna muzyczka, spekulanci z wypiekami na twarzy kręcą się wokół krzesełek, ale jest pewien mały, drobny szkopuł: jednego krzesełka na końcu dla kogoś zabraknie.
Dokładnie tak samo jest na giełdzie, kiedy zaczynacie bawić się w spekulację. Kupując lub sprzedając akcje na giełdzie, niczego konkretnego nie wytwarzacie. Nie wspieracie firm, gospodarki, nie tworzycie nowych miejsc pracy. Jedyne, co robicie, to przesuwacie pieniądze z kieszeni jednego spekulanta do drugiego. To zwyczajna gra w to, kto jest większym głupkiem i kto zostanie na końcu bez krzesełka.

Wszystko to zaczęło się w Amsterdamie w XVII wieku, gdzie z inicjatywy Holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej powstała pierwsza giełda na świecie. Jej głównym celem było finansowanie długodystansowych transportów towarów z dalekiej Azji Południowo-Wschodniej.
W tamtych czasach handel towarami z Azji był niezwykle dochodowy. Każdy statek, który bezpiecznie przypłynął do Europy, przynosił dziesięciokrotność zainwestowanego kapitału. Jednakże przedsięwzięcie to wiązało się z ogromnymi kosztami – zakupem statków, rekrutacją załogi, wypłatą pensji marynarzom – oraz było obarczone znacznym ryzykiem niepowodzenia. Sztormy, piraci oraz możliwość buntu lub kradzieży dokonanej przez załogę stanowiły realne zagrożenia.
Chociaż przedsięwzięcie to było zarówno ryzykowne, jak i trudne, możliwe zyski były ogromne. Bogaci kupcy dysponowali wystarczającymi środkami na jego finansowanie i nie mieli problemu ze znalezieniem odważnych kapitanów gotowych poprowadzić statki. Ich głównym wyzwaniem było jednak zabezpieczenie ryzyka związanego z każdą wyprawą.
Kupcy holenderscy wpadli na pomysł, który zrewolucjonizował finansowanie międzynarodowego handlu: założyli Kompanię Wschodnioindyjską, aby sfinansować pierwsze wyprawy handlowe. Kapitan pierwszego statku otrzymał ofertę 25% udziału w zyskach, a ponadto nie wymagano od niego wkładu finansowego. W zamian miał szansę na sławę po wsze czasy lub — w przypadku niepowodzenia — na utratę reputacji i zapomnienie. Propozycja przyciągnęła chętnych i wkrótce pierwsza ekspedycja wyruszyła w nieznane.

Wieść o sukcesie pierwszej wyprawy, która bezpiecznie wróciła do Amsterdamu, szybko rozeszła się po mieście. Kupcy cieszyli się ogromnymi zyskami, co przyciągnęło uwagę innych zamożnych mieszkańców pragnących podobnych zysków. Ostrzeżenia i próby uświadomienia związanych z wyprawą ryzyk, tak jak dzisiaj, wielu ignorowało, skupiając się wyłącznie na potencjalnych korzyściach.
Aby zabezpieczyć swoje ryzyko związane z kolejnymi wyprawami, doświadczeni kupcy zdecydowali się na założenie pierwszej giełdy. Rozpoczęli emitowanie akcji Kompanii Wschodnioindyjskiej, co pozwoliło na rozpoczęcie pierwszych notowań giełdowych.
Doświadczeni kupcy sprytnie zarządzali swoimi akcjami. Trzymali je, gdy statki płynęły bezpiecznie, natomiast w przypadku problemów — jak sztormy, bunty załogi czy ataki piratów — sprzedawali je innym mieszkańcom Amsterdamu za czterokrotność kosztów wyprawy, zabezpieczając w ten sposób swoje ryzyko.
Jeśli statek bezpiecznie dotarł do celu, zysk z wyprawy dla mieszczan był wciąż sowity. Jednak jeśli wyprawa zakończyła się niepowodzeniem, wartość akcji spadała do zera, pozostawiając spekulantów z pustymi rękami. W ten sposób bogaci kupcy stworzyli dla siebie aktywa generujące dochód, niezależnie od wyniku poszczególnych ekspedycji, a spekulacja na giełdzie zaczęła przypominać grę w muzyczne krzesełka, która trwa niezmiennie przez stulecia.
Od czasu założenia pierwszej giełdy minęło już niemal 450 lat, ale zasady gry rynkowej nie uległy znaczącej zmianie. Niektórzy nadal kupują, tworzą lub finansują aktywa, podczas gdy inni spekulują na ich cenie, ciągle grając w muzyczne krzesełka.

Z czasem, po doświadczeniu kilku strat, ci ostatni zaczęli baczniej obserwować ceny i oceniać ryzyko. Z tego zainteresowania cenami narodziła się analiza techniczna. Inwestorzy zaczęli zadawać sobie pytania: Czy aktualna cena jest wysoka, czy niska? Gdzie znajduje się wsparcie, a gdzie opór? Pojawiły się też oscylatory, wskaźniki Fibonacciego, a pewien japoński handlarz ryżu wprowadził nawet „teorię świec”. Wszystkie te narzędzia sprowadzały się do jednego – analizy cen.
Od tego czasu spekulanci analizują wykresy cen, szukając optymalnych punktów zakupu. Mimo upływu 450 lat mechanizmy spekulacji pozostały niezmienne: dominuje ciągłe zainteresowanie ceną. Gra w muzyczne krzesełka trwa nieustannie, a jej uczestnicy próbują znaleźć „większego głupca”, aby sprzedać akcje po wyższej cenie. Na końcu tej gry, nieuchronnie, ktoś zostanie bez krzesełka. Tak oto rynek trwa dzień za dniem, tydzień za tygodniem, rok za rokiem, niezmiennie przez wieki.
Pamiętajcie, kiedy ktoś prezentuje Wam wykres z akcjami spółki po atrakcyjnie niskiej cenie, w istocie zaprasza Was do gry w muzyczne krzesełka. W tej grze, prędzej czy później, ktoś nieuchronnie straci swoje pieniądze. Pytanie nie brzmi czy, ale kiedy i kto poniesie stratę.
Zastanówcie się, jak byście zareagowali, gdybym powiedział Wam, że cena akcji może nie odgrywać żadnej istotnej roli? Zapewne zdziwilibyście się, uznając moje słowa za nieprawdopodobne.
Otóż powiem Wam, że… w mojej opinii cena może nie mieć żadnego znaczenia, o ile zbudujecie sobie wcześniej magiczne pudełko Joela… Ale o tym opowiem Wam już w następnej części.
Aktywa i wolne przepływy pieniężne

Żyjemy w świecie pełnym iluzji, które kształtują wiele aspektów naszego życia. Od wczesnych lat różne grupy interesów – od szkół, przez media, instytucje, polityków, aż po sektor prywatny i instytucjonalny – wpajają nam określony sposób myślenia i działania.
Podobne zjawisko obserwujemy na rynku finansowym. Liczne grupy, takie jak instytucje finansowe, banki inwestycyjne, domy maklerskie czy brokerzy finansowi, często wprowadzają nas w błąd co do istoty inwestowania i zarabiania pieniędzy. Niejednokrotnie wpajają nam poglądy, które służą ich interesom, a nie naszym. Typowym przykładem tego negatywnego wpływu jest błędne pojmowanie pojęcia „aktywa”.
Zastanawialiście się kiedykolwiek, czym dokładnie są aktywa? Odpowiedź zależy od tego, kogo zapytacie. Dla księgowego, rejenta, urzędnika skarbowego, prawnika, bankiera czy urzędnika Komisji Nadzoru Finansowego definicja aktywów może się różnić.
Dlatego warto na nowo zdefiniować to pojęcie, aby każdy z Was mógł łatwo rozróżnić, co faktycznie jest aktywem, a co nim nie jest, niezależnie od opinii różnych grup interesów.
Zanim przejdziemy dalej, pozwólcie, że zadam Wam kilka kluczowych pytań. Czy uważacie, że złoto jest aktywem? A pieniądze? Czy praca na etacie, którą większość z Was wykonuje na co dzień, może być uznana za aktywo?

Czy akcje spółek giełdowych lub nieruchomości to aktywa?
Odpowiedź na to pytanie nie jest jednoznaczna. Czasami tak, a czasami nie. Jak więc rozróżnić, które z nich są aktywami, a które nie? Przedstawię Wam prostą definicję, która pomoże łatwo zidentyfikować, co faktycznie jest aktywem.
Aktywa to własność, która wkłada Wam pieniądze do kieszeni oraz posiada jednocześnie cztery unikalne cechy:
- Zapewnia niepodważalne prawo własności (lub prawo wyłącznego dysponowania);
- Daje możliwość kontroli (ograniczonej lub pełnej);
- Generuje wolne przepływy fałszywych pieniędzy (w jasno określonym czasie);
- Nie konsumuje nadmiernie Waszego czasu wolnego (po pełnym uruchomieniu).
Aktywa to zasoby, które generują nową gotówkę do Waszego portfela bez konieczności Waszej ciągłej aktywności, w tym handlowej. Proste, prawda?
Przyjrzyjmy się kilku przykładom rzeczywistych aktywów, które spełniają powyższą definicję:
Prawa własności do utworu muzycznego. Utwór muzyczny tworzony jest jednokrotnie. Przy każdym jego odtworzeniu tantiemy wpływają do kieszeni jego twórcy.
Prawa autorskie do książki. Podobnie jak muzyka, stworzenie książki wymaga jednorazowego wysiłku. Każdy zakup jej kopii, zarówno papierowej, jak i elektronicznej, przekłada się na zarobek dla autora bez jego dalszej pracy.
Nieruchomość komercyjna wynajęta na długoterminową umowę. Inwestycja w nieruchomość komercyjną, wynajmowaną stabilnemu najemcy, przynosi regularne miesięczne przychody na podstawie umowy najmu.
Zarządzany biznes. Posiadanie dobrze działającego biznesu, gdzie codziennymi operacjami zarządza zespół wynajętych menedżerów, przynosi właścicielowi zyski z podziału rocznych dochodów, nie angażując go bezpośrednio w działalność operacyjną.

Spójrzmy teraz na kilka opcji inwestycyjnych dostępnych na rynku finansowym, aby zrozumieć, które z nich rzeczywiście można nazwać aktywami:
Obligacje skarbowe. Posiadanie obligacji skarbowych daje nam prawo do otrzymywania odsetek oraz prawo do wykupu po określonym czasie. Choć mogą one generować zyski, ich wartość jako aktywa nie jest stała. Zależy ona od sytuacji na rynku i zmian w oprocentowaniu, co oznacza, że ich efektywność jako aktywa może się zmieniać w czasie.
Obligacje korporacyjne. Te obligacje także zapewniają kupon odsetkowy oraz możliwość wykupu, ale wiążą się z różnym poziomem ryzyka. Obligacje o niskim ryzyku rzadko przynoszą zyski wyższe niż utrata wartości pieniądza spowodowana inflacją, a te o wysokim ryzyku mogą narazić inwestora na znaczne straty. Ważne jest, aby zachować ostrożność przy wyborze takich inwestycji.
Akcje spółek dywidendowych. Posiadając akcje takich spółek, mamy gwarantowany udział w dywidendach z zysków firmy. W związku z tym akcje dywidendowe stanowią klarowny przykład aktywa, ponieważ regularnie generują środki do portfela inwestora, zwiększając jego przepływy finansowe bez konieczności jego ciągłej aktywności.
Oto kilka przykładów tego, co nie jest aktywem i dlaczego:
Praca na etacie. Nie spełnia dwóch kluczowych kryteriów: niezaprzeczalnego prawa własności oraz nadmiernego pochłaniania czasu. Pracę na etacie można stracić w każdej chwili, bez względu na kompetencje, wyłącznie na mocy decyzji szefa. To nie my jesteśmy właścicielami naszej pracy, ale nasz przełożony. Ponadto praca ta pochłania znaczną ilość czasu, niezależnie od bieżących zadań do wykonania.
Własny mały biznes. Tu znowu podstawowym problemem jest zużycie własnego czasu. Co więcej, ci, którzy sądzą, że praca na etacie w Polsce zajmuje dużo czasu, mogą być zaskoczeni, jak wiele czasu pochłania prowadzenie własnej działalności. Zrozumienie tej dynamiki jest kluczowe dla właściwej oceny tego, co rzeczywiście stanowi aktywa.
Mieszkanie na wynajem bez najemcy lub ze złym najemcą. Takie nieruchomości nie generują wolnego przepływu pieniężnego, co oznacza, że nie są aktywami. W praktyce mogą stanowić pasywa, ponieważ generują jedynie koszty związane z czynszem administracyjnym i podatkami, nie przynosząc żadnych dochodów. Dobór odpowiedniego najemcy jest kluczowy dla przekształcenia nieruchomości w prawdziwe aktywa.
A co ze złotem? Złoto samo w sobie nie jest aktywem, ponieważ nie generuje wolnego przepływu finansowego. Spełnia jedynie trzy z czterech kryteriów aktywów. To czyni je czymś zupełnie innym. Złoto pełni funkcję polisy ubezpieczeniowej w trudnych czasach. Podczas konfliktów, kiedy wartość pieniądza gwałtownie spada, a większość aktywów traci zdolność do generowania dochodu, złoto staje się bezcenne.

Na YouTube znajduje się film ilustrujący, ile złota potrzebowała rodzina czteroosobowa, aby przetrwać przez okres II wojny światowej — zaledwie 10 uncji. W czasie wojny cena złota drastycznie wzrasta, sprawiając, że nawet niewielka jego ilość zapewnia podstawowe środki do życia.
W trudnych czasach każdy chce nabyć złoto, ponieważ wartość pieniądza szybko maleje. Złoto umożliwia przetrwanie — opuszczenie niebezpiecznego miejsca, przekroczenie granicy, zakup jedzenia i odzieży. Może nawet ocalić życie. Właśnie dlatego złoto jest uznawane za najlepszą polisę ubezpieczeniową na czas kryzysu, chociaż nie kwalifikuje się jako aktywo.
A co z pieniędzmi? Gotówka sama w sobie nie jest aktywem, ponieważ nie generuje automatycznie przepływu finansowego i traci na wartości z powodu inflacji. Nawet kiedy jest przechowywana na oprocentowanej lokacie bankowej, generowane odsetki są tak niskie, że nie rekompensują utraty wartości powodowanej przez inflację. Zyskanie więcej niż wynosi utrata wartości pieniądza, wymaga dużego zaangażowania czasu w aktywnym obrocie gotówką. Dlatego też pieniądze samodzielnie nigdy nie pełnią funkcji aktywa.

A kryptowaluty? Te również nie są aktywami, ponieważ nie spełniają kryteriów kontroli ani generowania przepływów finansowych. W rzeczywistości kryptowaluta to tylko kod informatyczny, którego kontrola jest zarezerwowana dla jej twórców posiadających kod źródłowy. A to otwiera szerokie możliwości manipulacji dostępne wyłącznie dla jego twórców.
Czy tzw. hodlowanie kryptowalut generuje przepływ pieniężny? Zazwyczaj nie, ponieważ opiera się na dodruku nowych jednostek kryptowaluty, co prowadzi do inflacji. Istnieją wyjątki, ale wszystko i tak zależy od kodu źródłowego, który może ulec zmianie. Kto kontroluje ten kod i co się stanie, gdy zostanie on zmodyfikowany przez jego twórców?
Aktywa, w porównaniu z innymi formami wartości, w tym gotówką, są korzystniejsze i bezpieczniejsze, ponieważ nie tylko utrzymują swoją realną wartość w długim terminie, ale również zapewniają stały i regularny przepływ pieniędzy, który chroni przed inflacją. Właśnie z tego względu osoby uważane za zamożne przeważnie inwestują w aktywa. Inni, w najlepszym przypadku, posiadają różne formy pieniądza, takie jak gotówka, która sukcesywnie traci na wartości, oraz pasywa, czyli rachunki do opłacenia i zobowiązania za rzeczy często niepotrzebne i nabyte na kredyt.
Co jednak z akcjami, które nie wypłacają dywidend? Czy można je zaliczyć do aktywów?

Czym są akcje notowane na giełdzie, które nie generują dywidendy, czyli wolnego przepływu fałszywego pieniądza? Otóż akcje takie są zabawą w muzyczne krzesełka… Ale o tym już w następnej części.
Świat fałszywych pieniędzy

Na polskim rynku giełdowym przeważa model spekulacyjny. Model ten, z natury ryzykowny, często prowadzi większość inwestorów giełdowych do kłopotów finansowych. Jest to efekt specyficznej struktury rynku, stworzonej głównie przez duże instytucje finansowe i nadzorcze. Taka architektura sprawia, że spekulacja przekształca się w grę o sumie zerowej, skutkując utratą większości posiadanego kapitału przez jej uczestników.
Czy można zatem w ogóle osiągnąć zyski na giełdzie?
Oczywiście, że tak, ale wymaga to zmiany podejścia. Kluczowym krokiem w kierunku znaczącej poprawy wyników jest przejście od modelu spekulacyjnego do inwestycyjnego. Istotne jest odrzucenie typowych zachowań rynkowych, które opierają się na maksymalizacji aktywności. Zamiast kupować tanio, by natychmiast sprzedać drożej, lepiej skoncentrować się na długofalowej strategii budowania wartości.
Aby głębiej zrozumieć tę kwestię, warto spojrzeć na „szerszy kadr” finansowej rzeczywistości, jaka nas otacza. Kluczowym momentem był 1971 rok, gdy prezydent USA Richard Nixon zdecydował o zawieszeniu wymienialności dolara na złoto. Ten ruch zniszczył trwałą wartość pieniądza, tworząc tzw. fałszywe pieniądze – papierowe banknoty bez rzeczywistego pokrycia. Konsekwencje tego kroku rozlały się po całym świecie.
Gdy pieniądz stracił związek z realną wartością, rządy mogły zacząć drukować go w nieskończoność, „z powietrza”. W ten sposób nie tylko zaspokajano bieżące potrzeby, ale i kupowano głosy wyborców, którzy stali się zależni od ciągle rosnących wydatków i rachunków do opłacenia.

Oczywiście, te działania niosą ze sobą poważną wadę dla nas, konsumentów i użytkowników pieniądza. W efekcie nieuchronnie prowadzą do wzrostu inflacji, co skutkuje dewaluacją siły nabywczej pieniędzy, z których korzystamy na co dzień.
Gromadzenie fałszywych pieniędzy jest jedną z mniej rozsądnych decyzji, jakie można podjąć, ponieważ ich wartość nabywcza nie podlega naszej kontroli. Można być pewnym, że ich wartość będzie systematycznie maleć, a spadki przyspieszą z czasem do tego stopnia, że ostatecznie nasze środki stracą niemal 99% swojej obecnej wartości.
W Polsce dwukrotnie doświadczyliśmy, jak zgromadzone przez lata pieniądze przekształcały się w bezwartościowe papierki. Gotówka, oszczędzana przez dziesięciolecia, nagle traciła na wartości do tego stopnia, że można było za nią kupić tylko pudełko zapałek. Ci, którzy nie znają tych wydarzeń, powinni zapoznać się z historią hiperinflacji w Polsce lat dwudziestych i początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku.
Obecnie, na początku lat dwudziestych XXI wieku, ponownie jesteśmy świadkami podobnych zjawisk, co świadczy o powtarzalności historii inflacyjnych.

Znając postępujący proces inflacji, warto zastanowić się nad sensem gromadzenia fałszywych pieniędzy. W końcu, prędzej czy później, stracą one większość swojej wartości. Popularne powiedzenie w Stanach Zjednoczonych głosi:
„Oszczędzający są frajerami, inwestorzy są zwycięzcami”.
Robert Kiyosaki
W kontekście zaś inwestowania na giełdzie można pokusić się o parafrazę:
„Spekulanci ryzykują, inwestorzy wygrywają”.
Dlaczego model spekulacyjny jest problematyczny? Zakłada on ciągłą aktywność mającą na celu gromadzenie fałszywych pieniędzy i rezygnację z prawdziwej istoty inwestowania, która polega na gromadzeniu aktywów generujących wolne przepływy pieniężne.
Historia uczy nas, że wartość fałszywych pieniędzy ostatecznie dąży do zera, więc gromadzenie ich w dłuższej perspektywie nie ma głębszego sensu. Co z tego, że dziś podwoisz swoje zasoby, skoro nie posiadasz wciąż nic, co ma rzeczywistą wartość? Nie kontrolujesz tych zasobów, a one nie przenoszą wartości w czasie.
Gromadzenie fałszywych pieniędzy okazuje się największym marnotrawstwem czasu, co zazwyczaj odkrywamy zbyt późno. Co zatem jest kluczowe w budowaniu majętności? Jak naprawdę budować majątek, jeśli nie przez akumulację pieniędzy?
Otóż chodzi o budowanie aktywów, które generują wolne przepływy pieniężne… Ale o tym opowiem Wam już w następnej części.
Jak nie mieć bólu głowy?

Niektórzy ludzie zachowują się tak, jakby nie potrafili zmienić swoich błędnych nawyków. Mimo że widzą osiągane rezultaty, nie potrafią wyjść z błędnego koła zachowań i nieustannie powtarzają te same błędy inwestycyjne. I jeszcze są tym faktem zaskoczeni! To tak, jakby w nieskończoność walić głową w mur i być zdziwionym, że boli głowa. A wystarczy zmienić podejście, wyeliminować nieefektywne działania i skupić się równocześnie na tych rzeczach, które przynoszą oczekiwane rezultaty.
Na rynku finansowym istnieje wiele mitów i błędnych przekonań, które często prowadzą inwestorów do sporych kłopotów. Jednym z takich przekonań jest powiedzenie:
„Co nas nie zabije, to nas wzmocni”.
Friedrich Nietzsche
To nieprawda. Co Was nie zabije, to Was nie zabije. Nie musi Was jednak wcale wzmacniać. Zamiast tego niektóre porażki mogą ciągnąć się za Wami latami, zostawiając długotrwały uszczerbek na Waszej psychice i kapitale.
Co więcej, to umiejętność omijania potencjalnych niebezpieczeństw jest ważniejsza niż bezmyślna próba ich pokonywania. Dlatego ważnie jest, aby rozumieć, że rynek finansowy jest pełen pułapek, i uczyć się, jak ich unikać. Cenniejszy jest wzrost krzywej uczenia się, rozwijanie własnej zdolności krytycznego myślenia i selektywność w podejściu do podejmowanych decyzji niż mierzenie się ze skutkami błędnych wyborów.
W kontekście budowania Waszego kapitału ochrona tego, co już posiadacie, powinna stać się kamieniem węgielnym Waszej strategii. Dlatego też przed podjęciem każdej decyzji o alokacji środków w nowe inwestycje powinniście wpierw zawsze myśleć o ochronie kapitału, a dopiero w drugiej kolejności o potencjalnej stopie zwrotu.

Kluczowe jest zachowanie równowagi między dążeniem do zysku a ryzykiem wejścia w stratę. Każdą decyzję inwestycyjną powinniście starannie przemyśleć, mając na uwadze zarówno potencjalne korzyści, jak i zagrożenia. Dlatego wszystkie Wasze działania, szczególnie na początku, powinny być przemyślane i oparte na solidnych fundamentach. Zanim zdecydujecie się na jakikolwiek krok, powinniście przeanalizować potencjalne ryzyka i zastanowić się, jak możecie je zminimalizować.
W podejściu do inwestycji przyjmijcie zdrową zasadę obowiązującą przy cięciu deski:
„Dwa razy mierz, raz tnij”.
Stephen R. Covey
Zasada to powinna skłaniać Was do głębokiej analizy i przemyślenia każdego kroku, zanim podejmiecie jakiekolwiek działanie. W konsekwencji podejmowanie decyzji stanie się bardziej przemyślane, co naturalnie będzie prowadzić Was do minimalizacji ryzyka i ograniczenia liczby popełnianych błędów.
Niezmiernie istotne jest jednak również, aby uczyć się na własnych błędach. Analiza sytuacji, w których wszystko poszło źle, pozwala na wypracowanie mechanizmów zapobiegawczych.

Kluczowe jest również zachowanie równowagi między dążeniem do zysku a ryzykiem wejścia w stratę. Każda decyzja inwestycyjna powinna być więc starannie przemyślana, mając na uwadze zarówno potencjalne korzyści, jak i zagrożenia.
Analiza błędów i wyciąganie wniosków z niepowodzeń jest nieodzownym elementem procesu uczenia się na ścieżce inwestycyjnej. W rzeczywistości to właśnie te momenty, kiedy coś nie idzie zgodnie z Waszym planem, dostarczają najcenniejszych lekcji, które mogą zoptymalizować Wasze przyszłe decyzje.
Co więcej, to systematyczne analizowanie sytuacji, które nie przyniosły oczekiwanych rezultatów, umożliwi Wam identyfikację wzorców błędnych decyzji. I odwrotnie: analiza dobrych decyzji umożliwi identyfikację prawidłowych wzorców.
Pilnujcie się, aby nie walić głową w mur, od tego będzie Was tylko boleć głowa. Starajcie się eliminować wszystkie błędne zachowania i jednocześnie powtarzajcie i róbcie cały czas te rzeczy, które działają. Róbcie to tak długo, aż wypracujecie własne pozytywne wzorce zachowań. Aż staną się one dla was czytelne.

W końcu droga do sukcesu inwestycyjnego jest procesem, który wymaga czasu, cierpliwości i przede wszystkim gotowości do uczenia się na swoich doświadczeniach. A dzięki zdobytej wiedzy i umiejętnościom odnajdziecie siłę, aby zbudować solidne fundamenty swojego przyszłego finansowego dobrobytu. Pamiętajcie, że każdy krok, nawet ten najmniejszy, kiedy jest wykonany z rozwagą i zrozumieniem, przybliża Was do realizacji Waszych celów finansowych.
Do zobaczenia pełnego obrazu, jak skutecznie zbudować swój pierwszy kapitał inwestycyjny, brakuje Wam już tylko ostatniego elementu. A jest nim piękna Pani z telewizji… Ale o tym opowiem Wam już przy zupełnie innej okazji.
Obserwowanie schnącej farby na ścianie

Żyjemy w świecie szybkiego działania, gdzie cierpliwość stała się zapomnianą cnotą. Żyjemy w świecie, gdzie tempo podejmowania decyzji częściej przypomina szaleńczy bieg olimpijski na sto metrów niż maraton, który daje przestrzeń na szlifowanie racjonalnego podejścia.
W erze natychmiastowej gratyfikacji, gdzie wydaje nam się, że każdy moment może przynieść nam zysk lub stratę, zapominamy o tym, co jest kluczowe. Zapominamy o cierpliwości.
Jako ludzie mamy skłonność do poszukiwania mocnych wrażeń. Najlepiej takich, które dają nam solidny zastrzyk adrenaliny. To bywa prawdziwy motywator naszych zachowań. Z jego powodu najchętniej podejmujemy takie działania, które zapewniają nam ekscytację, euforię i dreszczyk emocji.
Nie tak jednak powinien wyglądać proces inwestycyjny. Powinien on być nudny jak obserwowanie schnącej farby na ścianie. Powinien być nudny do granic Waszej wytrzymałości. Wtedy jest efektywny. Wtedy działacie w końcu racjonalnie.
W cierpliwym podejściu do inwestowania kryje się sekret prawdziwych zysków. To w tym miejscu, w spokojnym oczekiwaniu na rezultat kształtuje się droga do finansowej majętności. Jeden z najwybitniejszych inwestorów świata ujął to w bardzo trafny sposób:
„Pieniądze na giełdzie płyną od aktywnych do cierpliwych”.
Warren Buffett
Szukasz emocji? Idź do kasyna. Chcesz naprawdę pomnażać pieniądze? Naucz się w przede wszystkim cierpliwości.

Rozważając cierpliwość w świetle natury ludzkiej, musimy pamiętać o naszej wrodzonej tendencji do osiągania natychmiastowej gratyfikacji. Ta głęboko zakorzeniona potrzeba szybkich wygranych jest częścią naszego instynktu przetrwania, który w dawnych czasach pomagał nam reagować na bezpośrednie zagrożenia. W kontekście inwestowania jednakże ta sama cecha prowadzi nas do całkowitej przegranej.
Początkujący inwestorzy skłonni są sięgać po natychmiastowe, małe zyski ze swoich inwestycji, ograniczając możliwości wygenerowania dużych zysków w przyszłości. I odwrotnie: skłonni są trzymać stratne pozycje z nadzieją na odwrócenie ich trendu. Takie podejście skutkuje popadaniem w duże kłopoty na błędnie wybranych inwestycjach. Ludzie potrafią trzymać się swoich błędnych decyzji do samego końca, do straty wszystkich posiadanych pieniędzy – w imię udowodnienia swoich racji.
Tymczasem jednym z kluczowych elementów sukcesu inwestycyjnego jest odwrócenie tego instynktownego podejścia, czyli szybkie eliminowanie strat i umożliwienie zyskom długoterminowego wzrostu. Wymaga to jednak przeciwstawienia się naszej naturze. Wymaga cierpliwości, dyscypliny i stałego przypominania sobie, że w świecie finansów prawdziwe zyski przychodzą do tych, którzy potrafią cierpliwie czekać.
Przyjmując strategię długoterminowego wzrostu, inwestorzy dają sobie przestrzeń na korzystanie z potęgi procentu składanego, co z czasem znacząco zwiększa wartość ich kapitału. To długie oczekiwanie na efekty wymaga nie tylko czasu, ale i umiejętności unikania impulsywnych decyzji, które mogą zniszczyć cały budowany proces.
Trzymając się dobrej zasady cierpliwości, inwestorzy mogą zminimalizować ryzyko strat i maksymalizować potencjalne zyski, co jest kluczowe do budowy ich przyszłego kapitału inwestycyjnego.

Cierpliwość to nie tylko oczekiwanie na wzrost wartości. To również umiejętność wybierania odpowiednich momentów do zajęcia pozycji, jak i do jej zamknięcia.
Dzięki cierpliwości inwestorzy mogą lepiej zidentyfikować momenty, w których rynek jest niedowartościowany lub przewartościowany. Zdecydować się na zakup oraz wyłapać moment, gdy ich inwestycja osiągnęła dojrzałość. Cierpliwość pozwala więc nie tylko na akumulację zysków, ale i na zabezpieczenie się przed stratami.
Jeden z najsłynniejszych graczy giełdowych w historii świata powiedział kiedyś te słynne słowa:
„Po tym, jak spędziłem na Wall Street wiele długich lat, i po tym, jak zarobiłem tam i straciłem wiele milionów dolarów, pragnę stwierdzić, że naprawdę duże pieniądze zarabiałem wcale nie za sprawą myślenia i inteligencji, ale dzięki umiejętności cierpliwego siedzenia na czterech literach. Rozumiecie? Siedzenie na własnej d…! Właśnie tak! Jest to jedna z tych rzeczy, których nauczyć się najtrudniej. Ale dopiero wtedy, gdy stanie się ona częścią psychiki gracza, może on myśleć o fortunie”.
Jessie Livermoore
Cierpliwość to fundament sukcesu finansowego, wymagający zmiany myślenia i spojrzenia na proces inwestycyjny. Zamiast ulegać szybkim impulsom, lepiej pozostać cierpliwym obserwatorem rzeczywistości, ceniącym przemyślane decyzje i zrównoważoną strategię. Prawdziwa wartość inwestycji dojrzewa z czasem jak dobre wino, dlatego niech cierpliwość będzie Waszym drogowskazem przy budowie pierwszego kapitału inwestycyjnego.
A co jest końcowym elementem tej układanki? Co powoduje, że Wasz kapitał zaczyna rosnąć w sposób powtarzalny? Jak nie mieć bólu głowy? O tym opowiem Wam już w następnej części.
Amerykański sen

Do dziś pamiętam zapach i smak gumy balonowej Donald. W moim dzieciństwie, gdy żyliśmy wciąż za żelazną kurtyną, guma Donald była symbolem zachodniego luksusu. Była pragnieniem dziecka, które kojarzyło smak gumy z kolorowym, zachodnim życiem. Była ucieleśnieniem snu o lepszym świecie.
A czy ten lepszy świat z moich dziecięcych wyobrażeń jest rzeczywiście lepszy? Dziś, już po latach nie mam stuprocentowej pewności, że umiem odpowiedzieć na to pytanie. Wiem jedno: ten świat jest na pewno inny niż moje dziecięce wyobrażenia na jego temat.
Żyjemy dziś w świecie pełnym stereotypów. Stereotypów, które kształtują nasze postrzeganie innych kultur przez pryzmat myślenia schematycznego. Jednym z takich typowych stereotypów jest nieodpowiedzialność i lekkomyślność społeczeństwa amerykańskiego w zarządzaniu finansami.
Prawda jest jednak taka, że to właśnie społeczeństwo amerykańskie osiągnęło imponujący poziom dobrobytu w relatywnie krótkim czasie. A to stanowi dowód na skuteczność w jego podejściu do pracy, inwestowania i zarządzania finansami.
Albo jest się skutecznym, albo się nie jest. To skuteczność jest najlepszym wyznacznikiem prawdy. Skoro więc społeczeństwo amerykańskie jest skuteczne w obszarze finansowym, to znaczy, że swoje działanie opiera na prawdzie.

Amerykański sen, z jego wizją samorealizacji poprzez tworzenie własnych firm, stanowi fundament pracy w Stanach Zjednoczonych. To pragnienie bycia niezależnym, tworzenia czegoś własnego jest silniejsze niż potrzeba bezpieczeństwa wynikająca z posiadania pracy.
W Stanach powszechnie uważa się, że młoda osoba startująca w życiu zawodowym w pierwszej kolejności powinna spróbować zbudować swój własny biznes. Wnieść swój wkład w gospodarkę kraju i dać pracę innym Amerykanom.
Jeżeli w biznesie jej się nie powiedzie, jej firma upadnie, to trudno. Wtedy może już wziąć pracę od innych osób, od tych, którym w biznesie się powiodło. Po prostu: jeżeli w życiu Ci się nie udało, trudno, idź do pracy. Jakże inne podejście od tego, co znamy i szanujemy na naszym polskim podwórku.
Ta mentalność kształtuje nie tylko indywidualne ambicje, ale także całą gospodarkę amerykańską, stymulując innowacje i rozwój. Pomimo wyzwań takie podejście do pracy i przedsiębiorczości ma kluczowe znaczenie dla utrzymania dynamiki amerykańskiej gospodarki i jej globalnej konkurencyjności.
Amerykański sen dla społeczeństwa amerykańskiego to również duża skłonność do zadłużania się. Dług nie jest postrzegany w Stanach jako problem, lecz jako narzędzie do realizacji celów finansowych. Dług na kartach kredytowych jest powszechnie wykorzystywany do zarządzania bieżącą płynnością finansową w gospodarstwach domowych.
Co więcej, amerykańska kultura konsumpcjonizmu zachęca do wysokiego poziomu zadłużenia. Niemniej jednak w strategii tej kluczowe jest świadome wykorzystywanie zaciągniętego długu do sprawniejszego budowania kapitału niezbędnego do inwestycji.
Inwestowanie w Stanach Zjednoczonych jest fundamentem budowania majątku i zapewnienia stabilności finansowej całego społeczeństwa. Rynki akcji, wykorzystywane przez bardzo szerokie grono inwestorów indywidualnych, oferują niezliczone możliwości wzrostu kapitału. Amerykanie bardzo doceniają również znaczenie długoterminowych inwestycji, kierując się strategią budowania portfela inwestycyjnego z myślą o swojej przyszłości.

Co ważne, Amerykanie nie boją się ryzyka związanego z inwestowaniem, wiedząc, że jest ono nieodłącznym elementem osiągania zysków. Ta otwartość na rynki kapitałowe i zrozumienie, że inwestowanie jest najlepszym sposobem na pomnażanie pieniędzy, stanowi klucz do ich finansowego sukcesu.
Dzięki temu Amerykanie są społeczeństwem z największą liczbą milionerów na świecie: w Stanach mieszka ponad 4,5 miliona osób posiadających w aktywach płynnych ponad 1 milion dolarów. Stany Zjednoczone są też krajem z największą liczbą miliarderów: zamieszkuje tam 700 takich osób z łącznym majątkiem wynoszącym ponad 3 biliony dolarów.
Zauważmy, że wyniki te są realizowane przez społeczeństwo liczące 330 milionów obywateli, podczas gdy takie kraje jak Chiny czy Indie z liczbą mieszkańców dochodzącą do 1,5 miliarda posiadają znacznie mniejszą liczbę zamożnych obywateli.

Powyższe stanowi jasny dowód na to, że społeczeństwo amerykańskie posługuje się właściwą metodą skutecznego budowania własnej majętności. To właśnie amerykański sen pokazuje, jak skutecznie budować majętność poprzez prawidłowy model pracy. Jak skutecznie budować kapitał przeznaczony na inwestycje oraz jak skuteczne pomnażać ten kapitał poprzez inwestowanie na giełdzie papierów wartościowych.
Warto więc wzorować się na amerykańskim modelu inwestycyjnym. To amerykański model finansowy okazał się kluczem do sukcesu, który przynosi najlepsze efekty na świecie.
Zamiast więc szukać innych, nowych metod inwestowania, warto wykorzystać te, które wielokrotnie już w przeszłości zostały sprawdzone. A gdy już wdrożycie metody oparte na amerykańskim śnie i zaczniecie je stosować, to pamiętajcie o jednej rzeczy, której powinniście się nauczyć. Pamiętajcie, by zdobyć umiejętność obserwowania schnącej farby na ścianie… Ale o tym opowiem Wam już w następnej części.
Szkocka krata

Lubicie chodzić w sukienkach? Takich w szkocką kratę? Odpowiedź na to pytanie prawdopodobnie będzie odmienna w zależności od płci osoby, która na nie odpowiada. Nie to jest jednak istotą tak postawionego pytania.
„Szkocka krata” jest metaforą oszczędzania, a czasem nadmiernej skłonności do oszczędzania zakrawającej wręcz na skąpstwo.
„Szkocka krata” może więc okazać się wzorem do naśladowania, dowodem na to, jak mądra oszczędność i indywidualne podejście do finansów prowadzą do wolności finansowej. Może jednak również przybrać skrajne formy i doprowadzić Was do dysfunkcyjnej egzystencji.
W świecie oszczędzania – podobnie jak w świecie inwestowania – pojawia się wiele mitów i błędnych przekonań, które prowadzą nas na manowce. Wczytując się w zalecenia niektórych ekspertów dotyczące oszczędzania, można dojść do wniosku, że ich restrykcyjne metody wydają się bardziej szkodliwe niż rzeczywiście pomocne.
Oszczędzanie na codziennych przyjemnościach, takich jak na przykład kawa na mieście, może wydawać się racjonalne, lecz nie zawsze dobrze wpływa na nasze samopoczucie. Podobnie jak oszczędzanie na ogrzewaniu zimą w domu czy rezygnacja z ciepłej wody pod prysznicem. Ekstremalne propozycje mogą negatywnie wpływać na nasze zdrowie i dobrostan. A takich dziwnych pomysłów znajdziecie tu i ówdzie znacznie więcej.

Wcielanie w życie tak skrajnych metod oszczędzania, sugerowanych przez niektórych ekspertów, jest nie tylko niepraktyczne, ale może również odciągać od zrozumienia prawdziwej wartości pieniądza i znalezienia zdrowej równowagi między oszczędzaniem a naszym codziennym życiem.
Wasz zdrowy rozsądek powinien prowadzić Was do rozwiązań, które są zrównoważone i dopasowane do Waszych indywidualnych potrzeb. A nie ślepo kierować Was ku ogólnikowym radom, które nie pasują do Waszej osobowości.
Rozpoznanie własnego progu akceptacji oszczędzania jest podstawą zdrowego zarządzania Waszymi finansami. Podobnie jak w systemie szkolnym, gdzie oceny wahają się w skali od 1 do 6, każdy z Was może ocenić swoje własne skłonności do oszczędzania na podobnej skali. I każdy z Was osiągnie inny wynik.
Jedynka oznacza słabą akceptację wyrzeczeń. Szóstka wskazuje na gotowość do założenia szkockiej kraty i gotowość do znacznych poświęceń w imię oszczędności. Większość z Was znajdzie się gdzieś przy dolnych wartościach tej skali, preferując umiarkowane oszczędzanie bez znaczącego wpływu na jakość swojego życia. Im wyżej na tej skali, tym mniejszy odsetek osób skłonnych do głębokich wyrzeczeń finansowych. Wyrzeczeń, które wymagają wyjątkowej dyscypliny i znacznego poświęcenia.

Ważne jest, by każdy z Was znalazł własny, komfortowy poziom na tej skali. Poziom, który będzie odpowiadał Waszym indywidualnym możliwościom i stawianym sobie celom finansowym, bez narażania Was na frustrację czy demotywację. Tylko wówczas strategie oszczędzania mogą stać się efektywne i przynieść długoterminowe korzyści. Korzyści, które umożliwiają Wam osiągnięcie finansowej niezależności bez niepotrzebnego poświęcenia jakości Waszego życia.
Tworzenie dostosowanych strategii oszczędzania to proces, który wymaga przemyślenia i zrozumienia własnej konstrukcji psychicznej. Na początku warto ustanowić realistyczne cele, które uwzględniają wszystkie dochody i wydatki.
Dużo ważniejsze jest, aby na samym początku każdego miesiąca odkładać zaplanowaną kwotę oszczędności z góry, traktując ją jak kolejny, niezbywalny wydatek. A dopiero z tego, co zostanie, regulować pozostałe swoje zobowiązania. Taka praktyka nie tylko pomoże Wam zbudować zdrowe nawyki finansowe i systematycznie budować kapitał, ale przede wszystkim realnie wpłynie na poziom Waszych oszczędności. Metoda ta zrobi dla Was o niebo więcej niż inne, dziwne rady pseudoekspertów sugerujących Waszej małżonce mycie głowy w zimnej wodzie.

Ponadto pamiętajcie, że elastyczność w podejściu do oszczędzania, pozwalająca na dostosowanie strategii do zmieniających się okoliczności życiowych, jest więcej warta niż niewiele wnoszące, groszowe oszczędności. Możliwość korekty planu oszczędzania w zależności od aktualnych potrzeb i sytuacji pozwala na utrzymanie motywacji i skuteczne gromadzenie środków, bez poczucia ciągłego poświęcenia się w imię lepszej przyszłości.
Możecie też nie tracić czasu na te wszystkie metody i skorzystać z alternatywnego podejścia, jakie opisałem Wam w części „Jak zjeść słonia?”. Może jesteście w sytuacji, w której warto wykorzystać tę alternatywę?
Trzeba też realistycznie spojrzeć prawdzie w oczy. Oszczędzanie pozwoli Wam zbudować początkowy kapitał inwestycyjny, ale nie spowoduje, że staniecie się od razu majętni. Nie da się oszczędzić z bieżących przychodów 10, 20 czy 100 milionów złotych. Nie wierzycie, to weźcie do ręki kalkulator, pomnóżcie 10%, 20% czy 30% Waszego obecnego wynagrodzenia przez 12 miesięcy i przez 5, 10 czy 15 kolejnych lat. Ile Wam wyszło? Ile wciąż brakuje Wam do 10 milionów złotych?
Eksploracja ścieżek oszczędzania pokazuje jasno, że nie ma jednego, uniwersalnego rozwiązania pasującego do wszystkich osób tak samo. Kluczowe jest dostosowanie strategii do własnych potrzeb, możliwości i tolerancji wobec wyrzeczeń. Niezależnie od wyboru metody cel pozostanie ten sam – zgromadzić pierwsze środki na inwestycje. A następnie zacząć je pomnażać, zacząć myśleć i działać jak w amerykańskim śnie… Ale o tym opowiem Wam już w następnej części.
Nie myślcie jak milionerzy

Wszelkiego typu szkolenia bazujące na analizie mitycznego umysłu milionera to strata czasu i pieniędzy. W świecie, gdzie marzenia o bogactwie wciąż dobrze się sprzedają, należy być ostrożnym.
Wprawdzie sukcesy osób majętnych zawsze inspirują, to już strategie zabezpieczające duże majątki milionerów całkowicie nie pasują do realiów początkującego inwestora. Zamiast naśladować ich ostrożne ruchy, należy odejść od kanonu i wdrożyć znacznie odważniejsze podejście.
Dla osób, które dopiero budują własny kapitał, kluczem jest przemyślane, ale odważne podejmowanie ryzyka. Tymczasem strategie milionerów, sprawdzą się w obronie wielkich fortun, ale będą kotwicą dynamiki wzrostu Waszych początkowych inwestycji. Zamiast kroczyć utartymi ścieżkami, poszukajcie innej drogi, prowadzącej do niezależności finansowej, dopasowanej do Waszych unikalnych potrzeb i możliwości.

Na pierwszy rzut oka wzorowanie się na finansowych tytanach może wydawać się niezawodnym przepisem na sukces. W końcu kto z nas nie chciałby czerpać wiedzy z doświadczeń tych, którzy osiągnęli już finansową niezależność? Jednakże przy bliższym spojrzeniu okazuje się, że ich strategie nie harmonizują z realiami, z jakimi mierzy się początkujący inwestor.
Przede wszystkim należy pamiętać, że przy budowaniu swoich fortun osoby majętne kierowały się innymi zasadami, opartymi na poszukiwaniu wysokiej stopy zwrotu przy akceptowalnym dla nich, ale wciąż wysokim ryzyku. Dorobili się oni swojego majątku, działając bardzo często na finansowej krawędzi. Teraz już, gdy go mają, mogą sobie pozwolić na większy komfort i minimalizowanie ryzyka.
Wartościowe jest również zrozumienie, iż milionerzy, mając na uwadze ochronę już zgromadzonego majątku, preferują strategie konserwatywne. Ich głównym celem jest bowiem zabezpieczenie kapitału przed potencjalnymi stratami, co naturalnie prowadzi do inwestycji charakteryzujących się niższym zwrotem na kapitale.
Dla osób, które dopiero rozpoczynają swoją przygodę z inwestowaniem i dysponują znacznie mniejszymi środkami, takie podejście jest zbyt restrykcyjne. Zamiast poszukiwania potencjału szybkiego wzrostu, oferuje stabilność, która oznacza stagnację.

Proces akumulacji majątku u osób z mniejszym kapitałem wymaga podejmowania większego ryzyka. Nie chodzi tu o nierozważne rzucanie się na głęboką wodę bez kamizelki ratunkowej. Wręcz przeciwnie, kluczowe staje się mądre zarządzanie ryzykiem i szukanie takich możliwości inwestycyjnych, które przy odpowiednim poziomie zaangażowania mogą przynieść znacznie większe zyski. W tym kontekście przemyślane ryzyko staje się nie tyle wyborem, ile koniecznością.
Dodatkowo ludzie majętni operują w zupełnie innej rzeczywistości finansowej, korzystając z narzędzi i strategii, które są niedostępne i niepraktyczne dla osób, które zarządzają znacznie mniejszym kapitałem. Ich decyzje są wspierane przez zespoły doradców i analizy oparte na skomplikowanych modelach finansowych, które prowadzą do zwrotów na poziomie pobicia inflacji.
To nie jest to, czego należy szukać na początku własnej drogi inwestycyjnej.
Wchodząc głębiej w świat inwestycji, nie można pominąć roli, jaką odgrywają tutaj duże instytucje finansowe. Te gagatki, kierując się swoimi interesami, często kreują narrację, która służy tylko im, a nie inwestorom mniejszościowym. W końcu chodzi im o to, aby zarobić jak najwięcej pieniędzy z prowizji generowanej na sprzedaży własnych usług finansowych, a nie o Wasze dobre zwroty z inwestycji.
Promując strategie ukierunkowane na minimalizację ryzyka i szeroką dywersyfikację, wprowadzają w błąd tych, którzy dopiero rozpoczynają swoją finansową podróż. Dla portfeli liczących setki milionów czy miliardy złotych takie podejście może mieć sens – jest to sposób na ochronę przed nieprzewidzianymi zawirowaniami rynkowymi. Jednak dla inwestora, którego celem jest dynamiczny wzrost kapitału, te zalecenia okazują się kotwicą ograniczającą wzrost jego rzeczywistego potencjału.
Ponadto instytucje te poprzez swoją dominującą pozycję rynkową wpływają na kształtowanie się trendów rynkowych, które nie są korzystne dla indywidualnych graczy.
Strategie „bezpieczne”, promowane przez te skostniałe instytucje, są zbyt zachowawcze dla tych, którzy poszukują dynamicznego wzrostu. W efekcie drobni inwestorzy tracą okazję do zysku, podążając za radami, które nie zostały stworzone z myślą o ich specyficznych potrzebach i wymaganiach.

Przyjmując inne podejście, młodzi stażem inwestorzy mogą znacznie przyspieszyć osiągnięcie swoich celów. Kluczem do zbudowania solidnego fundamentu są przede wszystkim: skupienie się na ścisłej selekcji i wybór tylko optymalnych inwestycji.
Zamiast rozpraszania zasobów i stosowania dywersyfikacji, która w przypadku małych portfeli nie przynosi żadnych rezultatów, lepiej skupić się na możliwie niewielkiej liczbie, za to dobrze przemyślanych projektów. Takie podejście otwiera drzwi do potencjalnie wyższych zwrotów w przyszłości.
Słuchanie własnej intuicji i doświadczenia jest kolejnym istotnym czynnikiem. W świecie, gdzie każdy ma dostęp do ogromnej ilości informacji, kluczowe jest, aby nauczyć się filtrować rady i opinie, szczególnie te, które nie są dostosowane do sytuacji małego inwestora. Może to wydawać się trudne na początku, ale z czasem będzie Wam już dużo łatwiej.
Ostatnią kluczową radą na początek jest eksploracja niszowych rynków, które bywają często pomijane przez dużych graczy. To właśnie tutaj, w tych mało spenetrowanych zakątkach, kryją się niezwykłe możliwości, które mogą przynieść znaczące zyski tym, którzy są gotowi podjąć wyższe ryzyko.

Niezależnie od rozmiaru portfela i strategii inwestycyjnych istnieją również uniwersalne zasady, które służą każdemu inwestorowi. I temu majętnemu, i temu dopiero rozpoczynającemu swoją przygodę.
Pierwszą z nich jest długoterminowe planowanie, które wymaga cierpliwości i wytrwałości. Bez względu na to, czy dopiero rozpoczynacie swoją drogę, czy już od dawna poruszacie się po świecie finansów, myślenie długoterminowe i konsekwentne dążenie do celu stanowią podstawę sukcesu.
Kolejnym wspólnym mianownikiem jest budowanie kapitału. Regularne odkładanie części dochodów nie tylko buduje kapitał początkowy do inwestowania, ale również uczy dyscypliny finansowej.
Reinwestowanie wypracowanych zysków pozwala z kolei na skorzystanie z efektu procentu składanego, który z czasem znacząco wpływa na końcową wartość Waszych portfeli.
Monitorowanie postępów i ciągła weryfikacja inwestycji to kolejny element sukcesu. Świat inwestycji jest dynamiczny, a regularne przeglądy pozwalają na dostosowanie strategii do zmieniających się warunków rynkowych.
Wreszcie powtarzanie skutecznych strategii to fundament budowania trwałego majątku. Rób jak najwięcej tego, co działa i przynosi Ci dobre efekty. Eliminuj za to te elementy, które się nie sprawdzają.

W tym miejscu przypomnijmy sobie słynną wypowiedź Warrena Buffeta, którą warto się kierować, poruszając się w świecie inwestycyjnym:
„Z czasem przekonasz się, że jeśli masz rację co do inwestycji, którą nabyłeś, to chwasty uschną, a kwiaty zakwitną. Wystarczy tylko kilku zwycięzców, aby zdziałać cuda”.
Warren Buffet
To świetna rada od tego wybitnego inwestora. Świetna nie tylko dla początkujących, ale również zaawansowanych inwestorów.
Droga do majętności nie jest ścieżką, którą podążają dziś osoby majętne. Jest ścieżką, którą podążali oni, gdy jeszcze swojego majątku nie zgromadzili. Kluczem do sukcesu jest znalezienie własnej drogi, która uwzględnia Wasze indywidualne cele, możliwości i tolerancję na ryzyko.
Pamiętajcie również o fundamentalnej zasadzie opartej na powtarzalności cyklu: oszczędzaj, inwestuj, trzymaj, powtarzaj. Niebawem opowiem Wam także o metodach i technikach, które pomogą Wam maksymalizować Wasz przyszły potencjał. Opowiem Wam o szkockiej kracie… Ale o tym już w następnej części.
Skup się na stawkach, które mają znaczenie

W codziennym życiu prawdziwą wartość mają te decyzje, które realnie i znacząco wpływają na naszą przyszłość. Większość z nas nauczona jest jednak podejmowania decyzji zmierzających do uzyskania stabilizacji i bezpieczeństwa, a unikania jakiegokolwiek ryzyka. Prawdziwe zmiany w naszym życiu następują jednak dopiero wtedy, gdy odważymy się na więcej.
A co, gdyby skupić się na stawkach, które mają znaczenie i to nie tylko w obszarze finansowym, ale w całej naszej codzienności? Przyjęcie takiej filozofii zmieniłoby naszą codzienną optykę. I niosłoby ze sobą potencjał prawdziwej transformacji naszego życia osobistego i materialnego.
Większość z nas podejmuje w życiu decyzje wyglądające na bezpieczne. Takie, które niczego w istotny sposób nie zmienią. Natomiast to, co w życiu jest najpiękniejsze, znajduje się poza tymi granicami.
Przytłaczająca większość mężczyzn nie podejdzie do wyjątkowo pięknej nieznajomej kobiety i nie zapyta jej, czy nie umówiłaby się na randkę. Bez wahania wykonają taki krok raczej wobec kobiety, w której widzą pewne niedoskonałości i wady. Próba podboju kobiety idealnej wykracza poza ich system bezpieczeństwa.

Podobnie większość ludzi zapytana w konkursie radiowym, czy weźmie gwarantowaną kwotę 1000 złotych, czy podejmie ryzyko zdobycia 50 000 złotych z prawdopodobieństwem wygrania wynoszącym 20%, wybiera pierwszą, gwarantowaną opcję. Zazwyczaj nie przyjmujemy do wiadomości, że zadowalając się małą kwotą, tracimy bezpowrotnie możliwość zdobycia kwoty, która może mieć dla nas znaczenie.
Gdybyście zapytali ludzi na ulicy, przegranie jakiej kwoty w kasynie czy na loterii nie miałoby dla nich większego znaczenia, wskazaliby kilka, kilkadziesiąt, może sto, a maksymalnie kilkaset złotych. Większość z ludzi grywa właśnie takimi stawkami.

Spójrzcie na to jednak z innej perspektywy. Czy podwojenie 100 złotych zmieniłoby cokolwiek w Waszym życiu? A czy podwojenie kwoty 1000 złotych znacząco zmieni coś w Waszym życiu? Odpowiedź brzmi – nie.
Jeżeli operujecie stawkami, których utrata nie ma dla Was większego znaczenia, to ich podwojenie również niczego wartościowego nie wniesie do Waszego przyszłego życia. Z drugiej strony, jeżeli użyjecie stawek 100 000 czy 500 000 złotych, to ich podwojenie czy zwielokrotnienie może mieć istotny wpływ na Waszą sytuację.
Skupianie się w życiu na stawkach, które mają istotne znaczenie, to wyzwanie, które zmusi Was do przekraczania granic własnej strefy komfortu. To działanie w obszarze, w którym wykonanie ruchu ma znaczący wpływ na wszystko, co dzieje się wokół Was.
Wymagać to będzie od Was odwagi oraz umiejętności adaptacji do zmieniających się warunków, ale to esencja życia. To moment, w którym można wyruszyć ku największym sukcesom. Świetnie ujął to w swoim wystąpieniu publicznym Jacek Walkiewicz:
„Puk, puk, strach puka do drzwi. Otwiera mu odwaga, a tam… nikogo nie ma”.
Jacek Walkiewicz
Budując swój kapitał inwestycyjny, budujcie go w taki właśnie sposób, aby móc zagrać w przyszłości o wysokie stawki. Zgromadźcie kapitał, który zaangażowany w działanie może znacząco wpłynąć na Waszą finansową przyszłość. Zbudujcie istotny z Waszego punktu widzenia kapitał, który umożliwi Wam wykorzystanie mocy zmiany przyszłego standardu życia.
Planując budowę swojego przyszłego kapitału inwestycyjnego, pamiętajcie o znamiennych słowach Zenona Komara:
„Jeśli podwoimy sto dolarów, ciągle jesteśmy biedni. Tu chodzi o pobicie systemu. System możemy pobić tylko wtedy, kiedy gramy stawkami mającymi dla nas znaczenie”.
Zenon Komar
Takie podejście niejako zmusi Was do refleksji nad własnymi działaniami. Umożliwi Wam zrozumienie, że bez próby zagrania o istotne stawki, ciężko będzie Wam w przyszłości osiągnąć majętność. Jeżeli jednak zdecydujecie się na działanie pomimo obaw, otworzycie przed sobą drzwi do nowych, często niezwykłych możliwości.
Skupienie się na stawkach, które mają znaczenie, jest nie tylko filozofią, dzięki której przełamiecie własny strach, ale także drogą do prawdziwych zmian w życiu. Pamiętając o słowach Jacka Walkiewicza i Zenona Komara, zachęcam Was do podjęcia próby zbudowania istotnego kapitału oraz do podejmowania działań, które realnie mogą wpłynąć na Waszą przyszłą sytuację finansową i życiową.
Odejdźcie więc od tradycyjnych schematów i poszukajcie własnej ścieżki, która może zaprowadzić Was do nieoczekiwanego sukcesu. Zmieńcie swój sposób myślenia i przestańcie myśleć jak milionerzy… Ale o tym opowiem Wam już w kolejnej części.
Jak zjeść słonia?

Nasz świat staje się coraz bardziej złożony i skomplikowany. Wynika to z ogromnego tempa rozwoju nowych technologii. Niesie to za sobą oczywiste korzyści dla nas jako społeczeństwa, bo mądrze zaprojektowane nowoczesne technologie podnoszą komfort naszego życia. Jednak wraz z ich rozwojem otrzymujemy coraz bardziej złożony świat, który coraz trudniej jest nam ogarnąć.
Młodzi ludzie często nie dostrzegają jeszcze tego problemu. Dla nich świat nowoczesnych technologii jest zrozumiały, oni zostali w nim wychowani. Sytuacja ta będzie się dla nich jednak szybko zmieniać wraz z kolejnymi świeczkami przybywającymi na torcie urodzinowym. Tak jak zmieniała się dla wszystkich poprzednich pokoleń XX i XXI wieku.
Jak więc poradzić sobie z coraz bardziej złożonymi i skomplikowanymi projektami? Jak efektywnie poradzić sobie z naturalnym pytaniem: „Jak zjeść słonia?”. Odpowiedź na to pytanie jest prostsza, niż mogłoby się wydawać.
Jak zjeść słonia? Po kawałku.
Stojąc przed wyzwaniem budowy kapitału początkowego niezbędnego do rozpoczęcia procesu inwestowania, warto do niego podejść jak do dużego, złożonego projektu.
Tak jak duże projekty najlepiej jest realizować etapami, tak i postawiony cel finansowy najlepiej jest zrealizować krok po kroku. Zamiast frustrować się docelową kwotą czy skalą zadania, lepiej skupić się na małych, ale stałych i powtarzalnych działaniach. Co więcej, warto pamiętać, że każda, nawet najmniejsza odłożona kwota zbliża nas do celu. Wystarczy tylko popatrzeć na efekty z perspektywy dłuższego czasu.

Załóżmy, że postanawiacie oszczędzić kwotę 100 000 złotych w ciągu kolejnych 4 lat. Cel może wydawać się na początku bardzo trudny do zrealizowania. Niemniej, jeżeli rozbijecie go na etapy, to okaże się, że jest on osiągalny.
Rozbijając tę kwotę na osobne lata, zostaje nam do zgromadzenia 25 000 złotych rocznie. A idąc dalej tym torem rozumowania, wystarczy, że co miesiąc będziecie oszczędzać kwotę 2000 złotych. Przyznacie, że dokonanie oszczędności 2000 złotych jest znacznie prostsze niż od razu 100 000.
Działając regularnie i przyjmując rozsądny, ale osiągalny roczny zwrot z zainwestowanych oszczędności na poziomie 12%, możemy obliczyć, jak zbliżyć się do celu zgromadzenia 100 000 złotych w ciągu 4 lat.
Aby dobrze policzyć tę wartość, należy skorzystać z formuły dla wartości przyszłej (FV), opartej o miesięczną kapitalizację odsetek:

Jeśli miesięcznie zaoszczędzicie kwotę 2000 złotych oraz korzystając z dobrodziejstwa procentu składanego, uzyskacie średnioroczne oprocentowanie w wysokości 12% w skali roku oparte o miesięczną kapitalizację odsetek – kwotę 100 000 złotych osiągniecie w ciągu 3 lat i 5 miesięcy. Przy tego typu podejściu każda oszczędzona i zainwestowana złotówka będzie rosła na wartości. A to pokazuje, jak małe, za to regularne działania mogą prowadzić do dużego sukcesu finansowego.

W procesie osiągania dużych celów kluczową zasadą jest uświadomienie sobie, że każda drobna oszczędność, jak i każda, nawet najmniejsza inwestycja ma kluczowe znaczenie. Podobnie jak rzeka składa się z niezliczonych kropelek wody, tak duży majątek budowany jest z małych, systematycznie odkładanych kwot.
W ten sposób stopniowo, ale konsekwentnie będziecie dochodzić do realizacji Waszego głównego celu – zgromadzenia brakującej kwoty na inwestycję.
Wprowadzając dodatkowo do Waszego działania japońską filozofię kaizen, możecie wzmocnić cały proces i wyeliminować nie tylko zbędne wydatki, ale również wdrożyć mądrzejsze działania, które przyniosą Wam jeszcze lepsze rezultaty.
Na filozofii kaizen opiera się współczesne lean management, które skupia się na maksymalizacji wartości przy jednoczesnym minimalizowaniu potencjalnych strat. Kluczowe będzie tu zidentyfikowanie i wyeliminowanie wszelkich działań, które nie przyczyniają się bezpośrednio do obranego przez Was celu.
W praktyce oznaczać to będzie dokładną analizę Waszych wydatków, zastanowienie się, które z nich są rzeczywiście niezbędne, a które można ograniczyć lub wyeliminować. Takie podejście pozwoli Wam nie tylko na dokonanie oszczędności, ale także na bardziej świadome kierowanie środków finansowych w stronę inwestycji, które przyniosą Wam wymierne korzyści w przyszłości. W ten sposób, krok po kroku przybliżacie się do realizacji Waszego celu, działając mądrzej, bez dokonywania nadmiernych wyrzeczeń.

Metoda kaizen definiuje trzy kluczowe elementy zwane z języka japońskiego: muda, mura oraz muri, którymi należy nauczyć się zarządzać.
Muda to z japońskiego „straty”, czyli zbędne czynniki, które nie dodają żadnej wartości ani nie przybliżają Was do osiągnięcia celu. Powinniście więc po pierwsze dokładnie przeanalizować swoje wydatki i nawyki, tak by zidentyfikować te, które nie przyczyniają się do powiększania oszczędności lub zwiększania efektywności Waszych inwestycji.
Zarządzanie muda obejmować będzie nie tylko eliminację zbędnych wydatków, ale również przegląd opcji zmierzających do bardziej efektywnego sposobu zarządzania Waszymi pieniędzmi. Poprzez systematyczne eliminowanie zbędnych działań zwiększacie swoją efektywność i zbliżacie się znacznie szybciej do celu, działając jednocześnie z większą świadomością.
Mura to inaczej „niespójności”. Aby je zminimalizować, konieczne będzie harmonijne połączenie oszczędzania z inwestowaniem, tak aby każdy krok był przemyślany i spójny z Waszym ostatecznym celem.
Kluczowe będzie więc tutaj wyeliminowanie działań, które mogą wydawać się korzystne w krótkim terminie, ale nie służą Waszej długoterminowej strategii finansowej. W efekcie, dążąc do spójności, unikacie rozpraszania wysiłków i zasobów, co pozwala Wam skuteczniej zbliżać się do oczekiwanego efektu.
Muri to z kolei „przeciążenie” lub „nadmierny stres i presja”, które mogą hamować osiąganie celów finansowych. Aby unikać tego efektu, należy ustanowić realistyczne oczekiwania oraz stworzyć plany działania, które są wykonalne i nie prowadzą do przeciążenia ani psychicznego, ani finansowego.

Dzięki realistycznemu podejściu – działając jednocześnie z równowagą i spokojem – nie tylko unikniecie niepotrzebnego stresu, ale również zwiększycie swoją motywację i efektywność, krocząc pewniej w kierunku osiągnięcia rezultatu.
Istnieje też inny, zdecydowanie bardziej kontrowersyjny, ale skuteczny sposób na szybkie rozpoczęcie inwestowania. Jest nim odwrócenie sytuacji i wykorzystanie długu zewnętrznego do osiągnięcia pierwszego kapitału inwestycyjnego. Zaciągnięcie kredytu czy pożyczki na maksymalną dostępną dla Was kwotę i na maksymalnie długi okres, tak by od razu móc zainwestować znaczne środki. Bez zbędnego tracenia czasu.
To podejście opiera się na wykorzystaniu długu do szybkiego pomnażania kapitału. Chociaż wiąże się z większym ryzykiem, to umożliwia jednak skorzystanie z potencjału inwestycyjnego tu i teraz, bez wieloletniego odkładania pieniędzy.
W naszym świecie dług uważany jest za coś złego. A to kompletna bzdura. Zadłużenie można podzielić na dwie główne kategorie: dług dobry i zły. Dobry dług to taki, który wkłada Wam pieniądze do kieszeni. Zły dług to taki, który Wam te pieniądze z kieszeni wyjmuje.
Oczywiste jest, że powinniście unikać złych długów. Inaczej jednak rzecz ma się z dobrym długiem. Jeżeli jesteście w stanie generować zyski z inwestycji, które pokrywają z nawiązką odsetki i prowizje od zaciągniętego długu, i do tego inwestycja generuje Wam jeszcze zyski, to powinniście korzystać z takiego długu „pod korek”. A raty od długu spłacać z generowanych miesięcznych oszczędności. Jeżeli weźmiecie 100 000 złotych od banku z oprocentowaniem 12% w skali roku na okres 6 lat, to Wasza comiesięczna rata kredytowa wyniesie około 2400 złotych.
To prawie identyczna kwota, jaką musicie oszczędzić co miesiąc, aby uzbierać samodzielnie 100 000 złotych. Różnica jest jednak taka, że dysponujecie kapitałem 100 000 złotych od razu, tu i teraz. Bez czekania kolejnych blisko 4 lat. A to robi zasadniczą różnicę. Policzcie to dobrze, może się okazać, że warto pójść tą drogą.

Wszystkie duże inwestycje na rynku przeprowadzane są z wykorzystaniem długu zewnętrznego. Majętni ludzie rozumieją, że korzystanie z dobrego długu wkłada im pieniądze do kieszeni. Nikt, kto realizuje projekt na 100, 200 czy 500 milionów złotych, nie robi tego za własne pieniądze. Robi to z wykorzystaniem długu zewnętrznego, działając tak, aby po spłaceniu kredytu i odsetek cała góra pieniędzy pozostała w jego kieszeni. Tak zarabia się duże pieniądze w dzisiejszych czasach.
Ważne tylko, by przed podjęciem decyzji o zaciągnięciu długu dokładnie przeanalizować swoją sytuację finansową oraz dokładnie policzyć, czy starczy Wam na comiesięczną spłatę raty. Tak, aby zminimalizować ryzyko. Ten sposób wymaga odwagi, jak również głębokiego zrozumienia matematyki finansowej. Jest on jednak dostępny i szeroko stosowany na rynku. A czy jest odpowiedni dla Was? Tę decyzję musicie podjąć już sami.
Sukces jest procesem, a Wy jesteście jego architektami. Na drodze do osiągnięcia Waszego celu kluczowa jest konsekwencja i optymalizacja działań. Przyjmując metodę lean management, eliminując muda, minimalizując mura i unikając muri, postawicie na mądrzejsze i bardziej efektywne działanie. Po prostu sprawniej i szybciej oraz z mniejszym obciążeniem psychicznym osiągniecie swój cel.
Możecie też skorzystać z bardziej kontrowersyjnych metod, tak aby środki na inwestycję mieć tu i teraz. Wybór tej ścieżki należy już jednak tylko do Was.
Tak czy inaczej, każdy mały krok, każda oszczędność lub każde świadome działanie przybliżą Was do celu. Pamiętajcie jednak, aby nie szukać wymówek, a skupić się na stawkach, które mają znaczenie. Ale o tym opowiem Wam już w kolejnej części.
Stacje kolejowe

W życiu każdego z nas przychodzą chwile, które przypominają nam o nieustającej zmienności świata. Dziś być może świętujecie sukces, ciesząc się z rosnącego salda na Waszym koncie bankowym, a już jutro z niepokojem możecie zastanawiać się, skąd wziąć wolne środki na opłacenie rachunków. Ta nieprzewidywalność jest nieodłącznym elementem naszego życia. I przypomina nam wciąż, że nic, co posiadamy, nie jest nam dane na zawsze.
Jeżeli przyjdzie Wam kiedykolwiek stanąć na życiowym rozdrożu lub zaczynacie dopiero swoją finansową przygodę, to warto wiedzieć, jak przekształcić niepewność w siłę napędową do działania. Zanim jednak do tego przejdziemy, opowiem Wam pewną historię.
To historia nauczyciela języka angielskiego, mężczyzny mierzącego zaledwie 162 cm wzrostu, który jako nastolatek borykał się z dużymi problemami w szkole. Życie nie rozpieszczało go również potem, gdy po ukończeniu edukacji przez długi czas nie mógł znaleźć żadnej pracy. Sam opisywał to tak:
„Starałem się o pracę w KFC. Gdy otwierali pierwszą restaurację w moim mieście, poszedłem do siedziby KFC i złożyłem podanie o pracę. Do pracy zgłosiły się dwadzieścia cztery osoby. Przyjęto dwadzieścia trzy. Byłem jedyną osobą, którą odrzucili. Powiedzieli mi po prostu: nie jesteś wystarczająco dobry”.
Człowiek ten trzykrotnie oblał egzaminy, zanim dostał się na studia, i to do uważanego za najgorszy w mieście Instytutu Nauczycielskiego w Hangzhou. Po ukończeniu studiów zarabiał 15 dolarów na miesiąc, pracując jako nauczyciel języka angielskiego. Marzył o studiach w USA, ale jego kandydatura została dziesięć razy odrzucona przez Uniwersytet Harvarda w Cambridge.
Mowa o Jacku Ma, chińskim przedsiębiorcy, który jest dziś potentatem światowym w branży e-commerce, a jego firma obsługuje większą liczbę klientów niż eBay i Amazon razem wzięci. Jego Alibaba jest dziś warta 180 miliardów dolarów, a on sam jest wielkim autorytetem w świecie biznesu.
Niezależnie od tego, gdzie dziś w życiu się znajdujecie, pamiętajcie, że nigdy nie będzie tak, że „nie jesteś wystarczająco dobry”, ani też tak, że „już zawsze będzie wspaniale”.

W naszym życiu finansowym można wyróżnić zasadniczo trzy etapy, które są niczym stacje kolejowe w nieustannej podróży.
Pierwsza stacja kolejowa to etap, kiedy finanse są źródłem naszego niepokoju. Może nam brakować na podstawowe potrzeby, a marzenia o inwestycjach wydają się nieosiągalne i odległe jak drugi koniec świata.
Druga stacja kolejowa to stabilność. Nasze finanse nie budzą już skrajnych emocji – ani tych pozytywnych, ani tych negatywnych. To etap, w którym życie toczy się swoim rytmem, bez większych wstrząsów finansowych. Nasze życie może nie być jeszcze ekscytujące, ale jest już bezpiecznie i stabilnie.
Trzecia stacja kolejowa to okres, w którym pieniądze zdają się płynąć do nas szerokim strumieniem. Stan naszego konta bankowego rośnie, a my zaczynamy myśleć, jak duże plony mogą przynieść nam przyszłe inwestycje. W tych chwilach łatwo jest poczuć się silnym i bezpiecznym. Warto jednak zawsze pamiętać, że dobrobyt nie jest nam gwarantowany, a różne nieprzewidziane sytuacje życiowe mogą nas zawrócić do poprzedniej stacji kolejowej.
Niezależnie od tego, gdzie się aktualnie znajdujecie, na każdej z tych stacji czekać będą na Was inne wyzwania. Najtrudniejszy do wykonania będzie jednak zawsze ten pierwszy krok.

Stawianie pierwszych kroków na ścieżce inwestycyjnej może wydawać się dużym wyzwaniem. Zwłaszcza gdy nie dysponujecie jeszcze odpowiednimi środkami. A jakich kwot sięgają te „odpowiednie środki”? Odpowiedź na to pytanie niekoniecznie napawa optymizmem.
Nikt jednak tego lepiej nie ujął niż Charlie Munger podczas corocznego zgromadzenia akcjonariuszy firmy Berkshire Hathaway w 1998 roku:
„Zdobycie pierwszych 100 000 dolarów na inwestycje to koszmar. Nie obchodzi mnie, jak to zrobicie. Jeżeli oznacza to dla Was chodzenie po prośbie wszędzie, gdzie tylko się da, lub jedzenie rzeczy kupionych jedynie przy użyciu bonów rabatowych, to zróbcie to. Znajdźcie po prostu sposób, na zdobycie pierwszych 100 000 dolarów. Potem będziecie już mogli trochę zwolnić”.
Charlie Munger
Kwota 100 000 dolarów nie jest oczywiście arbitralna. Odzwierciedla jednak realne potrzeby początkującego inwestora, bo takie pieniądze umożliwiają budowę dobrego portfela i minimalizują ryzyko inwestycyjne.
W dzisiejszych czasach 100 000 dolarów to niecałe 500 000 złotych. Czy potrzeba aż takiej wysokiej kwoty w polskich warunkach? Uważam, że potrzeba minimum 100 000 złotych. Taka kwota wystarczy Wam na początek. Jeżeli jednak zgromadzicie więcej, najlepiej 500 000 złotych, będzie Wam po prostu łatwiej.

Zgromadzenie początkowego kapitału jest kluczowe dla rozpoczęcia efektywnej drogi inwestycyjnej. To inwestycja w siebie i w swoją przyszłość, która wymaga determinacji. Jest też pierwszym krokiem do zbudowania stabilności finansowej. Wystarczy tylko trzymać się prostej zasady:
„Save. Buy. Hold. Repeat”.
(Oszczędzaj. Inwestuj. Trzymaj. Powtórz).
Zgromadzenie potrzebnego kapitału na start to kwestia, która może wydawać się mocno zniechęcająca. Jest to jednak etap niezbędny do osiągnięcia wysokiego statusu zamożności. Zgodnie z sugestią Charliego Mungera pierwszy duży krok finansowy wymaga szczególnego wysiłku i determinacji.
Mając puste kieszenie, łatwo możecie stracić nadzieję. Jak jednak wielokrotnie udowodniło nam życie, kluczem do zdobycia pierwszego kapitału jest wytrwałość i determinacja. Pamiętajcie, że każde wyzwanie i każda przeszkoda zawiera w sobie „ziarenko przyszłego sukcesu”.
A to, co wydaje się dziś nieosiągalne, staje się osiągalne jutro. Wystarczy po prostu podejść do problemu z planem i gotowością do działania. A jak podjąć to wielkie wyzwanie, czyli jak zjeść słonia? O tym opowiem Wam już w kolejnej części.
Prawie trzykrotny mistrz świata

Jak myślicie, czy sukces na giełdzie to kwestia szczęścia, czy umiejętności? To prowokujące pytanie otwiera niezwykłą historię Davida Ryana, amerykańskiego historyka z wykształcenia i inwestora, którego droga do finansowej niezależności przypomina, że za prawdziwymi sukcesami stoją nie tylko wiedza i opanowanie, ale również niezachwiana determinacja.
W 1985 roku David Ryan jako początkujący inwestor akcyjny, nie będąc jeszcze w ogóle znany w świecie finansów, zadziwił świat, zdobywając mistrzostwo świata w U.S. Investing Championship. Jego historia nie jest jednak opowieścią o jednorazowym szczęściu w tych zawodach. Przez trzy lata z rzędu David Ryan brał w nich udział i trzykrotnie stanął na podium tych mistrzostw. Zdobył w tych zawodach dwa tytuły mistrza i jeden tytuł wicemistrza świata. Udowodnił, że sukces na giełdzie to nie efekt czystego przypadku, ale determinacji, konsekwencji i ciężkiej pracy.
Wczesne lata Davida Ryana na giełdzie były okresem intensywnej nauki, eksperymentowania i poszukiwania własnej drogi na rynku giełdowym. Z pasji i wytrwałości w dążeniu do celu David Ryan szybko zdobywał wiedzę, która pozwoliła mu wypracować unikalną strategię inwestycyjną. Skupiał się na łączeniu analizy technicznej z fundamentalną, by identyfikować akcje o największym potencjale wzrostu. Jego podejście, choć niepozbawione ryzyka, oparte było na głębokim zrozumieniu rynku i występujących na nim długoterminowych trendów. Nasz bohater nie tylko zwyciężył, ale także udowodnił, że sukces jest możliwy dzięki ciągłemu doskonaleniu i przemyślanej strategii inwestycyjnej.

Pierwszy sukces w mistrzostwach inwestycyjnych U.S. Investing Championship w 1985 roku nie był dziełem przypadku. David wykazał się nie tylko znakomitą umiejętnością wyboru akcji, ale też zdolnością do zarządzania ryzykiem. Jego roczna stopa zwrotu wyniosła 161%. Była dowodem na to, że odpowiednie przygotowanie i dobrze dobrana strategia mogą prowadzić do spektakularnych wyników finansowych.
Potwierdził te umiejętności w kolejnych latach. Kiedy ponownie stanął na podium mistrzostw świata, udowodnił, że sukces nie był efektem jednorazowego szczęścia. Tym razem również osiągnął trzycyfrowych wynik zwrotów na zainwestowanym kapitale. Jego konsekwencja w dążeniu do celu, umiejętność dostosowania strategii do zmieniających się warunków rynkowych i niezachwiana wiara w swoje metody były kluczem do utrzymania się na szczycie hierarchii najlepszych inwestorów giełdowych na świecie.
Czy każdy może osiągnąć sukces na giełdzie tak jak David? Jego historia pokazuje, że przy odpowiednim nastawieniu, determinacji i gotowości do nauki droga do finansowej niezależności jest otwarta dla każdego. Ryan przekraczał własne ograniczenia, pokazując, że kluczem do sukcesu jest nie tylko początkowy kapitał czy inteligencja, ale przede wszystkim ciężka praca, edukacja i konsekwencja w działaniu.
David Ryan udowodnił, że przy odpowiednim nastawieniu i wytrwałości, każdy przeciętnie inteligentny człowiek z przeciętnym kapitałem może osiągnąć sukces finansowy. Ja natomiast twierdzę z pełną odpowiedzialnością, że większość z Was jest w stanie w ciągu około 8 lat od dziś stać się osobą majętną, i to nawet nie zbliżając się do wyników, jakie osiągał w przeszłości David Ryan. Potrzebny jest do tego jedynie kapitał, determinacja, nauka, cierpliwość i konsekwencja w działaniu, czyli coś, o czym opowiem Wam już za chwilę.

Jest jeszcze w tym wszystkim jedna bardzo istotna i ważna rzecz. Coś, co odróżnia końcowy sukces od porażki, coś, co powoduje, że można przejść na zupełnie inny poziom inwestowania, coś, co pozwala skupić się na większym obrazie… Ale o tym opowiem Wam już przy zupełnie innej okazji.
Po drugiej stronie lustra

Do znudzenia będę Wam przypominał, że w świecie finansów, podobnie jak po przejściu Alicji na drugą stronę lustra, rzeczywistość często wydaje się zupełnie inna niż ta, którą znacie z codziennego życia. Po drugiej stronie lustra kryją się niewykorzystane szanse i nieodkryte możliwości, ale i wyzwania, które odmienią Wasze postrzeganie świata. To jak przejście do innego wymiaru, to jak zmiana matrycy, w której do tej pory funkcjonowaliście. Po przekroczeniu tej granicy odmieni się Wasze podejście do życia, sposób postrzegania świata oraz Wasze relacje z otoczeniem.
W każdej opowieści o sukcesie następuje moment, w którym bohater musi dokonać wyboru: pozostać w bezpiecznej i znanej mu rzeczywistości lub też odważyć się na skok w nieznane. To właśnie ten moment decyduje o przekroczeniu własnych ograniczeń i wejściu na ścieżkę, która może prowadzić go do zupełnie innego punktu na linii życia. Jednak, jak w każdej podróży, pierwszym krokiem jest uświadomienie sobie, że zarobki z pracy zawodowej, choć spowodują, że nie będziesz chodził głodny, nigdy nie doprowadzą Cię do osiągnięcia majętności.
Praca zawodowa to fundament naszego bytu, podstawa, która zapewnia nam poczucie bezpieczeństwa. Zastanawialiście się, dlaczego większość z nas tkwi w tej bezpiecznej przestrzeni, nie próbując poszukać alternatywnych ścieżek? Czy naprawdę jesteśmy skazani na życie od wypłaty do wypłaty, na życie od zlecenia do kolejnego zlecenia? Czy jednak istnieje inny sposób, by wyjść poza ten schemat?
Przyjmijmy na chwilę, że nasze życie zawodowe i finansowe to lustro, w którym odbija się nasza codzienność. Z jednej strony mamy bezpieczne, ale mocno ograniczające nas finansowo życie zawodowe. Z drugiej zaś – mamy świat obarczony ryzykiem, ale i pełen zupełnie nowych możliwości, które kryją się po drugiej stronie owego lustra. To świat inwestycji, gdzie zasady gry są diametralnie różne od tego, czego nauczyliście się do tej pory.
Świadome podejmowanie ryzyka, wykraczanie poza narzucone schematy edukacji i społecznego programowania otwierają przed nami zupełnie nowe możliwości. To droga, która wymaga od nas nie tylko odwagi, ale także zmiany sposobu myślenia. Zmiany, która nie jest rewolucją, lecz ewolucją naszego podejścia do świata pieniędzy.
Przekroczenie progu i przejście na drugą stronę lustra to nie tylko kwestia czysto finansowa. To przede wszystkim kwestia mentalna. To wymaga od Was nie tylko nauki i cierpliwości, ale przede wszystkim – zmiany perspektywy myślenia.
Za chwilę zagłębimy się w tajniki inwestowania na giełdzie, która stanowi jedną z dostępnych dróg prowadzących do finansowej niezależności. Zanim jednak tam dotrzemy, pamiętajcie, że każda decyzja o inwestowaniu to krok w nieznane. Krok, który może Was zaprowadzić znacznie dalej lub zupełnie gdzie indziej, niż kiedykolwiek moglibyśmy przypuszczać.
Przekraczając próg Waszych mentalnych ograniczeń, staniecie przed wyborem drogi, która może wydawać się zawiła, kręta i niepewna. Jedną z takich dróg, która otwiera przed Wami zupełnie nowe perspektywy, jest Giełda Papierów Wartościowych. To arena, gdzie z pozoru skomplikowane procesy – przy odpowiedniej dyscyplinie, wiedzy i determinacji – stają się przejrzyste nawet dla osób z bardzo przeciętnym poziomem wykształcenia czy inteligencji.

Inwestowanie na giełdzie już dawno przestało być domeną wyłącznie wielkich instytucji finansowych. Dzięki wszechobecnej technologii i demokratyzacji wiedzy finansowej każdy z Was może rozpocząć swoją przygodę z rynkiem kapitałowym. Wykorzystując do tego jedynie własny czas oraz posiadając odpowiedni kapitał do pomnożenia.
Nie jest tutaj wymagane posiadanie bardzo znacznych zasobów finansowych jak przy innych, alternatywnych formach inwestycji, choć uczciwie trzeba powiedzieć, że im większym kapitałem dysponujcie, tym prostsza i szybsza droga do osiągnięcia celu pozostanie Wam do pokonania. Aby jednak rozpocząć inwestowanie na giełdzie, możecie zacząć również z niewielkiego pułapu, stopniowo zwiększając swoje zaangażowanie w przyszłości.
Kluczowym elementem, który odgrywa niebagatelną rolę w budowaniu majątku przez inwestorów, jest cierpliwość i efekt procentu składanego. To dwie magiczne siły, które sprawią, że Wasze inwestycje będą rosły ruchem jednostajnie przyspieszonym, a efekt unaoczni Wam, że takie cechy jak cierpliwość i długoterminowe myślenie są Waszymi największymi sojusznikami na drodze do uzyskania finansowej niezależności.
Wszystko to sprawia, że to właśnie giełda staje się nie tylko najbardziej dostępną formą budowania majątku, ale również najbardziej dochodową alternatywą dla tradycyjnych metod zarabiania pieniędzy. Jest to nie tylko najbardziej elastyczny, ale jednocześnie najprostszy sposób zbudowania Waszej majętności i niezależności.

W podróży po świecie finansów rewolucyjne zmiany mogą wydawać się kuszące, jednak prawdziwa siła tkwi w ewolucji. Stopniowe, przemyślane zmiany w zarządzaniu finansami osobistymi są kluczem do trwałego sukcesu. Zamiast więc gwałtownie odrzucać dotychczasowe życie zawodowe, warto poszukać równowagi i wpleść w Waszą zawodową codzienność dodatkową formę pomnażania majętności, jaką jest inwestowanie.
Takie zrównoważone podejście pozwala na budowanie majątku bez narażania się na niepotrzebne ryzyko, oferując zyski, stabilność i bezpieczeństwo, jakiego nigdzie indziej nie znajdziecie. Ewolucja w myśleniu finansowym umożliwi Wam płynne przejście z bezpiecznego portu pracy zawodowej do pełnego możliwości oceanu inwestycji, przy zachowaniu spokoju i kontroli nad Waszymi codziennymi finansami.
Podobnie jak kiedyś Alicja przekraczająca próg do Krainy Czarów Wy również stoicie przed metaforycznym lustrem finansowym. Po jednej stronie znajduje się Wasz znany, choć ograniczony finansowo przez rzeczywistość pracy zawodowej, świat. Po drugiej – świat inwestycji obiecujący zmianę, lecz niepozbawiony ryzyka.

To lustro nie jest barierą, to po prostu brama do innego wymiaru, w którym zasady funkcjonowania są odmienne od tych, jakie znaliście do tej pory. Zachęcam Was do spojrzenia na to nie jak na zagrożenie, ale jak na szansę do odkrycia zupełnie nowych możliwości. Realność inwestycyjna wymaga od Was zmiany perspektywy, gotowości do nauki i otwartości na nowe doświadczenia, ale otwiera Wam też drogę do przeżycia nowej przygody.
Stając przed tym lustrem, pamiętajcie, że jest to tylko Wasza decyzja. Jest to wyłącznie Wasz krok, który to tylko Wy możecie zrobić, aby wkroczyć na nieznane Wam dziś tereny. To świadome podjęcie ryzyka otworzy przed Wami perspektywę niezależności finansowej i życiowego sukcesu. Niech ta decyzja będzie zachętą do przekraczania własnych ograniczeń, do eksploracji nowych ścieżek prowadzących do majętności i satysfakcji. Zanim ją podejmiecie, pozwólcie, że opowiem Wam historią o prawie trzykrotnym mistrzu świata… Ale o tym już w następnej części.
Alicja w krainie czarów

Znacie baśń Alicja w Krainie Czarów oraz jej jeszcze lepszą kontynuację? Szczególnie ta druga opowieść pełna jest absurdalnych i surrealistycznych wydarzeń, które rozgrywają się w fantastycznym świecie „po drugiej stronie lustra”.
Alicja, przechodząc przez lustro w salonie, weszła do świata, w którym wszystko, włącznie z logiką, działa całkowicie odwrotnie. Spotyka różne dziwne postacie. Przede wszystkim Czerwonego Króla i Białą Królową, którzy uczą ją, jak żyć w świecie, gdzie czas płynie odwrotnie. Dowiaduje się, że cały świat jest jak szachownica, a ona sama jest zwykłym pionkiem w grze. Mimo to może podjąć ryzykowną próbę zostania Królową. Alicja podejmuje wyzwanie, wygrywa, zostaje Królową, po czym w trakcie koronacji cały świat pogrąża się w chaosie.
Na końcu Alicja budzi się w swoim salonie, zastanawiając się, czy to ona była częścią snu swoich postaci, czy to oni byli częścią jej snu. Baśniowe opowieści Alicja w Krainie Czarów oraz Po drugiej stronie lustra pełne są symboliki, zagadek i absurdalnego humoru, ich autor bawi się konwencjami literackimi i logiką, tworząc świat, w którym wszystko wydaje się możliwe, a jednocześnie wszystko stoi na głowie. Świat, w którym granice między rzeczywistością a wyobraźnią tak naprawdę nie istnieją.
Zapytacie, co to wszystko ma wspólnego z pomnażaniem pieniędzy? Myślę, że jeżeli czytają to osoby, które mają już pewne doświadczenie w inwestowaniu – uśmiechną się lekko, rozumiejąc, że właśnie wprowadzam Was do świata inwestycji, który działa zupełnie inaczej niż ten, który znacie.
W świecie inwestycji podobnie jak w baśni Alicja w Krainie Czarów nie wszystko jest tym, czym wydaje się na początku. Z czasem odkrywamy, że rzeczywistość bardzo często przeczy naszym wcześniejszym oczekiwaniom, doświadczeniom, wiedzy i edukacji.
Na samym początku każda decyzja może przypominać postawienie drżącego kroku na drodze pełnej niewiadomych. Podjęcie decyzji o radykalnej zmianie w podejściu do własnych finansów jest jak przejście na drugą stronę lustra. Otwiera zupełnie nową perspektywę, ale jednocześnie niesie ze sobą zupełnie nowe ryzyka. Wiele osób marzy o szybkim zysku, ale nie zdaje sobie sprawy z pułapek i wyzwań, jakie napotka na tej drodze.
Rewolucja, choć kusząca swoimi obietnicami szybkich zysków, często wiąże się z nieprzyjemnymi konsekwencjami. Podjęcie rewolucyjnych decyzji – jak rzucenie stabilnej pracy, inwestowanie wszystkich oszczędności w ryzykowne przedsięwzięcia czy wchodzenie w spiralę długów bez solidnego przygotowania, planu i analizy – to typowe błędy na drodze do finansowej niezależności. Takie decyzje prowadzą do niestabilności i niepewności, a w skrajnych przypadkach do utraty wszystkich zgromadzonych środków i poważnych problemów osobistych.
Podejście do własnych finansów powinno być przemyślane i oparte na realistycznym planowaniu. Ważne jest, aby każda zmiana była dokonywana stopniowo, z rozwagą i zrozumieniem potencjalnego ryzyka. Należy pamiętać, że sukces finansowy nie jest rezultatem nagłych, rewolucyjnych zmian. Jest efektem długotrwałej pracy, mądrego planowania i cierpliwości w dążeniu do celu. Szukajcie więc ewolucji, a nie rewolucji w swoim początkowym działaniu.

Kuszącą wizją może być również porzucenie stabilnej pracy na rzecz budowy własnej firmy. Warto pamiętać jednak, że tak jak każdy medal ma dwie strony, tak każda zmiana ma swoje blaski i cienie. Zakładanie własnej firmy to nie tylko kwestia przyszłych zysków, ale także szereg wyzwań, poświęceń, ryzyk i zagrożeń, które należy bardzo dokładnie rozważyć przed podjęciem ostatecznej decyzji.
Założenie własnego biznesu często przedstawiane jest jako realizacja marzenia o finansowej wolności i samorealizacji. Jednak podobnie jak w świecie Alicji, gdzie rzeczywistość jest inna, niż się wydaje, tak samo w biznesie napotykamy masę niespodziewanych przeszkód i wyzwań.
Prowadzenie firmy to nie tylko proces wymagający kapitału, ale też czasu, energii i ogromnego zaangażowania. Jak w szachowej partii Alicji – każdy ruch musi być starannie przemyślany, a ryzyko jest nieodłącznym elementem tej gry. Wiele osób na początku swojej drogi biznesowej poświęca cały swój wolny czas na rozwój firmy, najczęściej kosztem życia prywatnego.
Koszty związane z założeniem firmy – zarówno te finansowe, jak i te osobiste – mogą być bardzo wysokie. Konieczna jest nie tylko inwestycja początkowa, ale również pokrywanie bieżących kosztów działalności, czasem bez widocznych zysków przez bardzo długi czas. To przypomina chodzenie po cienkiej linie nad przepaścią, gdzie każdy fałszywy krok może doprowadzić Was do upadku.
Również nie każdy pomysł na biznes jest trafiony. Rynek jest nieprzewidywalny, a konkurencja często zacięta i bezwzględna, a młodzi przedsiębiorcy muszą być gotowi na zmiany, dostosowywanie się do nowych warunków i ciągłą naukę pod presją braku wystarczających środków do życia. Sukces biznesowy nie jest gwarantowany, a droga do niego często okazuje się wyboista i pełna niespodziewanych zwrotów akcji. Pamiętajcie, że 9 na 10 firm upada w ciągu 2 pierwszych lat istnienia. Kolejne 9 na 10 upadnie, zanim osiągnie 10 lat funkcjonowania. Statystyka nie jest więc po Waszej stronie.
W kontekście zarządzania finansami osobistymi decyzja o założeniu własnej firmy powinna być więc dokładnie przemyślana. Warto zastanowić się, czy jesteście gotowi na wszystkie wyzwania, jakie niesie ze sobą przedsiębiorczość i czy posiadacie odpowiednie zasoby – nie tylko finansowe, ale również emocjonalne i czasowe – aby to przedsięwzięcie udźwignąć.
Nie mniej istotnym aspektem jest Wasza sytuacja prywatna. Dużo prościej jest podjąć ryzyko i wyzwanie na początku Waszej drogi zawodowej i prywatnej, gdy nie macie jeszcze dużych zobowiązań związanych z kredytem na mieszkanie, koniecznością utrzymania rodziny, opłaceniem przedszkoli i szkół dla dzieci czy zaspokojeniem oczekiwań partnera życiowego.
Dużo trudniej podjąć ryzyko, gdy jesteście już na innym etapie życia – wtedy dwa razy zastanówcie się, czy Wasza rodzina zdoła funkcjonować w skromnych warunkach finansowych, pamiętając, że na jedną firmę, która odniosła sukces, przypada 99 historii, które nie skończyły się happy endem. A ich właściciele musieli czasem długie lata odbudowywać swoją sytuację finansową lub rodzinną.
Jeżeli Twoja sytuacja wyklucza budowę własnej firmy, to co pozostaje? Może inwestowanie w nieruchomości?

Inwestowanie w nieruchomości jest przedstawiane jako bezpieczna i dochodowa forma lokowania kapitału. Jednak w rzeczywistości inwestycje w nieruchomości kryją swoje własne wyzwania i ograniczenia.
Jednym z głównych wyzwań są znaczne i często nieosiągalne dla przeciętnego inwestora kwoty zakupu nieruchomości, zwłaszcza na początku drogi inwestycyjnej. Duży kapitał początkowy stanowi poważną barierę wejścia dla wielu osób, które dopiero zaczynają swoją przygodę z inwestowaniem.
Ponadto zwroty z inwestycji w nieruchomości często nie są tak atrakcyjne, jak mogłoby się to wydawać. Średnie zwroty z wynajmu mieszkań czy lokali handlowych oscylują wokół 4% do 6% rocznie, co w porównaniu do potencjalnych zysków z innych form inwestowania jest mocno nieatrakcyjne.
Mimo że Wasz zwrot na kapitale może zostać powiększony poprzez wzrost wartości nieruchomości w przyszłości, pamiętajcie, że kreowana na rynku perspektywa ciągłych wzrostów cen nieruchomości jest często błędna i zniekształcona, a rzeczywiste realne zwroty z inwestycji w nieruchomości nie będą na końcu takie, jakich oczekiwaliście.
Ryzyko związane z inwestowaniem w nieruchomości również nie należy do niskich. Nieruchomości są narażone na wahania rynkowe, zmiany w prawie podatkowym czy problemy z nierzetelnymi najemcami. Dodatkowo jest to praktycznie zawsze długoterminowa inwestycja, która wymaga jednakowo cierpliwości, zaangażowania dużej ilości własnego czasu oraz przynajmniej podstawowych umiejętności zarządzania.
W kontekście poszukiwania alternatywnej ścieżki do budowania majątku inwestowanie w nieruchomości może być atrakcyjne dla niektórych osób, ale nie jest to opcja dostępna dla każdego. Warto rozważyć więc inne możliwości, które oferują większą elastyczność, niższe bariery wejścia i wyższe zwroty z inwestycji.
Zarówno przedsiębiorczość, jak i inwestowanie w nieruchomości mają swoje stałe miejsce i wartość w świecie inwestycji, ale niosą ze sobą również unikalne wyzwania i ryzyka. Ważne jest, aby podejmować własne decyzje w sposób przemyślany i zbalansowany, pamiętając, że nie ma jednej uniwersalnej drogi do sukcesu.

Każda dostępna opcja wymaga osobistego zaangażowania, wiedzy, cierpliwości i przede wszystkim umiejętności adaptowania się do zmiennych warunków rynkowych. Wybierając swoją ścieżkę, zawsze warto mieć na uwadze swoje indywidualne możliwości, cele i oczekiwania.
Pamiętajcie, że budowanie finansowej niezależności i sukcesu to proces, który wymaga czasu, cierpliwości i stałego rozwoju. Wasza finansowa podróż dopiero się zaczyna, a przed nami pozostają nowe opcje do odkrycia. Za chwilę spojrzymy, co widać po drugiej stronie lustra… Ale o tym opowiem Wam już w następnej części.
Dwie strony Księżyca

Kiedy Neil Armstrong jako pierwszy człowiek w historii postawił stopę na Księżycu, nie tylko otworzył tym samym nowy rozdział w historii eksploracji kosmosu. Zupełnie nieświadomie zaprezentował nam również metaforę dwóch różnych podejść do budowania majątku, które odzwierciedlają dwie różne strony Księżyca – tę znaną i tę niewidoczną.
Czy kiedykolwiek zastanawialiście się, dlaczego dwie strony Księżyca tak bardzo różnią się w naszym potocznym rozumieniu? Popularne wyobrażenie o „ciemnej stronie Księżyca”, wsparte kontrowersyjnym tytułem jakże pięknej piosenki The Dark Side of the Moon zespołu Pink Floyd, w rzeczywistości jest całkowicie błędne, ponieważ obie strony Księżyca są oświetlone przez Słońce dokładnie w ten sam sposób, a ich strony – ta widoczna i ta niewidoczna z Ziemi, różnią się tak naprawdę jedynie krajobrazem związanym z historią uderzeń meteorytów. Niczym więcej.
Zaskoczeni? Niesłusznie. W naszym świecie istnieje naprawdę wiele błędnych przekonań zakorzenionych w nas i przekazywanych nam w ciągu naszego całego życia.
Podobnie błędne przekonanie wiąże się z pieniędzmi. Zdajecie sobie sprawę, że istnieje fundamentalna różnica między zarabianiem pieniędzy a ich pomnażaniem? Mimo że często postrzegamy je jako jedno i to samo zdarzenie, traktując te słowa w potocznym rozumieniu wręcz jak synonimy?
Gdy zaczniecie się nad tym zastanawiać, zaczniecie dostrzegać tę subtelną różnicę. Z jednej strony bowiem zarabianie pieniędzy wiąże się nieodłącznie z Waszą pracą. Praca ta wymaga poświęcenia Waszej uwagi i ograniczenia Waszego czasu wolnego. Z drugiej zaś strony pomnażanie kapitału ze swojej natury jest zupełnie inne: polega na pomnażaniu pieniędzy bez Waszej ciągłej obecności fizycznej i czasem zupełnie bez Waszej pracy. A co równie istotne, dodatkowo otwiera przed Wami zupełnie inne możliwości.
Jak astronauci Apollo 11, którzy musieli przystosować się do nieznanych warunków Księżyca, Wy również powinniście nauczyć się dostosowywać do zmieniających się rynków i wykorzystywać strategie, które umożliwią Wam nie tylko przetrwanie, ale przede wszystkim wzrost Waszego majątku.
Zarabianie pieniędzy w tradycyjnych zawodach ma swoje granice, ponieważ czas, który możecie poświęcić na pracę, jest zawsze ograniczony. Nawet najwyższe umiejętności i kwalifikacje nie zmienią faktu, że doba to 24 godziny, a Wasze fizyczne i psychiczne zasoby związane z zarabianiem pieniędzy w dostępnym Wam czasie zawsze będą mocno ograniczone.

Z drugiej strony pomnażanie pieniędzy oferuje możliwości, które wykraczają poza ograniczenia czasu i Waszej fizyczności. Inwestowanie na giełdzie, inwestowanie w nieruchomości czy innego rodzaju inwestycje kapitałowe otwiera Wam drzwi do zupełnie innego świata. Do świata, gdzie Wasz kapitał pracuje za Was, bez Waszych ograniczeń fizycznych ani czasowych. Zyski zaś mogą być skalowane niemalże i praktycznie bez ograniczeń. To środowisko, choć często w ogóle niezbadane przez przeciętnego wychowanka systemu pruskiego, oferuje potencjalne nagrody, które znacząco przewyższają zapłatę za tradycyjną pracę.
Znacie słynne powiedzenie jeszcze słynniejszego inwestora:
„Jeśli nie znajdziesz sposobu na zarabianie pieniędzy, kiedy śpisz, będziesz musiał pracować do końca życia”.
Warren Buffett
A czy Wy potraficie dziś generować przychody nawet wtedy, gdy nie jesteście aktywni zawodowo? Nawet wtedy, gdy odpoczywacie?
Osiągnięcie sukcesu inwestycyjnego wymaga od Was otwartości do podjęcia nowych wyzwań. Gotowości do uczenia się i adaptacji do zmieniających się warunków rynkowych. Nie tylko wiedza i umiejętności stają się kluczowe. Istotna jest również Wasza kreatywność i odwaga, by wykonać pierwszy krok. Podjęcie przez Was większego ryzyka, w większej niż do tej pory skali.
Neil Armstrong, stawiając pierwszy raz w historii świata stopę na Księżycu, powiedział słynne słowa:
„To mały krok dla człowieka, ale wielki skok dla ludzkości”.
Neil Armstrong
W kontekście finansowym decyzja o rozpoczęciu inwestowania może wydawać się małym krokiem dla jednostki, ale jej długoterminowe skutki okazują się ogromnym skokiem w kierunku majętności, wolności i finansowej niezależności.

Podobnie jak astronauci Apollo 11, którzy odważyli się przekroczyć granice znanego świata, my również możemy odważyć się wyjść poza bezpieczną strefę komfortu zarabiania na życie i wkroczyć w nowy świat pomnażania posiadanego kapitału. Możemy uczyć się od tych, którzy przetarli wcześniej te ścieżki. Odważnie podążać ich śladem, eksplorując nowe możliwości pomnażania własnych pieniędzy.
Możecie w życiu trzymać się bezpiecznej, znanej trasy zarabiania poprzez pracę, gdzie każda godzina jest cenna, ale i ograniczająca Wasze możliwości. Możecie też podjąć zupełnie inną decyzję i wkroczyć na ścieżkę pomnażania kapitału, gdzie jeszcze na ten moment wszystko jest ukryte po niewidocznej stronie Księżyca, ale za to potencjalna nagroda jest znacznie większa, niż jesteście w stanie to sobie w ogóle wyobrazić.
To, jaką ścieżkę wybierzecie, zależy tylko od Waszych indywidualnych decyzji. Jeżeli zdecydujecie się zrobić ten krok, zostanę Waszym przewodnikiem w pomnażaniu kapitału. Choć na początku wszystko może się tutaj wydawać wyzwaniem, stawką jest szansa na zbudowanie majątku, który może przetrwać nawet pokolenia.

Pamiętajcie, że zarówno zarabianie, jak i pomnażanie pieniędzy mają swoje stałe miejsce w otaczającym nas świecie. Wybór między nimi nie jest wyborem między dobrym a lepszym. Jest wyborem między dwoma różnymi podejściami do kierowania ścieżkami naszego życia.
Jak zanurzyć się w ten świat, zachowując rozwagę i równowagę między światem prywatnym a zawodowym, opowiem Wam w historii zatytułowanej Alicja w krainie czarów… Ale o tym już w następnej części.
Alternatywne światy równoległe

Czy zastanawialiście się kiedyś, dlaczego majętność tak rzadko pochodzi z pracy na etacie? W świecie, gdzie tradycyjna ścieżka kariery często prowadzi do stabilnego, lecz finansowo ograniczonego etatu, istnieje równoległa rzeczywistość. Rzeczywistość, gdzie niezależność finansowa i prawdziwa wolność jest możliwa dzięki uczęszczaniu ścieżkami mniej popularnymi. Dziś zabiorę Was w podróż do alternatywnych światów równoległych, świata prywatnych biznesów, inwestycji w nieruchomości oraz inwestowania na giełdzie papierów wartościowych.
Choć nie jest to zaskakujące, to ludzie pracujący na etacie stanowią większość populacji. I to wśród nich znajduje się też najmniejszy odsetek ludzi określanych jako ludzie majętni. Wynika to z kilku kluczowych faktów: wysokich stawek opodatkowania pracy, ograniczeń w wysokości zarobków oraz braku możliwości skalowania źródeł przychodów.
Są w tej grupie oczywiście wyjątki i znajdziecie tu osoby, które zdobyły znaczny majątek dzięki wysoko płatnym zawodom. Znani prawnicy, lekarze specjaliści, bankierzy inwestycyjni czy konsultanci zarządzania – w tych zawodach bywają osoby z wysokim statusem majątkowym.
Niemniej stanowią oni jedynie bardzo niewielki promil ogółu rynku należącego do osób zatrudnionych na etacie. Swój majątek zawdzięczają bardzo wąskiej specjalizacji, wspartej bardzo niewielką liczbą osób posiadających odpowiednie kompetencje w danej dziedzinie. Zazwyczaj w danym momencie na rynku występuje ponadprzeciętny popyt na świadczone przez nich usługi, co powoduje, iż stawki godzinowe tych wybitnych specjalistów potrafią przyprawiać o zawrót głowy.
Kolejną, trochę podobną pod tym względem grupę społeczną stanowią osoby ze świata sportu, sztuki czy rozrywki, czyli z obszarów, które potrafią wykreować wielu ultramajętnych indywidualistów, poczynając od aktorów poprzez znanych muzyków, a na znanych sportowcach kończąc. Dochody tych osób często pochodzą nie tylko bezpośrednio z gaży, ale również z kontraktów reklamowych, praw autorskich czy udziałów w przedsięwzięciach biznesowych.
Jest to jednak świat zarezerwowany dla bardzo wąskiego grona. Tylko najlepsi, będący w ścisłej czołówce światowej mogą pochwalić się wysokimi zarobkami. Natomiast całe rzesze osób aspirujących do pozycji gwiazd niestety znajdują się w dużo trudniejszej sytuacji finansowej. A to potwierdza nam ten sam obraz sytuacji. Tylko niewielki promil osób próbujących swych sił w obszarze szeroko pojętego show-biznesu osiąga jakikolwiek wymierny sukces finansowy.
Większość osób uznawanych za majętne zbudowała swoje fortuny dzięki własności biznesowej i przedsiębiorczości. Z danych czasopisma „Forbes” wynika, że 66% majątku netto miliarderów pochodzi z ich prywatnych przedsiębiorstw. To podejście do biznesu – charakteryzujące się gotowością do podjęcia ryzyka, kreatywnym myśleniem i nieustępliwym dążeniem do sukcesu – jest typowym zachowaniem osób określanych jako majętne. Jeff Bezos, Elon Musk czy Stave Jobs to tylko kilka ze znanych nazwisk symbolizujących sukces osób przedsiębiorczych.
Historie tych ludzi pokazują, że własny biznes, choć jest przedsięwzięciem skomplikowanym i wielowątkowym, oferuje potencjalnie najwyższą nagrodę. W przeciwieństwie do pracy na etacie, gdzie Wasze dochody są z góry ograniczone, przedsiębiorczość otwiera drzwi do całkowicie nieograniczonych możliwości.

Inwestycje w nieruchomości to kolejna kluczowa ścieżka do budowy majątku. Przykłady osób takich jak Robert Kiyosaki, autor książki Bogaty ojciec, biedny ojciec, pokazują, jak inwestycje w nieruchomości mogą generować zarówno pasywny dochód, jak i zwiększać posiadany kapitał inwestycyjny. Zastanówcie się, jak wielu ludzi zbudowało swój majątek, kupując i sprzedając nieruchomości w odpowiednim momencie. Warto jednak pamiętać, że sukces w tej dziedzinie wymaga wysokiego kapitału, wiedzy rynkowej i bardzo często odwagi do podjęcia ryzyka związanego ze skalowaniem inwestycji poprzez lewarowanie swoich inwestycji długiem zewnętrznym.
Innym źródłem majętności są wszelkiego rodzaju inwestycje kapitałowe, które stanowią jedno z głównych źródeł dochodu osób określanych jako majętne. Ich filozofia inwestycyjna różni się znacznie od podejścia przeciętnych osób pracujących na etacie. Zamiast koncentrować się na oszczędzaniu na przyszłość czy na emeryturę, osoby uznawane za majętne inwestują przede wszystkim w celu generowania dochodu pasywnego oraz zwiększania wartości posiadanego kapitału.

Kolejnym filarem związanym z budową majątku są inwestycje giełdowe. Przykłady ludzi sukcesu, takich jak Warren Buffett czy Charlie Munger, wskazują na wartość cierpliwości i strategicznego myślenia w inwestowaniu. Inwestycje na giełdzie mają potencjał generowania znaczących zysków przy odpowiednim zarządzaniu ryzykiem.
Alternatywne światy równoległe to nie tylko metafora dla różnych ścieżek do bogacenia się, ale przede wszystkim rzeczywistość, w której tradycyjne rozumienie sukcesu zawodowego zostaje przedefiniowane. To światy, gdzie twórcza przedsiębiorczość, mądre inwestycje czy wykorzystanie unikalnych talentów mogą stać się kluczem do drzwi majętności i niezależności finansowej. Zadajcie sobie pytanie: czy jesteście gotowi podjąć nowe wyzwania i odkryć alternatywne światy równoległe? Czy jesteście gotowi zboczyć z utartej ścieżki, aby poznać nowe horyzonty?

Już za chwilę opowiem Wam historię, która pozwoli Wam lepiej zrozumieć różnicę między zarabianiem a pomnażaniem pieniędzy. Opowiem Wam, jak inaczej możecie kształtować swoją finansową przyszłość, wybierając drogę, która najlepiej odpowiada Waszym indywidualnym aspiracjom i możliwościom. Już za chwilę opowiem wam historię o dwóch stronach Księżyca… Ale o tym już w następnej części.
Ile wynosi Twój rekord w staniu na jednej nodze?

Pamiętacie tę dziecięcą zabawę? Dzieci, stojąc na jednej nodze, liczyły sekundy i sprawdzały, kto wytrzyma dłużej i pobije rekord stania na jednej nodze. Była to gra równowagi, wyzwania i zabawa w jednym. Czy kiedykolwiek zastanawialiście się jednak, że to proste dziecięce wyzwanie może być metaforą naszego dorosłego życia?
„Stanie na jednej nodze” niby nie jest trudne, ale wymaga skupienia i ciągłego balansowania ciałem, aby nie upaść. Czy to czegoś Wam nie przypomina? Może Wasze życie zawodowe, gdzie wielu z Was balansuje na cienkiej linii, polegając tylko na jednym źródle dochodu … Macie pracę lub swoją własną firmę, ale to wcale nie powoduje, że nie musicie ciągle balansować, aby utrzymać finansową równowagę. Czy takie życie naprawdę jest bezpieczne? Czy poleganie na jednym źródle dochodu nie jest tak samo ryzykowne, jak stanie na jednej nodze, które może zakończyć się upadkiem?
To niestety niesławny pruski system edukacji ukształtował nasze typowe podejście zarówno do pracy, jak i do pieniędzy. Spowodował, że życie finansowe zaczęliśmy opierać na jednym filarze, przez co staliśmy się podatni na każdy podmuch losu. Zastanawialiście się kiedyś nad tym, jak kształtujecie swoje życie finansowe? Czy naprawdę stoicie na stabilnym fundamencie opartym na wielu niezależnych źródłach dochodów? Czy jednak balansujecie na kruchym, jednonogim źródle?
Nasz sposób myślenia o pracy i finansach został ukształtowany przez system zaprojektowany w taki sposób, aby produkować dobrze wyszkolonych, posłusznych pracowników, którzy będą służyć przemysłowi i państwu. Kładziono w nim nacisk na posłuszeństwo, pamięciowe uczenie się i przygotowanie do życia w hierarchicznych strukturach korporacyjnych. W konsekwencji została nam przekazana wiara, że droga do stabilności finansowej i sukcesu wiedzie przez dobrze płatną pracę lub prowadzenie własnej dobrze prosperującej firmy, które to staną się naszym jedynym źródłem dochodu.
Kiedy opieramy nasze życie finansowe na jednym źródle dochodu, narażamy się na ryzyko. Praca i nasze wynagrodzenie może wydawać się stabilne i bezpieczne. Co jednak zrobimy, gdy nagle z przyczyn zupełnie od nas niezależnych stracimy pracę, naszych klientów lub pojawi się nowsza technologia, która wyprze nasze produkty z rynku? Gdy nagłe zdarzenie wpłynie negatywnie na nasze zdrowie i nie pozwoli nam kontynuować dotychczasowej działalności zawodowej? Takie sytuacje mogą szybko zaburzyć naszą finansową równowagę, pozostawiając nas i naszą rodzinę bez środków do życia.
Współczesne duże firmy czy wielkie korporacje często karmią nas ideą work-life balance jako antidotum na stres i wypalenie zawodowe. Jednak w rzeczywistości ta koncepcja często służy utrzymaniu pracowników w stanie ciągłej gotowości do pracy, jednocześnie dając złudne poczucie równowagi. W praktyce nadal pozostajemy zależni od jednego źródła dochodu, co nie gwarantuje nam żadnej prawdziwej stabilności finansowej, ani emocjonalnej.

Aby uniknąć pułapki jednorodnego dochodu, kluczowe jest zbudowanie alternatywnych źródeł dochodu. A to stoi w zupełnej sprzeczności z korporacyjnym, pustym hasłem work-life balance.
Kluczem do finansowej stabilności powinno być hasło different income balance (różnorodne źródła dochodów). Nie oznacza to jednak poszukiwania dodatkowej pracy czy dodatkowych zajęć dorywczych. Przecież Wasz czas nie jest z gumy, a nie chcecie przecież całej doby wypełnić tylko pracą. To byłoby błędne koło, w które nigdy nie powinniście wchodzić.
Prawdziwa zmiana nastąpi w chwili, gdy zaczniecie myśleć o pomnażaniu posiadanych przez Was pieniędzy. A to oznacza otwarcie się na zupełnie nowe możliwości tworzenia nowych przedsięwzięć biznesowych, inwestowania kapitału w akcje, nieruchomości czy inne formy aktywów, które w dłuższym terminie mogą przynieść Wam pasywne źródła dochodu.
Pasywny dochód to taki, który powstaje bez Waszego udziału, bez konieczności codziennej, aktywnej pracy. Może to być dochód z wynajmu nieruchomości, dywidendy z akcji, zysk z inwestycji kapitałowych czy nawet przychody z pracy twórczej, takiej jak publikacje książek, muzyki, szkoleń czy kursów online. Budowanie pasywnego dochodu wymaga pracy, energii i środków finansowych na początkowym etapie budowy inwestycji, ale w perspektywie długoterminowej oferuje znacznie większą stabilność i niezależność finansową oraz alternatywne źródło dochodu niezależne od wykonywanej przez Was pracy.

Teraz zatrzymajcie się na moment i zastanówcie się nad własną sytuacją finansową. Jak długo, od momentu zakończenia swojej edukacji, polegacie wyłącznie na jednym źródle dochodu? Jak długo stoicie na jednej nodze, ryzykując własną przyszłość w przypadku nieoczekiwanych zdarzeń? Czy nie nadszedł już czas, aby zacząć budować dodatkowe źródła dochodów i wznieść fundamenty własnej finansowej stabilności?
Odpowiedzi na te pytania są pierwszym krokiem do zrozumienia, gdzie aktualnie się znajdujecie i jakie kroki powinniście podjąć, aby zapewnić sobie lepszą przyszłość finansową. I nie chodzi tutaj o samo zarabianie większej ilości pieniędzy, ale o mądre ich pomnażanie oraz wykorzystywanie ich w celu tworzenia trwałego fundamentu opartego na stabilności finansowej.
Droga do finansowej niezależności i stabilności nie wiedzie ścieżkami utartymi przez pruski system edukacji, trzeba zboczyć z głównej drogi, którą podąża tłum, i odnaleźć własną ścieżkę dopasowaną do Waszych umiejętności i możliwości. Warto przy tym pamiętać, że poleganie na jednym źródle dochodu to jak „stanie na jednej nodze” – możecie utrzymać równowagę przez pewien czas, ale ostatecznie zawsze grozi Wam upadek. Różnorodność źródeł dochodu to nie tylko bezpieczeństwo finansowe, ale również wolność – wolność od niebezpiecznego balansowania nad krawędzią, wolność od narzuconego Wam systemu, wolność od pracy i lepsze zdrowie w nadchodzącej przyszłości.

Dlatego też zachęcam Was do zadania sobie pytania: ile wynosi Wasz obecny rekord w staniu na jednej nodze? Czy zdywersyfikowaliście już swoje źródła dochodu, aby zapewnić sobie stabilność w przypadku nieoczekiwanych zdarzeń życiowych? Pamiętajcie, że narzucona Wam przez system standardowa ścieżka życia nie zaprowadzi Was ani do zamożności, ani do prawdziwej wolności. To wybory, które podejmujecie poza utartymi schematami, decyzje o szukaniu alternatywnych ścieżek dochodu wykreują Waszą przyszłość i pozwolą Wam stać stabilnie na fundamencie opartym na niezależnych źródłach różnych dochodów.
Niech pytanie, ile wynosi Twój rekord w staniu na jednej nodze, stanie się inspiracją do poszerzania Waszych horyzontów, poszukiwania nowych możliwości i budowania solidnego fundamentu dla Waszego przyszłego życia finansowego. Niezależnie od tego, jak długo tkwicie już w tej niewygodnej pozycji… W końcu jak mówi znane przysłowie:
„Najlepszy czas na posadzenie drzewa był 20 lat temu. Drugi najlepszy czas jest teraz”.
autor nieznany
A jakie drzewo wybrać i jakie najlepiej jest dziś zasadzić, opiszę Wam w alternatywnych światach równoległych… Ale o tym już w następnej części.
Fryderyk Wilhelm III

Czy zastanawialiście się kiedyś, dlaczego nasza praca zorganizowana jest w znany nam dziś sposób? Kiedy ostatnio zatrzymaliście się, by zastanowić się, dlaczego właściwie każdego ranka, jak w zegarku, miliony ludzi zasiadają przed przysłowiowym biurkiem, by spędzić najlepszą część swojego dnia w pracy? Odpowiedź może być dla wielu z Was zaskakująca – wszystko to zaczęło się ponad dwieście lat temu, daleko od współczesnych wieżowców i biurowców, w zaciszach gabinetów Prus Królewskich. Tak, dokładnie, mowa o Fryderyku Wilhelmie III, człowieku, który nieświadomie położył fundamenty pod świat, w którym teraz my wszyscy żyjemy i pracujemy.
Pruski system edukacji, bo o nim mowa, został wymyślony przez tego właśnie monarchę. Miał na celu stworzenie posłusznych i wydajnych obywateli. Pytanie tylko, czy Fryderyk Wilhelm III zdawał sobie sprawę, że jego ideały wyznaczą kurs dla wielu kolejnych pokoleń, doprowadzając nas do punktu, w którym wolny czas staje się naszym głównym deficytem? System ten, zaprojektowany do kształcenia karnych żołnierzy i biurokratów, nie tylko przetrwał do dzisiejszych czasów, ale jeszcze rozwinął skrzydła, przenikając niemal każdy aspekt naszego życia.
W sercu Prus, pod rządami Fryderyka Wilhelma III, narodził się system edukacji, który miał wykształcić pokolenia posłusznych i zdyscyplinowanych obywateli. Skupiony na hierarchii, posłuszeństwie i systematyczności, ten model edukacyjny służył idealnie przygotowaniu młodych umysłów do życia w zorganizowanym społeczeństwie.
Teraz gdy patrzycie na szklane wieżowce pełne pracowników siedzących w szeregu przy biurkach, skupionych na swoich zadaniach, czy czegoś Wam to nie przypomina? Nie przypomina Wam to sali lekcyjnej? Ten układ naprawdę nie jest przypadkowy. To dziedzictwo pruskiego systemu edukacji, które wyrzeźbiło w nas zegarowy tryb pracy, zasady i hierarchię, które stanowią dziś normę w każdej większej firmie i korporacji. Lecz czy ta norma jest rzeczywiście prawidłowa? Czy nie jest to po prostu stara doktryna, która utknęła w naszym społecznym DNA?

Pozwólcie, że opowiem Wam historię Karola, który kroczył drogą wytyczoną przez pruski system edukacji, choć jego serce tęskniło za czymś innym, a jego wyobraźnia dostrzegała coś więcej niż tylko korporacyjną drabinę. W końcu jednak nasz Karol na pewnym etapie swojego życia postanowił radykalnie zmienić kurs. Zamiast kontynuować bezpieczną, lecz nudną i monotonną ścieżkę korporacyjną, zmienił swoje życie całkowicie, by zacząć realizować własne pasje i zainteresowania. Jego droga nie była łatwa ani prosta, ale za to pełna odkryć i osobistych przeżyć. A on sam ostatecznie odnalazł spełnienie całkowicie poza ścianami wielkich korporacji. W tym miejscu Karol chciałby przypomnieć Wam słynny cytat:
„Wszystko, co słyszymy, jest opinią, nie faktem. Wszystko, co widzimy, jest punktem widzenia, nie prawdą”.
Marek Aureliusz
Te słowa idealnie oddają właściwe postrzeganie naszego miejsca w świecie. Pracujemy w systemie, który jest tylko jedną z wielu możliwych interpretacji rzeczywistości. Nasze życie zawodowe, takie jak je znamy, jest wynikiem opinii, które przekształciły się w normy. Tylko czy musimy się z nimi zgadzać? Czy nie możemy stworzyć własnej, indywidualnej rzeczywistości zawodowej?

Fryderyk Wilhelm III, choć dawno nieobecny, wciąż wpływa na nasze codzienne życie. Jesteśmy częścią systemu, który kształtuje naszą percepcję pracy i codziennego życia, ale zapamiętajcie, że zawsze macie wybór. Czy pozostaniecie w obrębie bezpiecznych, lecz ograniczających Was murów, czy może odważycie się wyjrzeć poza nie? A może istnieje inna droga, ścieżka mniej wydeptana, ale obiecująca Wam większą wolność i prawdziwe spełnienie?
Już niedługo postaram się zgłębić dla Was tę tajemnicę i pokazać Wam często niedocenianą, alternatywną ścieżkę życia. Przedstawić Wam losy tych, którzy zdecydowali się na nią wejść, oraz tych, którzy odważnie wybrali inaczej. Jakie są alternatywy i co one mogą Wam zaoferować? Czy ich poznanie pozwoli Wam inaczej spojrzeć na otaczający nas świat? Odpowiedzi poszukamy już w kolejnych częściach, a zaczniemy od postawienia ważnego pytania, które tylko z pozoru wydaje się ekstrawaganckie: ile wynosi Twój rekord w staniu na jednej nodze?… Ale o tym już w następnej części.
Klepsydra

Czy kiedykolwiek zastanawialiście się nad znaczeniem symbolu klepsydry? W jej prostocie kryje się coś głęboko prawdziwego. Coś na temat naszego życia zdominowanego przez świat prywatnych firm, wielkich korporacji i małych biznesów. Każde ziarnko piasku, które przesuwa się przez jej wąskie gardło, jest jak sekunda naszego życia poświęcona na gonitwę za pieniędzmi, kolejnym spotkaniem z klientem, awansem społecznym czy zawodowym. Czy jednak na pewno to awans, pieniądze czy status społeczny są tym, co w życiu liczy się najbardziej? Przyjrzymy się zatem, jak świat biznesu i wielkich korporacji kształtuje nasze postrzeganie sukcesu oraz dlaczego warto zrewidować własne priorytety.
Kiedy ostatnio mieliście okazję zatrzymać się i zastanowić, co tak naprawdę kryje się za ścianami wysokich biurowców, w których spędzamy znaczną część naszego życia? Świat prywatnych firm i wielkich korporacji – to labirynt pełen zawiłych korytarzy, gdzie każdy zakręt wydaje się prowadzić do kolejnego, jeszcze bardziej wymagającego projektu. A czy zastanawialiście się, co naprawdę kryje się za tą fasadą efektywności i sukcesu?
Zacznijmy od struktury – firmy prywatne i wielkie korporacje działają jak nie do końca dobrze naoliwione maszyny. Niby każdy element ma swoje miejsce i funkcję, ale coś jednak zawsze złowieszczo pomrukuje i trzeszczy w ich trybach. Wszystko ma tu działać zgodnie z zasadą maksymalnej wydajności. Jesteśmy uczeni, jak pracować szybciej, skuteczniej, wydajniej. Ale czy kiedykolwiek zastanawialiście się nad kosztem tej nieustannej pogoni za produktywnością? Czy nasze życie zawodowe nie przypomina czasem wyścigu szczurów? Wyścigu, w którym ciągle gonimy za kolejnym celem, nie zważając na to, co tak naprawdę tracimy po drodze?
Presja wyników, terminów, oczekiwań. Znacie to? W zawodowym świecie liczy się tylko wynik, ale droga do niego nie jest usłana różami. Stres, przepracowanie, rywalizacja, nasiadówki, niekończące się rozmowy z ludźmi, których nie jesteśmy w stanie nawet polubić. To wszystko składa się na obraz pracy, gdzie czas staje się towarem, a każda minuta jest na wagę złota. Zastanówcie się przez chwilę: ile razy zdarzyło się Wam przegapić ważne momenty w życiu osobistym, bo „akurat było coś pilnego do zrobienia w pracy”?
A co dostajecie w zamian? Owocowe czwartki, prywatną opiekę medyczną, bezpłatne zajęcia sportowe… Czyż to nie brzmi kusząco? Zastanówcie się chwilę – czy te drobne udogodnienia naprawdę rekompensują Wam godziny spędzone w biurowym „akwarium”? Ilu z Was znajduje czas i siłę, by skorzystać z tych „wspaniałych” możliwości, gdy zmęczenie po całym dniu pełnym spotkań przygniata Was do kanapy? A te puste hasła o work-life balance, które są wypowiadane tak lekkomyślnie, jakby same stanowiły rozwiązanie wszystkich Waszych problemów. Jak tak naprawdę w praktyce hasło work-life balance przekłada się na Wasze życie prywatne? Tylko tak szczerze…

Mnie to wszystko przypomina zwykłą przynętę – kolorową, atrakcyjną na pierwszy rzut oka, ale gdy przyjrzymy się jej z bliska, okazuje się ona tylko zwykłą „cukierkową powłoką”. Przynętę skrywającą rzeczywistość, w której nieustannie my jako ludzkość balansujemy na granicy wypalenia zawodowego. Czy to właśnie ma być esencja naszego życia? Praca, która daje jedynie złudne poczucie bezpieczeństwa i tylko pozornie otwiera drzwi do nowych możliwości.
Słyszeliście kiedyś o karōshi (過労死)? To japońskie słowo, które dosłownie oznacza „śmierć z przepracowania”. Głęboko zakorzenione w japońskiej kulturze pracy karōshi jest smutnym przypomnieniem o tym, co może się wydarzyć, gdy skupicie się wyłącznie na zyskach i karierze, zaniedbując swoje zdrowie i życie osobiste. Jest to ostrzeżenie, które wybrzmiewa mocno nie tylko w Japonii, ale w każdym zakątku świata prywatnych firm, biznesu i wielkich korporacji.
Pozwólcie, że przybliżę Wam tę kwestię bardziej konkretnym i smutnym przykładem. Miwa Sado była młodą i ambitną reporterką japońskiej stacji NHK. Zmarła w 2013 roku w wieku zaledwie 31 lat. Przyczyną śmierci była niewydolność serca spowodowana niewyobrażalną liczbą przepracowanych nadgodzin – 159 w ostatnim miesiącu jej życia. To przykład, który pokazuje, jak daleko można się posunąć w pogoni za sukcesem zawodowym, ignorując najważniejsze rzeczy w naszym życiu – własne zdrowie, dobrostan i wolny czas przeznaczany na odpoczynek.
To, co wydarzyło się z Miwą Sado, to nie tylko tragedia jednej osoby. To też sygnał alarmowy dla nas wszystkich, memento, że w tej bezustannej gonitwie za wydajnością, awansem, większymi zyskami bardzo łatwo jest stracić z oczu to, co najważniejsze. Czy naprawdę warto osiągać sukces zawodowy kosztem zdrowia, życia osobistego i chwil spędzonych z najbliższymi?
Sytuacje takie jak śmierć Miwy Sado nie są niestety odosobnionymi przypadkami. Według rządowego raportu w ciągu roku w Japonii notuje się średnio prawie 200 przypadków śmierci spowodowanej przepracowaniem. A takie terminy jak karō-jisatsu (過労自殺) – „samobójstwo z powodu przepracowania” i karō-byō (過労病) – „choroba z powodu przepracowania” są w Japonii niestety równie powszechne.
Warto więc zadać sobie pytanie: co tak naprawdę oznacza sukces? Czy warto dążyć do niego za wszelką cenę? A może nadszedł czas, abyście zrewidowali swoją definicję sukcesu i zaczęli stawiać na pierwszym miejscu własne zdrowie, relacje i życie prywatne?
Wracając do tytułowej klepsydry. Zastanówcie się przez moment nad jej znaczeniem. Każde ziarnko piasku przesypujące się przez wąską szyjkę symbolizuje upływający czas – tę jedyną rzecz, którą w życiu tak naprawdę posiadamy. Z każdą chwilą ten nasz cenny zasób zmniejsza się nieodwracalnie. W przeciwieństwie do pieniędzy, władzy czy kariery, które to możemy coraz bardziej kumulować i rozwijać – czasu mamy z każdą upływającą chwilą coraz mniej i mniej.
Jedynie czas jest tym, co posiadamy naprawdę, a jednocześnie tym, co najłatwiej tracimy. Często nie zdając sobie z tego sprawy. Czy warto więc płacić czasem za decyzje, które Was nie ubogacają? Czy warto poświęcać ten najcenniejszy z zasobów na rzeczy, które w długoterminowej perspektywie nie mają dla Was większego znaczenia?
Klepsydra naszego życia nieustannie się opróżnia, a my nie możemy jej odwrócić, by odzyskać utracone ziarenka. Dlatego każda decyzja, każdy wybór, każde działanie, za które płacimy naszym czasem, powinny być bardzo dokładnie przemyślane. Czy to, co robicie dzisiaj, warte jest tych przesypujących się ziarenek czasu?

Pamiętajcie, że czas to najważniejsza waluta świata – to esencja naszego życia, to coś, co raz stracone, nigdy do Was nie wróci. Jak to powiedział kiedyś ktoś mądrzejszy ode mnie:
„Najważniejsze w życiu nie są chwile, którymi oddychamy, ale te, które zapierają dech”.
autor nieznany
Czy nie nadszedł więc czas, abyśmy zaczęli cenić każdą chwilę naszego życia, dokonując wyborów, które naprawdę mają znaczenie? Nim jednak odpowiem na to pytanie, przyjrzyjmy się wpierw powodom, dla których wielkie korporacje ukształtowały dzisiejszy świat biznesu. Przyjrzyjmy się Fryderykowi Wilhelmowi III… Ale o tym już w następnej części.
Dylematy

Rzecz będzie o inwestowaniu. Tylko czy w świecie, gdzie każdy chce mówić o pomnażaniu pieniędzy, a mało kto rozumie, jak robić to dobrze, warto dodawać kolejny głos do tego chóru? To pytanie nie daje mi spokoju, gdy rozważam pomysł uruchomienia bloga o inwestowaniu. Z jednej strony w dzisiejszych czasach istnieją niemal niewyczerpane źródła informacji, z drugiej zaś zewsząd otacza nas szum informacyjny, obserwujemy błędne koło zachowań i brak zrozumienia prawdziwej natury inwestowania.
A przecież inwestowanie jest kluczem do finansowej wolności. Jest kluczem do odzyskania własnego czasu i osiągnięcia lepszego standardu życia. Mimo to wciąż pozostaje tematem tabu. Dlaczego ludzie unikają tej dyskusji? Czy to strach przed ryzykiem, czy może brak wiary we własne umiejętności powstrzymuje ich przed zbudowaniem solidnego majątku? Odpowiedź okazuje się błaha i przyziemna: inwestowanie wymaga nie tylko wiedzy, ale przede wszystkim odwagi do podjęcia pierwszego kroku.
W dzisiejszych czasach, w dobie internetu dostęp do informacji jest łatwiejszy niż kiedykolwiek. Tylko czy łatwość dostępu do wiedzy równa się jej wysokiej jakości? Przykładem niech będą akcje spółek giełdowych, które mimo braku jakiejkolwiek wartości zyskiwały na popularności właśnie przez szum informacyjny, jaki przetoczył się wokół nich w mediach społecznościowych. Co za tym idzie, ich kursy krótkotrwale i gwałtownie rosły – często bez solidnego uzasadnienia, by na końcu ich właścicieli doprowadzić do straty większości zainwestowanych pieniędzy. To tylko pokazuje, jak łatwo w tym świecie można zostać zwiedzionym przez chwilowe trendy.
A przecież już sto lat temu J. P. Morgan, założyciel największego banku inwestycyjnego na świecie zauważył:
„Nic nie jest tak destrukcyjne dla racjonalnego myślenia, jak widok sąsiada, który się bogaci”.
John Pierpont Morgan
Ten cytat dobrze oddaje ideę, jak w prosty sposób psychologia tłumu potrafi szkodzić naszym decyzjom finansowym. Widząc innych, którzy szybko się bogacą, łatwo ulegamy pokusie naśladowania – najczęściej kosztem racjonalnego myślenia, a w konsekwencji zainwestowanych pieniędzy.
Pomimo tych wszystkich wyzwań zdecydowałem się pisać. Chcę przekazać swoją wiedzę i doświadczenie – nie tylko obecnemu pokoleniu inwestorów, ale przede wszystkim własnym dzieciom. Chcę, aby kiedyś zrozumiały, że inwestowanie to nie tylko liczby, ale przemyślane działanie i nieszablonowe strategie.
W końcu pamiętam swoje własne początki, moje nadzieje, ekscytacje i wiarę w zwycięstwo, niepoparte niestety żadnym solidnym fundamentem. Ileż sam dałbym wtedy za to, aby ktoś wskazał mi prawidłowe ścieżki, dzięki czemu uniknąłbym tych wszystkich przegranych bojów na początku swojej przygody z inwestowaniem. Niech to będzie mój specjalny prezent dla Was, prezent, jakiego sam nigdy nie otrzymałem, ofiarowany z wiarą w to, iż dobro zawsze – prędzej czy później – do nas wraca.
Tak więc moje dylematy dotyczące pisania odkładam na bok. Niech chęć dzielenia się wiedzą i doświadczeniem będzie wystarczającym powodem, by zacząć. Czy jesteście gotowi spojrzeć na inwestowanie z mojej perspektywy, pokonując wraz ze mną kolejne stopnie finansowego wtajemniczenia? To pytanie pozostawiam już Wam, moim przyszłym czytelnikom. Obiecuję, że będę pisał jasno, prosto i możliwie zrozumiale. A miarą sensu moich wypowiedzi niech będzie jakość przekazywanych treści i zainteresowanie czytelników.

Zacznijmy zatem. Przejdźmy do kluczowych kwestii, które pozwolą lepiej zrozumieć każdą dalszą część tej opowieści. Bez zbędnego cofania się i porównywania jej z innymi elementami tej samej układanki. Zaczniemy więc od… klepsydry. Ale o niej już następnym razem.
Ciąg dalszy nastąpi …